Po kilkuletnim doświadczeniu z organizacją lewicowych spotkań „Czerwony Październik” w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, kolumbijski reżyser Giovanny Castellanos i pisarz Mariusz Sieniewicz powołali do życia cykl spotkań „Powstania Styczniowe”. Tym razem zaprosili oni do dyskusji prawicę, za co jestem im wdzięczny, bo dzięki takim działaniom kwitnie życie intelektualne w Olsztynie. Oprócz mnie w debacie „Powstanie to nasz wielki zbiorowy obowiązek” uczestniczyli:  Katarzyna Tobolska („Zieloni 2004”), dr Marcin Chełminiak politolog z UWM i dr Piotr Wasyluk, filozof, anarchista i muzyk z tej samej uczelni. Oczywiście dyskusja, która miała dotyczyć powstań i patriotyzmu, szybko przeszła na protest przeciwko ACTA, który przez wielu komentatorów jest traktowany jako początek polskiej rewolucji. Ja mam na ten temat inne zdanie i uważam, że protestujący przeciwko ACTA zbuntowali się, bo ktoś dobrał się do Internetu i zabronił im korzystać z niego wedle ich widzimisię. Naprawdę wątpię, by ci sami ludzie zebrali się po tym jak rząd nałoży na nas kolejne ograniczające naszą wolność podatki czy będą rozbudowywać biurokrację. Uważam, że ten bunt dotyczy zamachu na Internet, a nie zamachu na naszą wolność, która jest permanentnie ograniczana i nie wzbudza wściekłości mas. Nie zgodził się ze mną były zwolennik Palikota (swoją drogą naprawdę widać w ideowych lewicowych środowiskach, że coraz mocniej traktują „mesjasza lewicy” jako zdrajcę i cynika) dr Wasyluk, który ma nadzieję na permanentną rewolucję i wierzy w ten bunt. „Każde powstanie zaczyna się, gdy brak wolności. Musi się narodzić świadomość czegoś nowego. Najśmieszniejsze jest to, że ACTA nie zabiera dostępu do Internetu, ale ogranicza jego dostęp. Obecny zryw to spontaniczny ruch. Brak mu przywództwa i jednolitości ideowej. Jednak to nie świadczy o tym, że nie jest to powstanie” - mówił.


/


Jednak w skórę najważniejszego polemisty wszedł prof. Janusz Kijowski, autor kilku świetnych filmów i dyrektor Teatru w Olsztynie. Kijowski był zawsze kojarzony z Unią Wolności, zaś ostatnio zradykalizował swoje lewicowe poglądy i startował do Sejmu z list SLD. Kijowski nie kryje zresztą swoich poglądów, dając im upust poprzez organizowanie cyklu spotkań „Czerwony Październik”, gdzie występują gwiazdy „Krytyki Politycznej” na czele z Cezarym Michalskim. I właśnie spór z prof. Kijowskim uświadomił mi z jaką niechęcią do pewnej wizji polskiego patriotyzmu odnoszą się środowiska udeckie, które przebijają w niej nawet klasycznych lewaków. Najpierw reżyser odniósł się do protestów ACTA. „To nieprawda, że nam się coś odbiera. W 1968 roku protestowaliśmy nie dlatego, że nam coś odbierano, bo wtedy co i rusz, co tydzień nam coś odbierano. Ten protest z 68 roku miał głębsze znaczenie. Był przeciwko strupieszałym formom społecznym, systemowi, który nie potrafił sprostać nowym wyzwaniom. Wszystkie rewolty są wtedy, kiedy jest dobrze, ale nie najlepiej" – stwierdził i dodał: „Nie chodzi  mi o ACTA, bo ona tak naprawdę nic nie odbiera. Demonstracje są tylko wyrazem buntu w stosunku władzy do obywatela, która tego obywatela pomija”. Następnie Kijowski zasugerowa, że chodzi o bunt przeciwko takiej Polsce jaką obecnie mamy, gdzie na wpływ na życie mają… biskupi. W moim przekonaniu porównanie buntu w 68 roku do tego co się dziś dzieje jest nietrafne. Naprawdę trudno jest porównywać ideowość Adama Michnika, Janusza Kijowskiego czy reszty komandosów do dzisiejszych zamaskowanych internautów,choć przyznaję, że taka (trochę naciągana) paralela ma jakąś rację bytu z uwagi na kwestie wolnościowe. Zupełnym absurdem były natomiast słowa reżysera o rebelii przeciwko państwu, w którym zbyt duże wpływy mają księża. Owszem, hakerzy z Anonymous są odpowiedzialni za atak na serwery Marianów i wielu z nich wznosi antyklerykalne hasła. Jednak jednocześnie wśród protestujących jest wiele środowisk konserwatywnych. Niestety Janusz Kijowski jest przedstawicielem środowiska, które za wiele zlych rzeczy w Polsce obwinia Kościół. Doprawdy nie wiem, gdzie reżyser widzi ten nadmierny wpływ biskupów. W tym, że w Sejmie zasiada wydawca „Faktów i Mitów” i wicenaczelny „Nie”? W tym, że premier mówi, iż nie będzie klękał przed biskupem? W tym, że pajac, który drze Pismo Święte i nazywa je gównem zasiada jako juror w show w telewizji publicznej? W tym, że większość mainstreamowych mediów promuje antykatolickie wartości? Gdzie ta władza biskupów? Czy w Polsce naprawdę ktoś zabrania uprawiać seksu pozamałżeńskiego i stosować gumek? Czy w naszym kraju „czarni” zaglądają pod kołdry obywatelom? Naprawdę żaden „klecha” nie stoi z pistoletem przy głowie Polaka, który nie chce słuchać nauk Kościoła. Robi to w kościele albo podczas katechezy. A stanowione prawo? Gdyby Polacy chcieli legalizacji aborcji czy eutanazji to by głosowali masowo na lewicę. A tak się nie dzieje. Chyba, że niektórym środowiskom chodzi o to, że duchowni nie mają prawa głosić publicznie nauk Jezusa, by nie móc wpływać na decyzję polityków. Coraz częściej zdaje mi się, że o to chodzi.


