Ziemkiewicz, publicysta "Rzeczpospolitej" i "Uważam Rze" najpierw ustosunkowywuje się do pytań czy dalej będzie pisał dla obu tytułów: "Jeszcze nie wiem, czy w ogóle dostanę taką propozycję, nie wiem, jak sobie wyobraża właściciel "Presspubliki", Grzegorz Hajdarowicz dalsze funkcjonowanie tygodnika "Uważam Rze", nie wiem, jaką ostatecznie decyzję podejmie dotychczasowy redaktor naczelny, wobec którego poczuwam się do lojalności, i nie mam pojęcia, co właściwie zamierza nowy redaktor naczelny. Znam tylko jego oświadczenie, że gazeta zachować ma konserwatywno-liberalny charakter. I traktuje je równie poważnie, jak niedawne zapowiedzi wspomnianego już Grzegorza Hajdarowicza, że nie chce niczego w gazecie i tygodniku zmieniać, a do całej sprawy podchodzi jako do przedsięwzięcia biznesowego" - pisze Ziemkiewicz w swoim felietonie na Interia.pl.


W dalszej części tekstu autor dziwi się przypisywaniu Lisickiemu swoistej "niegospodarności", bo kiedy wszystkim gazetom spadają nakłady, to własnie Lisickiemu udało się stworzyć nowy tygodnik, który pobił wszystkie inne tytuły w swojej lidze. Ziemkkiewicz przypomina, że "Uważam Rze" było robione siłami istniejącego zespołu "Rzeczpospolitej" - tylko dwie osoby zajmują się wyłącznie tym jednym tytułem. Nie obyło sie wobec uszczypliwości wobec tzw. "fachowców z branży", którzy szacowali, że pojawienie się nowego brandu na rynku prasowym miałoby kosztować conajmniej 20 milionów zł. Promocja "Uważam Rze" kosztowała conajwyżej jedną czwartą owej ceny.

 

 

Najciekawsze chyba w felietonie Ziemkiewicza były jego rozważania na temat powodów, dla których Grzegorz Hajdarowicz w ogóle zakupił wydawnictwo "Presspublika".

 

"Ktoś, kto "wolny rynek" i "biznes" rozumie tak, jak ja, Centrum Adama Smitha czy Paweł Lisicki powie na to, że robienie biznesu przez Grzegorza Hajdarowicza sprowadza się do kupienia kury znoszącej złote jajka po to, aby ją niezwłocznie zarżnąć.

 

Ale Grzegorz Hajdarowicz, jak sądzę, nie buja w obłokach. Wie, że robi biznes nie w jakimś teoretycznym uniwersum z prac Miltona Friedmana, i nie w jakimś kraju wolnorynkowym w rodzaju USA czy Hong Kongu, ale w III RP czasów Tuska. Grzegorz Hajdarowicz nie jest publicystą, ale praktykiem, ma swoje osiągnięcia w biznesie (jeśli ktoś w moich słowach doszukiwał się ironii, to się grubo myli) i jeśli zakłada, że zarżnięcie kury bardziej mu się opłaca, nadstawianie ręki na złote jajka, to ma realne podstawy tak sądzić.

 

Nowy właściciel "Presspubliki" wie zapewne, i tego właśnie nas nauczy, że w realiach III RP niekoniecznie opłaca się wydawać pismo chętnie czytane, z doskonałym "targetem" reklamowym. Bardziej może się opłacać wydawanie pisma znacznie mniej czytanego, ale za to podobającego się Czytelnikowi. Nie wspominanemu wcześniej zwykłemu, anonimowemu czytelnikowi, ale Czytelnikowi właśnie, pisanemu wielką literą: temu jednemu, najważniejszemu - domyślacie się Państwo przecież - napisał felietonista".

 

Ciekawe co na to Grzegorz Hajdarowicz?

 

PSaw/Interia.pl