Podstawowym elementem klasycznej wojny psychologicznej jest nieustanne, konsekwentne i zorganizowane wywieranie presji na przeciwnika, m.in. z wykorzystaniem gróźb, szantaży i zastraszania, w celu uzyskania oczekiwanej reakcji społecznej, ułatwiającej realizację własnych zamiarów. Jeśli przyjrzeć się aktywności zdecydowanej większości rozwrzeszczanych polityków, histerycznych obrońców demokracji, zaniepokojonych autorytetów, przerażonych i zniesmaczonych artystów, oraz wszelkiej maści nadzwyczajnych kast z ostatnich czterech lat, to niemal wszystkie w 100% wypełniają definicję wojny psychologicznej, jaką pseudoelity III RP wypowiedziały polskiemu społeczeństwu po przegranych wyborach w 2015 roku.

Jesienią 2015 r. doradcy polityczni i medialni oświeconych elit III RP zdecydowali się na swoisty polityczny marketing mix, który w praktyce sprowadził się do działań mających cechy wojny psychologicznej z niesubordynowanym, niedojrzałym do demokracji polskim społeczeństwem.

Specjaliści od zarządzania masowymi nastrojami mieli do dyspozycji cały szereg sfrustrowanych grup i jednostek, które w wyniku przegranych przez postkomunistyczny układ wyborów miały stracić swój społeczny i ekonomiczny status, przywileje, lukratywne kontrakty i wygodne, bezproblemowe życie kosztem państwa. Zapowiedzi dezubekizacji, dekomunizacji, rozliczenia afer, walki z mafiami paliwowymi, vatowskimi i powszechnym imposibilizmem musiały wpłynąć na wyobraźnię i portfele uprzywilejowanych w pookrągłostołowej Polsce grup interesów.

Nie było po ’89 roku tak owocnego czasu jak obecnie, może poza krótkim epizodem rządu Jana Olszewskiego i próbie lustracji w wykonaniu ministra Macierewicza, kiedy tak wiele mechanizmów i powiązań systemu postkomunistycznej Polski stało się dostępnych dla szerokiego audytorium i zostało ujawnionych społeczeństwu. W znacznej mierze przez samych uwikłanych w system III RP. Przed kamerami największych stacji telewizyjnych w różnych odsłonach przedefilowali zdesperowani beneficjenci układu, którzy właśnie tracili albo lada dzień mieli stracić swój unikalny status społeczny i materialny, zakotwiczony wprost w PRL.

W prowadzonych w obszarze Wisły wojnie psychologicznej wykorzystane zostały nie tylko grupy, które właśnie traciły swoje przywileje, jak pracownicy komunistycznej bezpieki; politycy „kręcący lody” w państwowych spółkach; działacze i aktywiści organizacji pozarządowych, do których przez lata kierowane były strumienie gotówki; artyści, czerpiący z postkomunistycznego układu kapitał i prestiż; czy wreszcie biurokraci powpinani w lokalne i ogólnopolskie układy, „panie od seksu” czy specjalistki od „lewych faktur”. Wykorzystywane były też organizacje wyjątkowo dobrze zakorzenione w rzeczywistości PRL, jak Związek Nauczycielstwa Polskiego, którego przedstawiciele nie zawahali się zaszantażować swoich wychowanków w trakcie ich najważniejszych w życiu egzaminów.

Wspólnym mianownikiem poczynań tychże grup była nieustanna presja- demonstracje i protesty pod byle pretekstami; groźby i próby zastraszenia- choćby te kierowane w stronę polityków dobrej zmiany, dziennikarzy mediów publicznych, czy uczciwych sędziów; oraz szantaże- te z gatunku wyprowadzania Polski z Unii Europejskiej, z grona państw cywilizowanych, lub wpychanie naszego kraju w objęcia Putina.

Z punktu widzenia badacza w niezwykle ciekawy wzór układają się wypowiedzi, hasła i slogany, które można roboczo przyporządkować do następujących kategorii: praworządność i konstytucja, czyli zagrożona praworządność- pogwałcona konstytucja; europejskie standardy, czyli nastąpiło drastyczne nieprzestrzeganie standardów EU; wyprowadzanie Polski z kręgu cywilizacji zachodniej- ostatnio błysnął tym stwierdzeniem znany prawnik; putinizacja, czyli wprowadzanie ruskiego, białoruskiego albo i nawet północnokoreańskiego zamordyzmu; nazizm, faszyzm, zbrunatnienie, czyi argumentum ad Hitlerum; gospodarka musi się załamać i na pewno tego nie wytrzyma (na 2020 rok zapowiada się pierwszy po ’89 roku budżet bez deficytu); czy wreszcie cały szereg histeryczno- egzaltowanych stwierdzeń, które miały wstrząsnąć zatrwożonymi sercami lemingów w stylu: „czuje się w Polsce jakby ktoś puścił bąka”, „czuję jakby ktoś na mnie sr..ł”, „sprzedali się za pińcet plus”, „jeśli PiS wygra to wyjeżdżam z tego kraju” (jakoś nie wyjeżdżają), „brudna, niechlujna, antysemicka”- to o polskiej wsi, itd, itp. Do historii polskich mediów i nauk społecznych przeszły też okładki Newsweeków systematycznie oczerniających i szkalujących wizerunek Polaków- ku pokrzepieniu serc, oczywiście.

