"26-letni grafik Lilian Lepere to pracownik drukarni, w której w piątek schronili się poszukiwani po ataku na redakcję "Charlie Hebdo" bracia Said i Cherif Kouachi. Początkowo informowano, że Lepere jest ich zakładnikiem, jednak już po udanym szturmie francuskich jednostek specjalnych okazało się, że 26-latek schronił się przed terrorystami, a ci nie mieli świadomości, że w budynku nie są sami" - informuje TVN24.pl.

Wczoraj Lepere udzilił wywiadu France2 w którym dokładnie opisuje co się działo przez ponad 8 godzin, jakie spędził w ... szafce pod zlewem. O tym, że terroryści zbliżają się do drukarni, poinformował Lepere'a jego szef, Michel Catalano. Kazał swojemu pracownikowi uciekać i szukać ukrycia. - Kiedy Michel powiedział mi, że mają ze sobą kałasznikowy, nie uwierzyłem mu. Chciał pobiec po telefon, ale nie wystarczyło mu czasu. Usłyszeliśmy kroki, więc Michel wybiegł na korytarz - wspominał Lepere. W momencie kiedy młody grafik szukał schronienia przed dżihadystami, jego szef starał się odwrócić uwagę braci Kouachi. Zaproponował im kawę, a jednemu z nich pomógł opatrzyć lekką ranę na szyi. Terroryści zdecydowali się ostatecznie wypuścić go z drukarni. W tym czasie grafik zdołał się ukryć w zakładowej kuchni. Schował się w szafce pod zlewem, gdzie w pozycji embrionalnej spędził kilka godzin. - Nie mogłem się w ogóle ruszać. Z jednej strony istniało ryzyko, że otworzę drzwi, z drugiej mógłbym uderzyć w ścianę - wspominał. Mężczyzna powiedział, że terroryści przebywali przez większość czasu w przylegającym do kuchni gabinecie jego szefa. - Gdybym wydawał jakieś dźwięki, usłyszeliby to przez ścianę - opisywał.

Lepere wspomina, że jeden z terrorystó w pewnym momencie wszedł do kuchni i otworzył szafę, która znajdowała się 50 cm od miejsca, w którym ukrywał się Lepere. Następnie skierował się do lodówki. Potem postanowił napić się wody ze zlewu.- Moje plecy oparte były o rurę i poczułem, jak leci woda. Przez szparę zobaczyłem jego cień - powiedział, opisując ten moment jako "surrealistyczny". - To było jak film - dodał. - Pomyślałem sobie, jeśli będzie chciał wytrzeć sobie ręce ręcznikiem, który wisi na drzwiach szafki, one się otworzą. Mój mózg przestał myśleć, a serce zamarło. Nie mogłem oddychać, pozostawało mi tylko czekanie - relacjonował. 

Młody człowiek chciał wydobyć telefon, który miał w kieszeni, ale bał się ruszyć. W pewnym momencie zdecydował się jednak podjąć ten krok. "Mając telefon w rękach, Lepere wysłał SMS-y do kilku bliskich. Jako pierwszy odpowiedział mu brat, który napisał, że rodzina pozostaje w stałym kontakcie z policją. - Zrobiło mi się trochę lepiej. Wtedy też po raz pierwszy się popłakałem - przyznał. Później wysyłał kolejne wiadomości, które przekazywane były policji." - pisze TVN24.pl

Kiedy o godzinie 17 .00 komandosi rozpoczęli szturm na drukarnię, Lepere powiedział: "Usłyszałem dwie wielkie eksplozje. Moim pierwszym uczuciem była ulga. Bolało mnie już wszystko: kolana, głowa, szyja - wspominał. Policja nakazała mężczyźnie pozostać na miejscu w czasie szturmu, jednak, jak przyznał, ogarnęła go panika i opuścił swoją kryjówkę. Po jakimś czasie skończyły się strzały. - Później usłyszałem głosy, otworzyły się drzwi i zobaczyłem światło - opisywał nadal wstrząśnięty młody mężczyzna. 

mod/za TVN24.pl