Polska mistrzyni rzutu młotem Anita Włodarczyk dostanie złoty medal igrzysk w Londynie po tym, jak został on odebrany przyłapanej na dopingu Rosjance Tatianie Łysenko. 

Łysenko wygrała w Londynie z Włodarczyk, rzucając kilkadziesiąt centymetrów dalej niż Polka w najlepszej próbie. Jednak już cztery lata temu pojawiały się oskarżenia o doping Rosjanki. Podejrzany był choćby fakt, że Łysenko nie osiągała dobrych rezultatów we wcześniejszej części sezonu, na dwa miesiące przed igrzyskami zniknęła, zasłaniając się kontuzją, a powróciwszy, przerzuciła wszystkie rywalki w Londynie. 

Teraz sprawa się wyjaśniła i choć Światowa Organizacja Antydopingowa już potwierdziła doping u Rosjanki, IAAF musi jeszcze oficjalnie zatwierdzić zmianę wyników, by złoty medal trafił do Anity Włodarczyk. To jest jednak tylko formalność.

Co ciekawe, polska mistrzyni w jednym z ostatnich wywiadów stwierdziła, że wcale nie cieszy jej do końca fakt otrzymania złotego krążka po latach: 

"Nie chcę medalu, który ona (Łysenko, red.) miała w rękach. To medal zdobyty poprzez doping i to jest słabe. Wywalczyłam srebro, to był mój pierwszy krążek igrzysk, mam z nim zdjęcia i to z nim stoję na podium. W sumie to bardzo dziwna sytuacja" - mówiła mistrzyni olimpijska z Rio i z Londynu w "Pytaniu na śniadanie" w Telewizji Polskiej. 

Jak dodawała, cieszy się z tego, że sprawa dopingu w Rosji wyszła na jaw, jednak czuje niedosyt, że nie miała okazji cieszyć się z zasłużonego złotego medalu, wtedy, kiedy powinna, czyli w Londynie. 

daug