- W dniu zaprzysiężenia prezydenta Dudy miałem, podzielane chyba przez wielu Polaków uczucie, że jest to początek końca układu okrągłostołowego - mówi działacz antykomunistycznej opozycji Krzysztof Wyszkowski.

Kiedy się patrzyło na tłum zgromadzony na Krakowskim Przedmieściu w czasie uroczystośi zaprzysiężenia Andrzeja Dudy trduno było nie zauważyć, że ludzie mają wobec nowego prezydenta ogromne oczekiwania i wiążą z nim ogromne nadzieje. Czego właściwie Polacy spodziewają się po Andrzeju Dudzie?

Żeby poważnie, systemowo odpowiedzieć na to pytanie trzeba by pewnie przeprowadzić pogłębione badania socjologiczne. Mogę mówić w swoim imieniu. Nie było mnie wówczas na Krakowskim Przedmieściu, ale z wielkimi emocjami spędziłem przed telewizorem prawie cały dzień, tak jak zapewne wielu ludzi. Szkoda, że nie było badań, ilu Polaków oglądało transmisje na kilku kanałach. To był radosny dzień. Napisałem nawet na Twitterze, że tak radosnego dnia nie przeżywalem od 4 czerwca 1989 r., czy raczej od dnia następnego, kiedy się dowiedzieliśmy, że społeczeństwo radykalnie zbiorowo odrzuciło komunizm, lista krajowa przepadła i 99 proc. mandatów przyznanych Solidarności zostało obsadzonych. Tamte wybory to było jednoznaczne opowiedzenie się przeciw komunizmowi. Czułem wielką radość z tego, że rozumiem swoje społeczeństwo i się z nim zgdazam, a ono jest jednolite, jeśli chodzi o stanowisko. Podobny nastrój był w dniu zaprzysiężenia. To było uczucie, że ten okropny okres zakłamania postkomunistycznego, który rozpoczął się okrągłym stołem, po którym była zmiana zasad wyborów po 4 czerwca  i oddanie komunistom mandatów z listy krajowej, a wreszcie obalenie rządu Jana Olszewskiego. W dniu zaprzysiężenia prezydenta Dudy miałem, podzielane chyba przez wielu Polaków uczucie, że jest to początek końca układu okrągłostołowego.

Co musiałoby się stać i co musiałby zrobić Andrzej Duda, żebyśmy mogli stwierdzić, że ten układ rzeczywiście się skończył?

Andrzej Duda tutaj może wychodzić z inicjatywą, co jest ważne, ale trzeba powiedzieć, że źle rokowałoby, gdyby wszystko miało się skończyć na prezydenturze Andrzeja Dudy.

Prezydent w Polsce nie ma możliwości odmienienia kraju. O tym musi zdecydować parlament.  Jeśli Andrzej Duda połączy swoje wysiłki z patriotycznie nastawioną większością parlamentarną, która zostanie wyłoniona, mam nadzieję, w październiku, to wtedy dopiero będzie można mówić o przełomie. I jak wierzę, o dobrej Polsce - nowoczesnej, demokratycznej, wolnej. Słowem o IV Rzeczpospolitej. Pamiętam, że kiedy pisałem część expose premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, to ukułem tam (za jego zgodą) hasło przełomu. Wtedy Bielecki, podobnie jak Tusk i my wszyscy mówił o przełomie wstosunku do okrągłostołowego układu, którego liderem był Mazowiecki, jako kandydat na prezydenta. Później okazało się, że to żaden przełom. Tusk niedługo potem obalał rząd Jana Olszewskiego. Teraz jednak być może odsiano po wielu latach to, co rzeczywiście jest patriotyczne od tego, co udaje patriotyzm. Tacy ludzie, jak właśnie Donald Tusk i cała jego partia, Platforma Obywatelska, udają partię patriotyczną, a są bezpośrednimi spadkobiercami układu okrągłostołowego, czyli umowy starych właścicieli peerelu z nowymi właścicielami III RP.

Mówi pan, że nie odczuwał takich emocji od czerwca 1989 r. Czy przez ten czas nie trafił się polityk, który na serio próbowałby zerwać z okrągłym stołem?

Próbował tego dokonać prezydent Lech Kaczyński. Muszę jednak powiedzieć, że przy całym szacunku, nawet podziwie dla jego planów, jego próby miały mające charakter dość ewolucyjny. Prezydent Lech Kaczyński nie miał odpowiednio silnego wsparcia ze strony rządu i parlamentu - musiał się wesprzeć koalicją z Samoobroną i LPR. Ta koalicja czyniła plany Lecha Kaczyńskiego dośc niepewnymi. Trudno było zmagać się z opozycją, która miała wówczas potężne przedstawicielstwo w parlamencie. A PiS był słabo wspierany przez koalicjantów, którzy okazali się przeciwnikami tego rządu. Roman Giertych jest jednym z symboli tego kłamstwa. Lech Kaczyński nie miał odpowiedniego wsparcia w parlamencie i w rządzie, żeby układ okrągłostołowy zlikwidować. W dodatku muszę powiedzieć (to nie jest oskarżenie), że osobowość Lecha Kaczyńskiego była tego rodzaju, iż miał on wiele niepotrzebnych w tym wypadku skrupułów i wiele złudzeń. Symbolem tych złudzeń, błędów w wyobrażeniach o polskiej polityce niech będzie postać Bogdana Borusewicza, naszego wspólnego dawnego przyjaciela z Wolnych Związków Zawodowych. Lech Kaczyński holował Borusewicza, uważając, że to jest porządny, uczciwy niepodległościowiec i antykomunista. Dzisiaj wiemy, że to pieczeniarz, który w momencie gdy Kaczyński przejrzał i nie chciał go już wystawić na marszałka senatu, zmienił front. Zapisał się do okrągłostołowców, byłych stalinowców, takich jak Mazowiecki i tam się wysługuje, żeby utrzymać się, ordynarnie mówiąc, przy korycie. Lech Kaczyński był w dużej mierze obciążony sojuszami z ludźmi, którzy nie reprezentowali autentycznego nurtu patriotycznego. Jestem natomiast bardzo przywiązany do testamentu, który został ogłoszony po jego śmierci w Smoleńsku. Dopiero tam wyraził swój prawdziwy projekt Polski, odnosząc się do zbrodni katyńskiej. Nie chcę tego już rozwijać, ale chodzi mi o to, że dopiero w tym testamencie Lech Kaczyński twardo opowiedział się za Polską, która wyrzeka się wszystkiego, co było zbudowane na Katyniu. Tak jak peerel był zbudowany na tej zbrodni, tak III RP kontynuowała w dużym stopniu kłamstwo katyńskie, a obecnie - kłamstwo smoleńskie, które jest znakiem rozpoznawczym różnicującym stronę patriotyczną od tej strony, która chce kontynuacji post-peerelu.

Rozmawiał Jakub Jałowiczor