Medialne doniesienia na temat „kolędy” skupiają się głównie na informowaniu o mitycznej „kopercie” i dylemacie, ile w nią włożyć. Gdzieniegdzie pojawiają się jeszcze ostrzeżenia przed fałszywymi księżmi albo informacje, że podążający z wizytą duszpasterską zostali okradzeni. Mogłoby się wydawać, że „kolęda” to jakieś horrendum, które kojarzy się jeszcze z odpytywaniem z katechizmu albo regularności wizyt w kościele. A przecież może to być niezwykły czas, nie tylko dla parafian, ale również dla kapłana. Ks. Łukasz Kachnowicz z Puław na swoim facebookowym profilu czasem opisuje najciekawsze przygody „kolędowe”. Ich lektura bawi, wzrusza, inspiruje. Tak powstał pomysł, aby zebrać te relacje w jednym miejscu. Oto zapiski „Z pamiętnika kolędnika”.

7 stycznia

Dzięki temu, że jestem księdzem, mogę poznawać niesamowitych ludzi i ich historie. Chodzę po tych mieszkaniach i odkrywam niesamowitych ludzi. Wchodzę do zwykłego mieszkania, a wychodzę, jakbym odkrył nową planetę w galaktyce. To jest wielki przywilej. To jest kapitalne.

7 stycznia

Z pamiętnika kolędnika: Kolędowe miłości.
Uwielbiam to. Przychodzę do jednej z babć, gadamy, a przy wychodzeniu babcia już nie wytrzymuje i mówi: "A niech będzie od Krysi" i cmok, cmok, cmok Krysia wycałowała mnie po policzkach.
Kilka dni temu już od progu byłem zbombardowany miłością. Pewna babcia już od wejścia do mnie: "Łukaszku mój ukochany... kochanie Ty moje... itp., itd." Oczywiście bez wycałowania się nie obyło.
Tak, Bóg wie, że potrzebuję być kochanym (jak każdy) i z wielkim poczuciem humoru spełnia tę potrzebę. Takie tam kolędowe miłości. 

10 stycznia

Dowiedziałem się dzisiaj, że św. Antoni to łapówkarz. Jak chcesz, żeby Ci coś załatwił, to musisz mu obiecać, że dasz coś na biednych. Taki Boży łapówkarz. U jednego myśliwego podziwiał naprawdę piękne poroża jeleni. Dowiedziałem się, że takie wspaniałe okazy są w okolicy puławskich azotów. Myśliwy powiedział, że mało kto wierzy, że to prawda. I skwitował, że "trzeba umieć patrzeć, żeby je zobaczyć". To głęboka mądrość myśliwska. Jak w życiu i jak z wiarą: trzeba umieć patrzeć, żeby zobaczyć. Można przejść obok i mówić, nie to nie możliwe, żeby takie rzeczy były tuż obok.
I jeszcze dzisiejsza radość: starość nie oznacza bycia w tyle. Pewien dziadek pokazywał mi dzisiaj katechizm z 1925 roku. Wziął pendrive', wetknął w telewizor, i mówi: „Przez USB podłączę”. I ciach, ciach, oglądaliśmy zdjęcia katechizmu z 1925 roku na plazmie. Niech nikt mi nie mówi, że starzy, to zacofani są. 

10 stycznia

Niektórzy mówią: młodzież jest teraz taka (i tu następuje narzekanie)... A ja Wam mówię: Jestem pod wrażeniem młodych ludzi, których znam. I pokładam w nich wielką nadzieję. Jak to powiedział jeden myśliwy na kolędzie: "Trzeba umieć patrzeć, żeby zobaczyć coś, co jest, choć innym wydaje się, że nie ma". Patrzmy na młodych z nadzieją i zobaczmy, że jest dokoła wielu wartościowych młodych ludzi. Czasem trzeba tylko dać im szansę i cierpliwie przebić się przez pozory.

11 stycznia

Znowu o jedzeniu. Ale dzisiaj przez jedzenie Bóg okazał swoją dobroć. Pod koniec kolędy porządnie zgłodniałem. I myślę sobie, że zjadłbym coś. Wchodzę do pewnego mieszkania, a tam takie zapachy z kuchni idą. Pomodliliśmy się i nagle, zanim się dobrze zorientowałem, było stoliczku nakryj się... i się nakrył zupą gulaszową, sałatką gyros, śledzikiem. Mówisz i masz. Bóg jest Dobry. 

11 stycznia

Jedna pani na kolędzie była zmartwiona, że młodzi odchodzą od Kościoła. Myślę, że to pokazuje, że problem jest z dorosłymi, a nie z młodymi. Jeśli nie mówimy im o żywym Bogu, o Jego doświadczeniu, to dajemy im jakieś pobożne pogadanki, których oni nie kupują. Wówczas Jezus staje się postacią na tyle autentyczną, jak Bolek i Lolek. Kto by chciał wierzyć w Bolka i Lolka? Jeśli nie czuję, że to jest autentyczne, to nie traktuje tego poważnie, proste. Gdybym nie miał osobistego doświadczenia, że Bóg jest żywy, prawdziwy, to sam mógłbym dzisiaj być daleko od Kościoła i wiary. Tak naprawdę to właśnie w z tym doświadczeniem zaczęło się wszystko. Po tym przyszedł czas na Kościół. I dlatego tak sobie cenie żydowski sposób przekazywania wiary. Żydzi mówili swoim dzieciom: To jest Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba. Bóg, który wprowadził nas z Egiptu. Mówili o konkretach, które pokazywały, że to jest żywy Bóg. I tego nam dzisiaj trzeba.

15 stycznia

Rozkładają mnie na łopatki wizyty u ludzi, którzy mimo ewidentnej biedy i cierpienia są uśmiechnięci, pogodni. Wczoraj byłem u mężczyzny, który choruje na stwardnienie rozsiane, chodzi o kulach, bo choroba odbiera mu sprawność nóg. I w pewnym momencie on mówi coś, co mnie poraziło: „Jestem wdzięczny, jestem wyróżniony i przyjmuję to”. Nie, to nie był człowiek niespełna rozumu. Powiedział to bardzo świadomie. Spotykam też i innych, z nowotworami, na których życie wydaje się, że został wydany już wyrok, a mimo to, są pogodni. Zawsze mnie uderza to kiedy pada z ich ust słowo: wdzięczność. Wdzięczność za to, co jest.

A ja? Niejednokrotne użalam się nad sobą, albo chciałbym, żeby inni się nade mną użalali. No faktycznie, bo tak mi jest źle, że ho ho. I mój brak wdzięczności za to, co mam. To, że uważam, że dobre jest tylko to, co mi się podoba i mi pasuje. Budują mnie tacy ludzie i jednocześnie wzywają do nawrócenia mojego myślenia. Oni pokazują mi, że jest możliwe żyć tymi słowami św. Pawła:

"Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W KAŻDYM POŁOŻENIU DZIĘKUJCIE, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was" (List do Tesaloniczan 5, 16-18).

Ks. Łukasz Kachnowicz

Oprac. M.