Jednak to nie poglądy na temat ACTA oburzyły część widowni najbardziej. Dyskusja przeszła w końcu na kwestie nauki historii w szkołach. W pewnym momencie reżyser „Kameleona” wywołał na kilku twarzach zdumienie. Przywołując słynną inscenizację bitwy pod Grunwaldem, która ściągnęła w zeszłym roku na Warmię i Mazury 80 tysięcy ludzi i setki grup rekonstrukcyjnych z całego świata, prof. Kijowski powiedział, że jest to "infantylizacja historii i zamienianie jej w supermarket”. Wielka impreza, która swoim rozmachem może się równać ze znakomitymi rekonstrukcjami w USA nie wzbudza zachwytu reżysera, który przyznał, że apelował do władz województwa by jej nie organizowali. „A poza tym, co jest porywającego w fetowaniu bitwy średniowiecznej, gdzie azjatycka dzicz starła się z cywilizacją zachodnią? Co za sens wydawania milionów na bitwę pod Grunwaldem?” – pytał Kijowski. Słysząc o dziczy (czyli m.in. Tatarów) powiedziałem reżyserowi, że powinien się cieszyć, iż na widowni nie ma prof. Selima Chazbijewicza, który wybiłby mu pięścią takie poglądy. Abstrahując już od tego, że „azjatycka dzicz” stanowiła niewielki procent wojsk, które pokonały Krzyżaków i wiele społeczeństw azjatyckich było bardziej rozwiniętych w średniowieczu niż europejczycy, to trzeba przyznać, że słowa Kijowskiego były "hard corowe" nawet jak na udeka. Były one zresztą dla mnie o tyle niezrozumiałe, że Grunwald jest akurat przykładem zwycięstwa Polaków, a nie romantycznej porażki, której tak nienawidzą lewicowe elity. Na dodatek dziwnie w ustach tolerancjonisty brzmiały słowa o azjatyckiej dziczy…


Niestety szybko zrozumiałem o co chodziło Kijowskiemu. Gdy rozmowa zeszła na amerykański patriotyzm (który opiera się m.in. na pięknych rekonstrukcjach zwycięstw US-Army) reżyser stwierdził, że Amerykanie nawet rakiety nazwali „Patriot”. I nie ważne, że to nazwa rakiet obronnych. Odniosłem dziwne wrażenie, że tym razem nie chodziło nawet o klasyczny antyamerykanizm przedstawicieli elit, ale o samo słowo "patriota". Jak widać wzbudza ono naprawdę negatywne emocje.


Łukasz Adamski

 

fot: blog.kijowski.pl