O rezygnacji Platformy Obywatelskiej z organizowania spotkania partyjnego w luksusowym hotelu w Lidzbarku Warmińskim już był głośno w ostatnim czasie. O ośmiorniczkach „U Sowy” też najprawdopodobniej każdy Polak słyszał. O butelkach wina za 1 tys. złotych i więcej, fotelach do MSZ za 12 tys. złotych za czasów Radosława Sikorskiego także wiadomo. Nie mogło więc zabraknąć jego – marszałka Tomasza Grodzkiego i jego wymagań, chociaż tym razem nie tylko chyba dla samego siebie. Łatwo się wydaje nie swoje pieniądze.

Z ustaleń „Super Expressu” wynika, że w kancelarii Senatu został rozpisany nietypowy przetarg. Chodzi mianowicie o rezerwacje miejsc hotelowych dla przedstawicieli Senatu i marszałek Tomasz Grodzki postawił luksus przedstawicieli izby dość wysoko. Czy nie za wysoko?

Na stronie „Super Expresu” na temat wymagań hotelowych dla urzędników Senatu możemy przeczytać:

- Duże łóżka (co najmniej 160x200), minibar, ranne kapcie, szlafroki, cztery lub pięć gwiazdek – oto niektóre z wymagań stawianych przez Kancelarię Senatu hotelom, w których zatrzymywać się będą senatorowie. Właśnie rozpisano przetarg na ponad 1000 noclegów – podczas podróży zarówno krajowych, jak i zagranicznych, które mają odbyć wybrańcy narodu oraz urzędnicy. Przetarg dotyczy rezerwacji na całym świecie, nawet na odległych kontynentach.

A jaka jest przyczyna takiej chęci zażywania luksusu? Urzędnicy Grodzkiego śpieszą z wyjaśnieniem, że postępowanie toczy się, ponieważ stara umowa wygasa, ale to „nie obliguje Kancelarii Senatu do zamawiania tych usług, ale umożliwi dostęp do nich, ilekroć sytuacja epidemiczna pozwoli na udział senatorów w międzynarodowych spotkaniach”.

No tak, skoro nie można pozwolić sobie na luksusy za granicą, to chociaż z kraju się odkują. Jak pisze „SE” zachowanie pracowników senatu rozpisujących przetarg przypomina maniery diw zza oceanu, bo i łoża mają być królewskie i do dyspozycji muszą mieć … minibar i ranne pantofle. No i koniecznie szlafrok.

Można by chyba już śmiało powiedzieć, że Platforma obywatelska to „partia luksusu”. Szkoda tylko, że sami na ten luksus nie umieją zapracować własnymi rękami i ciężką pracą wytwarzania czegoś albo tworzenia czegoś. Można więc chyba śmiało stwierdzić, że skoro na takie luksusy „mogą” sobie pozwolić z naszych podatków i ciężkiej pracy Polaków, to jest to grupa pasożytnicza specjalizująca się w dobrach luksusowych. Już kilku polityków przekonało się, czym pachnie zbytnia pogoń za łatwym i szybkim luksusem, ale widać wyciąganie wniosków w tej partii nie jest mocną stroną jej polityków.

 

mp/se.pl/fronda.pl