Portal Fronda.pl: Ojciec Święty Franciszek zasugerował, idąc za propozycją Pawła VI, że mogłaby zostać ustalona wspólna dla katolików i prawosławnych data świętowania Zmartwychwstania Pańskiego. Skąd taka inicjatywa?

Ks. dr Robert Skrzypczak: Papież Franciszek mówił o propozycji ujednolicenia daty Wielkanocy na spotkaniu z księżmi z całego świata, którzy przybyli do Rzymu w ramach kongresu Ruchu Charyzmatycznego. Mówiąc o kwestii daty Wielkanocy podjął propozycję, będącą jednym z owoców II Soboru Watykańskiego, a podniesioną w tamtych czasach przez papieża Pawła VI. Sprawa daty Wielkanocy od ponad 400 lat wyraźnie dzieli tradycję chrześcijaństwa zachodniego od tradycji wschodniej. Na Zachodzie świętujemy Zmartwychwstanie Pańskie według kalendarza gregoriańskiego, a chrześcijanie wschodni pozostają wierni kalendarzowi juliańskiemu. Oba Kościoły kierują się zasadniczo tą samą logiką. Świętowanie Wielkiejnocy przypada zawsze w najbliższą niedzielę przypadającą po pełni księżyca po wiosennym przesileniu dnia z nocą. Ma to ścisły związek ze świętowaniem paschy żydowskiej – wiemy, że pascha chrześcijańska jest wypełnieniem przez Chrystusa paschy żydowskiej. Chrystus umarł na krzyżu jako baranek paschalny i zmartwychwstał wówczas, gdy świat judaizmu obchodził swoje największe święto religijne, to znaczy Pesach, przejście Boga przez życie Żydów.

Jakie korzyści Kościołowi mogłaby przynieść zmiana daty Wielkanocy?

Papież chce zwrócić uwagę na jedną, fundamentalną rzecz. Chodzi przecież nie o samo ujednolicenie kalendarza. Chodzi o skoncentrowanie wysiłku ekumenicznego między zachodem a wschodem na tym, co zawsze jednoczyło uczniów Chrystusa – na Jego Zmartwychwstaniu. Papież Franciszek, jak się zdaje, sądzi, że to znacznie ważniejsze od pragmatycznych umów czy ujednolicania dyscypliny. To zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią jest kerygmatem, fundamentem naszej wiary. To, co może nas zjednoczyć, to powrót do podstawowego wyznania wiary w Zmartwychwstanie. To ono czyni Kościół, ono zapewnia mu jedność i żywotność. Propozycja zmiany daty jest więc próbą odzyskania pewnego impetu misyjnego, wydobycia się z tej postmodernistycznej wiotkości chrześcijaństwa, w której utknęliśmy. Dużo jest dzisiaj znaków zniechęcenia, słabości. Siłą, która może odbudować chrześcijaństwo, przywrócić pewne poczucie dumy z bycia chrześcijaninem, jest powrót do źródła żywego Kościoła, jakim jest Zmartwychwstanie. Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, próżna jest nasza wiara, próżne jest nasze przepowiadanie.

Propozycję ustalenia stałej dla wszystkich chrześcijan daty Wielkanocy niektórzy krytykują jako kolejny atak na tradycję katolicką. To uzasadnione?

Propozycja ujednolicenia paschy rzeczywiście byłaby zmianą tego, do czego przyzwyczaiły się nasze umysły i serca. Żyjemy w czasie, gdy w Kościele dokonuje się bardzo wiele zmian w związku z reformą soborową i reformą liturgiczną. Zarazem wiele rzeczy ulega zmianie w świecie – i to takich, które traktowano dotąd jako niezmienne. Dotyczy to obyczajowości, etyki, fundamentów filozofii. Wielu myślicieli odchodzi od Arystotelesa i realizmu poznawczego. Efektem tego wszystkiego jest relatywizm, tak poznawczy, jak i moralny. Może budzić niepokój, że kolejna sprawa naszej wiary ma zostać poddana pod dyskusję, może to wywołać wrażenie relatywizowania wszystkie w Kościele.

Żyjemy w świecie synkretyzmu i zamętu, świecie pewnej nawet idolatrii związanej z dialogiem. Wiemy, że dialog religijny w Kościele wylatuje w niektórych miejscach z orbity. Dochodzi do nadużyć i relatywizmu; relatywizowania roli Chrystusa jako jedynego i powszechnego Zbawiciela świata. W tym kontekście mogą rodzić się obawy, że kolejna propozycja reformy może być z kategorii tych łatwych, atrakcyjnych i nieprzemyślanych propozycji duszpasterskich. Nikt z nas nie chciałby zostać z ręką w nocniku, dlatego wśród wielu dziś taka wzmożona ostrożność wobec tego, co może być doraźnie atrakcyjne, ale nieprzemyślane.

Czy te obawy o nadmierne zmiany, o zanikanie prawdziwie katolickiego ducha w Kościele nie mają pewnych podstaw?

