Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Faworyt wyborów prezydenckich we Francji, Emmanuel Macron powiedział w wywiadzie dla dziennika „Voix du Nord”, że Polska „naruszyła wszystkie zasady Unii”, a jeśli zostanie prezydentem, to w ciągu trzech miesięcy doprowadzi do tego, by nasz kraj został obłożony sankcjami

Dr Zbigniew Kuźmiuk, ekonomista, europoseł PiS: Ta wypowiedź była dość dziwaczna. Chodzi bowiem o sankcje związane z przenoszeniem do Polski działalności gospodarczej przez francuskich przedsiębiorców, w tym wielką, międzynarodową firmę Whirpool. Macron, choć z wykształcenia jest filozofem, to pracował w znanym amerykańskim banku, nie sądzę więc, żeby takich rzeczy nie wiedział. Po pierwsze: wspólny rynek Unii Europejskiej gwarantuje nam cztery swobody przepływu: towarów, usług, kapitału i ludzi. Jeżeli więc francuski przedsiębiorca chce przenieść swoją działalność do Polski, to może to zrobić w oczywisty sposób w ramach tej właśnie swobody. Po drugie: polska gospodarka była zwyczajnie bardziej konkurencyjna od francuskiej. Koszty wytwarzania są wyraźnie niższe, podobnie koszty płac, wyraźnie niższe obciążenia podatkowe. Mówienie o karaniu za lepszą konkurencyjność jest zwyczajnie nie na miejscu. Nie nazwałbym tej wypowiedzi „nieporozumieniem”, ponieważ pan Macron, jako były bankowiec, powinien takie rzeczy doskonale rozumieć.

I mówił to właśnie po spotkaniu ze strajkującymi pracownikami firmy Whirpool. Skąd w ogóle ten pomysł?

Rozumiem, że tego rodzaju retoryka jest związana z kampanią wyborczą. Kandydat na prezydenta, skądindąd bardzo prawdopodobny, postawiony w takiej sytuacji, zaproszony do miejsca, gdzie decyzje już zapadły i bezpowrotnie stracono kilkaset miejsc pracy, reaguje tak, aby przekonać do siebie wyborców. Jest to jednak po prostu absurdalna reakcja.

Francja to jeden z najważniejszych krajów UE. Czy Macron, będąc już prezydentem, mógłby naprawdę doprowadzić do nałożenia sankcji na Polskę, czy to raczej element kampanii prezydenckiej?

Gdyby Macron po zdobyciu prezydentury chciał dalej forsować tę koncepcję, to po prostu by się ośmieszył. Jak rozumiem, jest to wyłącznie na użytek kampanii, natomiast przy tej okazji można powiedzieć, że w rzeczywistości Francja ma problem nie tylko z imigrantami i zagrożeniem terrorystycznym, a obywatele obawiają się tego zagrożenia i poszukują kandydatów, którzy byliby im w stanie zapewnić to bezpieczeństwo. Ma również poważne problemy gospodarcze. Osiągnęła jedynie symboliczny wzrost gospodarczy, sięgającego 1%, podczas gdy przez cały czas oscylował w granicach 0%. Ponadto ma bardzo wysokie, jak na warunki państwa Europy Zachodniej, bezrobocie. Przekracza ono 10%. Bezrobotny jest co czwarty obywatel Francji w wieku do 24. roku życia. Bardzo wysoki jest również dług publiczny Francji- sięga on stu procent PKB, więc zdecydowanie przekracza unijny wskaźnik 60%. Przed przyszłym francuskim prezydentem stoją więc olbrzymie wyzwania, polegające przede wszystkim na poprawie konkurencyjności. Jeżeli francuska gospodarka nie stanie się bardziej konkurencyjna, to w oczywisty sposób ten potężny kraj może podzielić los Grecji. Sto procent zadłużenia to około dwóch bilionów euro. Niewyobrażalna kwota, podczas gdy zadłużenie Grecji sięga dwustu czy trzystu miliardów. Przyszły prezydent Francji powinien więc skoncentrować się raczej na opracowaniu programu, który szybko przezwycięży te problemy, ponieważ w innym wypadku Francja stanie się krajem, któremu Fundusz Walutowy i Komisja Europejska będą musiały udzielać pomocy, co byłoby dla Francuzów chyba dość trudne do zniesienia...

A gdyby wybory wygrała jednak kandydatka Frontu Narodowego? Wielu komentatorów obawia się wówczas rozpadu Unii Europejskiej, zwłaszcza że Marine Le Pen zapowiada po swojej ewentualnej wygranej referendum w sprawie opuszczenia UE przez Francję

Kandydatka Frontu Narodowego zapowiadała z kolei opodatkowanie nowych umów z pracownikami delegowanymi. To znów ograniczenie swobody przepływu usług. Niestety, poprzedni polski rząd, ale myślę, że również większość rządów krajów Europy Środkowo-Wschodniej nie stawiał tych spraw wyjątkowo twardo. Od początku członkostwa w Unii Europejskiej kraje mające przewagi konkurencyjne w gospodarce uzyskały dostęp do polskiego rynku, mają nieograniczoną możliwość umieszczania na naszym rynku swoich towarów i usług, a także kapitału. Natomiast my, mając przewagi konkurencyjne w świadczeniu usług, niestety, mimo obowiązującej swobody przepływu, mamy coraz więcej ograniczeń. Jednym z nich jest właśnie sprawa pracowników delegowanych. Jeżeli polska firma deleguje pracowników do wykonywania usług we Francji, to powinna spełniać takie warunki płacowe, jakie mają pracownicy francuscy. Jest to absolutnie niezgodne z zasadą swobody przepływu. Podobnie rzecz się ma w przypadku transportu towarowego. Dziś Niemcy, Francja i Włochy próbują wprowadzać płace minimalne również dla naszych kierowców ciężarówek. Moim zdaniem nie stawialiśmy spraw wystarczająco twardo. Tamte kraje skorzystały, mają nieograniczony dostęp do polskiego rynku, swobody przepływu kapitału. Natomiast w obszarach, gdzie my moglibyśmy trochę zarobić, natychmiast pojawiają się bariery. Nie chodzi o to, by wróżyć problemy w Unii, jednak moim zdaniem tego rodzaju oczywistości powinny być stawiane twardo na forum Rady, Komisji Europejskiej. Jeżeli bowiem mamy mieć wspólny rynek, to nie może być takich problemów. To są oczywistości związane z funkcjonowaniem tych czterech wolności. I albo Francja je akceptuje, albo rzeczywiście „exituje” się z Unii Europejskiej i wspólnego rynku.

Bardzo dziękuję za rozmowę.