O tym, że za kratami człowiek nie ma prawa do leczenia, pisaliśmy wielokrotnie. Prawo oczywiście stanowi inaczej, ale rzeczywistość dobitnie pokazuje, że jego przedstawiciele i - niestety - często także lekarze wolą kierować się własnymi zasadami. Zasadami, które mogą kosztować ludzkie zdrowie a nawet życie!

Najnowszym dowodem na to, jak traktowani są w Polsce osadzeni, jest przerażająca historia z radomskiego Aresztu Śledczego. Przebywa w nim Artur Wejner, który od jakiegoś czasu cierpi na poważne schorzenie urologiczne, które nie leczone będzie nowotworem złośliwy,. W jego wypadku niezbędny jest ciągły nadzór medyczny, dostęp do leków i badań oraz możliwość szybkiej hospitalizacji w nagłym przypadku.

Czasem Pan Artur nie może oddać moczu przez kilka dni. Anuria (inaczej: bezmocz) jest bardzo niebezpiecznym stanem patologicznym, który wprawdzie leczy się farmakologicznie, lecz w przypadkach skrajnych może wymagać dializ a nawet przeszczepu nerki. Panu Arturowi grożą też poważne powikłania, bowiem niemożność oddania moczu powoduje zatrucie organizmu bardzo toksycznymi produktami przemiany materii. W tym wypadku istnieje też bardzo wysokie ryzyko wystąpienia nowotworu. Innymi słowy - utrudniony dostęp do opieki zdrowotnej może się dla Pana Artura skończyć śmiercią.

Tymczasem władze Aresztu Śledczego w Radomiu robią wszystko, by nie dopuścić do prawidłowego leczenia osadzonego. Odmawiają mu dostępu do opieki zdrowotnej, co więcej - z informacji, które do nas dotarły wynika, że dochodzi w tym zakresie do skandalicznych manipulacji.

Kiedy Wejner przez dwa dni nie mógł oddać moczu, nie pozwolono mu na konsultację lekarską - rzekomo dlatego, że nie było wówczas lekarza, który mógłby udzielić pomocy. Okazuje się jednak, że w tym czasie na terenie zakładu lekarz przebywał.

Artur Wejner złożył pisemną skargę na służbę zdrowia w radomskim Areszcie Śledczym. I cóż się stało? Naciskano, by ją wycofał. Pani doktor oraz tzw. wychowawca chcieli wyciszenia sprawy, bo "mogliby mieć problemy".

W tekście przysięgi Hipokratesa znajdujemy te oto słowa: "Do jakiegokolwiek wejdę domu, wejdę doń dla pożytku chorych, nie po to, żeby świadomie wyrządzać krzywdę lub szkodzić w inny sposób". Oznacza to, że lekarz ma obowiązek zrobić wszystko, co w jego mocy, by pomóc choremu. Wprawdzie wychowawca więzienny nie składa tej przysięgi, ale obecny w zakładzie lekarz powinien przecież jednoznacznie stwierdzić, że interwencja medyczna jest konieczna. Tak się nie stało. A zdrowie osadzonego? Wygląda na to, że nie ma większego znaczenia...

Jakby tego było mało - jak doniosły nam wiewiórki - inni skazani mieli okazję usłyszeć zatrważającą rozmowę dotyczącą p. Artura pomiędzy wspomnianą lekarz a kierownictwem placówki. Otóż w pokoju pielęgniarskim stwierdziła, że "dadzą Arturowi zastrzyk i załatwią go tak, że wyląduje w psychiatryku albo gorzej"! Co więcej, zdaniem lekarza leczenie Wejnera może doprowadzić do... pojawienia się nowotworu (sic!).

W Polsce kara śmierci nie obowiązuje i dopóki tak jest, nikt nie ma prawa samowolnie skazywać na nią osadzonego - tak, jak dzieje się to w przypadku p. Artura. Najwyraźniej w Radomiu stosują inny kodeks karny

Maciej Lisowski
Dyrektor Fundacji LEX NOSTRA

www.fundacja.lexnostra.pl