W porannym programie Telewizji Republika "Chłodnym Okiem" Rafał Ziemkiewicz komentował domniemane doniesienia o fałszowaniu akt SB dotyczących TW "Bolka". Jak podkreślił publicysta, teza ta jest lansowana m.in. przez środowisko "Gazety Wyborczej".
 

Dziennikarz stwierdził, że podziały w Polsce są tak głębokie że podzieliły nawet SB-eków. jego zdaniem dzisiaj niektórzy z nich bronią Wałęsy, podczas gdy inni go atakują. Ziemkiewicz stwierdził, że postulaty dot. fałszowania akt SB niosą za sobą konsekwencje dla byłych oficerów. – Będą wezwani, będą musieli przyjść i powiedzieć, że fałszowali dokumenty, a za składanie fałszywych zeznań grozi kara pozbawienia wolności do lat trzech – powiedział Ziemkiewicz.

Poruszona została też kwestia wysuwania kolejnych wątpliwości ws. dokumentów znalezionych w domu gen. Kiszczaka  – "Gazeta Wyborcza" pisze, że jeden z papierów w teczce jest produkcji szwedzkiej, więc trzeba sprawdzić czy w latach 70. istniała Szwecja. Dalej padła wątpliwość, że w jednym dokumencie litera "B" wygląda inaczej niż w innym – ironizował publicysta.

– Nikt nie był tak genialny w SB, żeby przewidzieć, że za 30 lat powstanie IPN i robić fałszywki, oczywiście nie znaczy to, że ich w ogóle nie robiono, ale na pewno nie w sprawie operacyjnej. Pada wiele bredni nt. Lecha Wałęsy, np. hasło "Solidarni z Lechem". Nie rozumiem jak można być solidarnym z donosicielem – powiedział.

– Media grzmią, że Wałęsa był młody, niemal pachole, a przecież w 1970 roku miał 27 lat. Redaktor Żakowski każe mi ginąć na barykadzie w wieku 25 lat, wtedy dopiero będę mógł się wypowiedzieć, a o Wałęsie w '70 roku mówią jako o niedojrzałym dziecku – zaznaczył pisarz. – Donosy Lecha Wałęsy były zarchiwizowane w 1975 roku. Musiałaby nastąpić jakaś masowa akcja fałszowania akt, a przecież były prezydent w 1970 był nikim, zwykłym elektrykiem, kto by zawracał sobie głowę – podsumował Ziemkiewicz.  

za: telewizjarepublika.pl