Klocki Lego a sprawa dziecięca, czyli jak zrobić z dziecka człowieka sukcesu?

Przeprowadziłem na facebooku krótką sondę. Okazało się, że chcielibyście poczytać o klockach Lego. Temat pogłębiłem i okazało się, że zagadnienie zgłoszone przez niezawodnego Cezarego Pysznego, w istocie polega na czymś szerszym, niż tylko wybór zabawek, więc postanowiłem temat poszerzyć o rzeczy jeszcze ważniejsze!

 

Status quaestionis

Cezary Pyszny problem zdefiniował następująco:

Żeby uniknąć truizmów o pożyteczności zabawy klockami: zmuszać dziecko do zabawek rozwijających je czy dać mu swobodę wyboru? Lub jeszcze inaczej: postawić na rozwój intelektualny dziecka przez zabawki „analogowe” czy tablet z milionem aplikacji?

Od razu zwyczajowo zaznaczę, że nie jestem wyrocznią i zamierzam tu opisać tylko to, co mi się wydaje :-)A wydaje mi się na podstawie trzech różnych źródeł przesłanek:

  • własnych doświadczeń jako dziecka,
  • własnych doświadczeń jako ojca,
  • opinii zasłyszanych.

Zabawki rozwijające, czy nie rozwijające?

Poszukajmy odpowiedzi na pierwsze pytanie. Czym się różni zabawka rozwijająca od nie rozwijającej? Ciężko powiedzieć. Pewnie kryterium leży gdzieś w okolicach odpowiedzi na pytanie Czy zabawka angażuje w interakcję, czy może robi z dziecka biernego odbiorcę? Niby ma sens, ale to powierzchowne rozumowanie. Na pierwszy rzut oka gra komputerowa wciąga bardziej, niż książka czytana przez rodzica, prawda? Czy jest lepsza? Nawet jeśli, to na pewno nie na każdym etapie rozwoju.

I tu chyba dochodzimy do clou. Ważne jest dostosowanie zabawek do wieku, czy ściślej – etapu rozwoju, na którym jest dziecko (każdy rodzic wie, że bywa różnie). Czego innego potrzebuje apatyczny 3-latek, a czego innego nadpobudliwy 9-latek.

No, ale wróćmy jeszcze do definicji. Co to są te zabawki rozwijające? Moim zdaniem to jednak te, które angażują. Człowieka angażują – a więc różne jego sfery: od cielesnej, przez intelektualną, aż po ducha, jeśli można mówić o zabawkach w tym trzecim obszarze. W tym sensie ocena zabawki powinna pewnie zależeć od tego na ile wszechstronnie i głęboko  (czyli nie-powierzchownie) angażują dane sfery.

Tu jednak dodatkowa uwaga, zanim dojdziemy do konkluzji. Odnoszę wrażenie, że z zabawkami kreatywnymi, rozwijającymi, etc. jest podobnie jak z produktami eko, proszkami do prania ze specjalną formułą wgłąb i innymi tego typu nieco dętymi branżami. Innymi słowy – dziś każdy chce wychować geniusza (czy raczej pracownika idealnego korporacji) – stąd nagle okazuje się, że można nabyć specjalne, turbointeligentne klocki dla dzieci, zamiast takich zwyczajnych. Jest popyt – pojawi się i podaż, a czasem nawet na odwrót!

Konkluzja! Brać rozwijające, czy nie? W większości przypadków doradzę te, które angażują. [...] Kryterium moim zdaniem powinno być inne i zadający pytanie sam na nie odpowiedział.

Co dziecko lubi?

Przyjrzyjmy się właśnie drugiej części pytania. Cezary pyta, czy zmuszać dziecko do tego, co je rozwija, czy dać swobodę wyboru. To bardzo ważne pyatnie i musimy poczynić jedno założenie. Zakładamy, że dziecko jest małe i jeszcze nie zdążyło się od niczego uzależnić. Od czego może być uzależniony maluch? Trunki i środki wziewne to jeszcze nie ten etap, ale telewizja, albo świat interaktywny, to duże atraktory w tym wieku. Zróbmy to założenie na początek.

Jeśli dziecko jest jeszcze wolne, zwykle z całej puli zwykłych zabawek – od lalek / postaci, przez samochodziki, klocki i puzzle, albo nawet i bardziej skomplikowane urządzenia rozwijające zdolności manualne – wybiera dość swobodnie. Jak łatwo zauważyć, to ma charakter fazowy z bardzo jasnymi granicami. Mogę wymienić w przypadku każdego z moich Synów fazy, które mieli na różne rodzaje zabawek. Mogli je katować codziennie po parę razy dłuższymi interwałami, a pewnego dnia przyszedł moment, że zabawka nie budziła już żadnego, najmniejszego, nawet tyciego, tyciutkiego zainteresowania. Inna rzecz, że potrafiła potem znów zainteresować po roku ;-) Patrząc na rozwój chłopaków, postawiłbym zdecydowanie na swobodę wyboru, wyłączając z niej mało angażujące i uzależniające formy rozrywki (zbyt wcześnie mutlimedia i telewizja).

Odwyk

O tym, że od bajeczek może się uzależnić już 1,5 roczne dziecko chyba wiecie. Jeśli nie – to i na ten temat będzie wpis, bo mamy doświadczenie w odwykach dziecięcych. Ale o tym innym razem!