W wielu miejscach chrześcijanie są w pewien sposób zmęczeni zmianami wprowadzanymi ad experimentum, ich cierpliwość została nadwyrężona. Zmianom w sposobie modlitwy czy odprawiania liturgii nie towarzyszyło dobre przygotowane wiernych. Co więcej wiele dyskutuje się wokół spraw moralnych czy bioetycznych, zwłaszcza w kościołach najbardziej zsekularyzowanych, jak w Niemczech. To wszystko może powodować wrażenie, że nie ma już dzisiaj rzeczy niezmiennych. A przecież to, co stanowi o wierze, to poczucie bezpieczeństwa, odniesienie do niezmiennej Prawdy. Jeżeli zbyt wiele rzeczy tonie w jazgocie polemiki, to można wpaść w przerażenie i pytać, czy nie ma już prawdy? Czy żyjemy w epoce, gdzie prawda zmieniła się w płyn, tak, jakby chciał Bauman? W takim razie kończy się religia, kończy się wiara. Potrzeba nam ogromnej roztropności, ogromnego wysiłku Kościoła w tłumaczeniu tego, co dzieje się w Kościele i z Kościołem. Musimy rozeznać to, czego chce Duch Święty. Jeżeli Bóg natchnął nas myślą ekumeniczną, to trzeba pokornie szukać, jakimi metodami Bóg będzie chciał tę myśl realizować. Tak, żeby ani nie zakłócić tego włączaniem wszystkich możliwych mechanizmów obronnych, ani nie utopić tego w debacie dowolności, gdzie wszystko stałoby się możliwe, byleby był efekt. Utylitaryzm nie pochodzi od Boga.

Papież Franciszek dobrze realizuje to zadanie w sprawie ekumenizmu?

Wydaje mi się, że papież Franciszek pokornie i odważnie zarazem szuka wskazówek od Pana Boga. Ma odwagę wychodzić z dotychczasowych schematów, ale po to, by poszukać dróg, którymi Bóg chce dalej prowadzić Kościół katolicki. Papież nie potrzebuje naszego kręcenia na to nosem i krytyki z góry, jakoby nic nie trzeba było zmieniać. W swojej programowej adhortacji – Evangelii gaudium – Franciszek podkreślał, że Kościół potrzebuje misyjnego nawrócenia, z akcentem na „misyjne”. Podzielone chrześcijaństwo jest tu jedną z największych trudności. Jeśli sami uczniowie Chrystusa nie potrafią dojść ze sobą do zgody choćby w sprawie najważniejszego święta, to na czym miałaby polegać nasza wiarygodność?

Cerkiew rosyjska propozycję papieża Franciszka w sprawie Wielkanocy jednak odrzuciła, inaczej niż choćby Koptowie czy melchici. Decyzja Rosjan może się zmienić?

Rzeczywiście autokefalia rosyjska odcięła się od tej propozycji. Być może Rosjanie potrzebują jeszcze trochę czasu na przemyślenie tej sprawy. Czeka ich jeszcze przecież realizacja zwołania wielkiego synodu, do czego zachęcał ich papież Franciszek, życząc im powodzenia. Kościół rzymski wzmacniany jest soborami, przeżywanymi jako wydarzenia Ducha Świętego. Prawosławiu brakuje takiej zasady jednoczącej, wydarzenia pozwalającego zaczerpnąć siłę z korzeni chrześcijaństwa. Być może rosyjskie prawosławie potrzebuje najpierw przeżyć doświadczenie takiego małego soboru, żeby doświadczyć przede wszystkim wsparcia Ducha Świętego. Gdy idzie natomiast o Kościół reprezentowany przez patriarchę Bartłomieja, Kościoły chalcedońskie czy jeszcze wcześniejsze, poefeskie, to jest tu, być może, o wiele łatwiejsza droga, którą Pan Bóg będzie prostował. Chrześcijaństwo, by było misyjne, nie może być podzielone. Musi mieć w sobie ducha Chrystusa Zmartwychwstałego. To wielkie zadanie w obliczu świata bez Chrystusa, który coraz bardziej się rozszerza. Rodzi się przecież coraz więcej ludzi, którym Ewangelia w ogóle nie jest głoszona.  

Propozycja papieża Franciszka może więc zostać rzeczywiście zrealizowana?

Propozycja ta, jak wiele innych propozycji profetycznych, potrzebuje czasu, by dojrzeć. W podobnych inicjatywach zawsze trzeba oddzielić to, co pochodzi od Ducha Świętego, od tego, co może być obawą przed polityką, propagandą, poprawnością polityczną. Diabeł zawsze włącza się w dialog ekumeniczny, poszukiwaniu jedności między uczniami Chrystusa zagraża myślenie antychrysta. Myślenie nie chrześcijańskie, ale światowe, które nie sprzyja prawdziwemu dialogowi. Diabeł zawsze dzieli. 

Rozmawiał Paweł Chmielewski