Część tych działań, jak fake newsy czy hejt nietrudno wychwycić i udowodnić. W przypadku Inowrocławia udało się nawet wykazać istnienie miejskiej farmy trolli pod dachem magistratu, finansowanej z publicznych pieniędzy, nielegalnie wyciąganych z kasy miasta na podstawie lewych faktur. Z zasady są to działania mające duży wpływ na opinię publiczną, a co za tym idzie na życie społeczne i polityczne, jednak ich neutralizacja i rozliczenie przychodzi zbyt późno, najczęściej długo po tym gdy zdążą już wyrządzić nieodwracalne szkody. Wystarczy przypomnieć wafelkowe „urodziny Hitlera”, o których powszechnie wiadomo już, że były pseudodziennikarską i medialną ustawką- szkody wizerunkowe dla Polski były ogromne.

„Prywatne” wypowiedzi medialne rozżalonych, zrozpaczonych, czy przerażonych celebrytów i autorytetów, nie mających zazwyczaj nic wspólnego z rzeczywistością, są trudno wykrywalnymi i nieprocesowymi aktywnościami z arsenału wojny psychologicznej. Jednak są bardzo wygodne i skuteczne z punktu widzenia politycznych macherów. Dlatego co chwila pojawia się kolejny muzyk, reżyser czy aktor, któremu coraz trudniej jest żyć w tym „dusznym, brunatniejącym kraju” albo boi się, że obecnie rządzący wyprowadzą Polskę poza Europę, poza cywilizację zachodnią, a być może nawet poza globus. Szaleństwo i histeria, do której wrażliwi pisarze, performerzy i artyści mają podobno prawo. Tuby medialne podchwytują i potęgują przekaz, by zintensyfikować wrażenie. I wywierać presję, paraliżować, szantażować, pognębiać, zastraszać.

Zgodnie z logiką wrzeszczących polityków i zatroskanych autorytetów, problem z polską demokracją sprowadza się to jednego: zamiast prezydenta Dudy, premiera Morawieckiego, ministrów Błaszczaka, Adamczyka, Ziobry i Kamińskiego w Polsce powinni rządzić prezydent Komorowski do spółki z przedstawicielami gabinetu cieni, jak przewodniczący Schetyna, i posłowie Gawłowski, Siemoniak, Neumann, Grabarczyk, Szczerba czy Brejza, wspomagani przez koalicjantów w rodzaju panów Czarzastego, Biedronia i pani Scheuring-Wielgus. Na czele Trybunału Konstytucyjnego dożywotnio powinien zasiadać profesor Rzepliński, a w Sądzie Najwyższym profesor Gersdorf- mieliby oni oczywiście prawo jednoosobowego wyznaczania swoich dożywotnich następców. Po wieki wieków amen.

Wtedy z Polską demokracją wszystko byłoby w porządku, i ani Berlin, ani Moskwa, ani Bruksela nie mogłyby się nas czepiać.

Profesor Rzepliński mówił niedawno o prowadzonej w Polsce wojnie hybrydowej. Jeśli ktokolwiek prowadzi tu wojnę hybrydową, to są nimi liczni potomkowie rosyjskich sołdatów przybyłych nad Wisłę na czołgach z czerwoną gwiazdą oraz ich wierna agentura, których solą w oku od zawsze była i jest sprawna, silna i niepodległa Polska. Po ’89 roku dołączyli do nich neoliberałowie funkcjonujący pod auspicjami i za pieniądze Berlina. To oni w roli piątej kolumny prowadzą nieustanną wojnę z Polską i Polakami, wojnę hybrydową i wojnę psychologiczną: o przywileje, wpływy i wygodne życie kosztem społeczeństwa.

Jeśli przeanalizować większość prowadzonych w ostatnich czterech latach protestów, kampanii, akcji, demonstracji skierowanych przeciwko rządzącym, to właśnie w smutnej historii najnowszej mają one swoje prawdziwe źródła.

SAD