Poszukiwanie siebie

Wróćmy do tego swobodnego wyboru. To moim zdaniem kluczowe. Ileż problemów mają przedsiębiorcy z ludźmi, którzy przyszli na etat. Na etat, ale nie do pracy. Na etat, czyli po ubezpieczenie społeczne i po to, by biernie siedzieć w biurze / magazynie / placu te ustawowe 8 godzin i mieć w miarę spokój. Ludzi, którzy wykonują zadania, których nienawidzą, pracę traktują jako konieczne w dobie złego kapitalizmu zło, dzięki któremu można przeżyć. Ludzi, którzy nie są twórczy w pracy, tylko dopiero w przydomowym warsztaciku, albo w komputerze. Ludzi, którzy na pytania:

A co Cię interesuje? W czym byś się najlepiej sprawdził? Jaka praca dawałaby Ci największą satysfakcję? Co chciałbyś razem ze mną osiągnąć na naszym rynku?

odpowiadają sakramentalną i pustą zarazem niczym garnek po obiedzie frazą:

Nie wiem.

Niestety, większość ludzi na rynku nie szuka pracy, przez którą mogliby realizować Boże wezwanie do pomnażania talentów i czynienia sobie ziemi poddanej, tylko po prostu etatu, który zapewni przeżycie. A dzieje się tak właśnie dlatego, że nie znają siebie, swoich talentów, mocnych – ale i słabych – stron. Nikt nigdy nie podsunął im testu osobowości MBTI, czy innego Harrisona. Co więcej, są już na tyle ukiszeni w swoim paradygmacie, że twierdzą, iż nie mają żadnych talentów…

Mówię to nie tylko jako przedsiębiorca, ale i człowiek który ma mnóstwo znajomych, którzy są przedsiębiorcami – nie ma ceny, której nie byłaby w stanie zapłacić firma za człowieka, który ma talent i pasję zgodną z tym, czego firma potrzebuje, by lepiej służyć klientom. Warto zdać sobie z tego sprawę, choćbyście uważali to za ściemę :-D

Dlatego…

już wtedy, gdy mają te swoje 1,5 roku i więcej – rodzic moim zdaniem powiniem skupić się na obserwacji i zachęcaniu do pogłębiania tego, co przynosi radość i satysfakcję. Nawet, gdyby to było coś głupiego, niezrozumiałego według naszego rodzicielskiego, stetryczałego rozumu – jeśli jest tylko moralnie godziwe – zasługuje na rozwój, jeśli tylko są po temu możliwości materialne.

Ileż razy okazywało się, że rozwijane na boku hobby, stawało się później sposobem na życie i to nie tylko dostatnie, ale i twórcze, satysfakcjonujące życie!

W związku z tym – jeśli dziecko pali się do klocków Lego, szedłbym w to. Jeśli do puzzli, jak obecnie Maksio, to w puzzle. Do tego co jakiś czas warto podrzucić jakąś nową formę zabawy i poczekać na reakcję. [...]

Aha, przy zabawkach, to ogólnie musicie jeszcze pamiętać o jednej zasadzie. Zasadzie, którą opisałem w tekście pt. „Mam pieniądze”, czy „stać mnie”. To, że dziecko powinno się rozwijać, nie znaczy że rodzice powinni zbankrutować. Moja Mama lalki robiła sobie z kolb kukurydzy. Można? Można.

Co z tymi tabletami?

Pozostaje do rozwiązania już ostatni dylemat – co z tym tabletem z milionem aplikacji? To samo, co ze wszystkim – w swoim czasie i tak, by nie uzależniało. Puśćcie od czasu do czasu bajeczkę, albo piosenkę i poproście dziecko, by samo obsłużyło smartfona. To przecież wystarczy – klikanie palcem w ikonki i przewijanie ekranu to nie jest żadna rocket science. Moim zdaniem warto najpierw pomóc dziecku rozwinąć wyobraźnię, poprzez zabawki, które wymagają jej użycia, a nie same ją zastępują. Gdy już zobaczycie, że dziecko jest w stanie tworzyć własne opowieści, wymyślać nowe zabawy – słowem, gotować zupę na gwoździu, coś z niczego – podrzucajcie nowe narzędzia.

Moje chłopaki rozwijają się bez telewizji, komputera, tabletu, a smartfony znają jako źródło filmików z angielskojęzycznymi piosenkami, pieśniami patriotycznymi i chorałem gregoriańskim. Tylko tyle i aż tyle. Uwielbiają za to słuchać opowieści własnych, czytanych, lubią rysować i sami wymyślać historie – nawet Antek, który mówi wciąż w języku antkowiańskim, gada i opowiada jak najęty, z przejęciem, którego pozazdrościłby mu niejeden dorosły użytkownik języka.

Zapytacie czy to aby nie jest robienie krzywdy dziecku, które powinno od razu poznawać nowe technologie. Otóż nie – potwórzę: machanie paluchem po ekranie, to sporo prostsza sprawa, niż programowanie. A i mniej ważna.

Maciej Gnyszka

maciejgnyszka.pl

Literatura

Nie sądzę, by moje rady były jakoś odkrywcze, dlatego pomyślałem, że warto przyjrzeć się literaturze. Z oferty Tolle.pl wybrałem trzy – moim zdaniem najciekawsze – pozycje o tej tematyce. Numerek pierwszy jest najbardziej zbliżony do tematu.

1. 20 błędów dzisiejszych rodziców. Jak ich unikać?

2. Przyjaciel, mentor, bohater. Praktyczny poradnik dla każdego taty

3. Klasyczne wychowanie. 8 nowoczesnych zasad tradycyjnego wychowania