Sprawa sędziego Łączewskiego robi się coraz ciekawsza. Wczoraj Super Ekspress opublikował informację, że znany sędzia nie mówił prawdy w sprawie włamania na jego konto twitter’owe czy na komputer. Dziś w obronie męża staje Pani Łączewska, twierdząc, że Tomasz Lis nie jest przez jej małżonka osobą cenioną, w związku z czym nie miał on powodu, żeby kontaktować się z naczelnym Newsweek’a.

O sędzi Łączewskim zrobiło się głośno w ubiegłym roku, kiedy to wydał kontrowersyjny wyrok skazujący na 3 lata bezwzględnego pozbawienia wolności byłego szefa CBA, Mariusza Kamińskiego, w sprawie tak zwanej afery gruntowej. Wyrok ten, po trzech poprzednich wyrokach uniewinniających, zapadł w trakcie kampanii prezydenckiej 2015 r, po czym sędzia przez pół roku pisał uzasadnienie wyroku, tak, żeby mógł on wyciec przed do Gazety Wyborczej tuż przed publikacją w trakcie kampanii parlamentarnej, jesienią2015 r.

Tym razem do opinii publicznej wyciekły nieco inne informacje i dotyczyły samego sędziego. Na początku tego roku Łączewski uległ twitter’owej prowokacji, która miała swoją kontynuację w „realu”. Sądząc, że ma do czynienia z prawdziwym profilem Tomasza Lisa, sędzia zaproponował swoją pomoc w budowaniu strategii walki z PiS’em.

„Panie Tomaszu! (…) Nie zorientował się pan, że walenie w to towarzystwo przynosi efekt odwrotny od zamierzonego? Sugeruję zmianę strategii (…)”

 - pisał w prywatnej wiadomości do, jak mu się wydawało, naczelnego Newsweek’a.

Prowokacja miała swój ciąg dalszy. Łączewski umówił się na spotkanie z podstawionym dziennikarzem i stawił się w wyznaczonym miejscu. Dla uwiarygodniania się przesłał wcześniej swoje zdjęcie. W dołączonej do zdjęcia informacji napisał:

"Przepraszam, jeśli rozczarowałem - ale siedzę nad uzasadnieniem wyroku w rozciągniętej koszulce".

Gdy sprawa wyszła na jaw, kontrowersyjny sędzia zaczął się wszystkiego wypierać. Twierdził, że ktoś włamał się na jego twitter’owe konto a w umówionym miejscy, na które przybył, miał podobno spotkać się z kolegą, żeby oddać mu książkę. Kolega o niczym nie wiedział i wszystkiemu zaprzeczył.

Sprawę włamania na swoje konto Łączewski zgłosił do prokuratury. Eksperci, badający zarówno jego komputer, laptop, komórkę, jak i samo konto na twitter’ze stwierdzili, że nie było żadnego ataku hakerskiego. Na komputerze sędziego znaleziono zdjęcie, które wcześniej trafiło do „podstawionego T. Lisa”.

W obronie mającego kłopoty z prawdomównością Łączewskiego wystąpiła jego żona. Podczas zeznań w prokuraturze miała oświadczyć, że jej mąż nie ceni Tomasza Lisa, w związku z czym nie miał powodu by umawiać się z nim na spotkanie czy wysyłać mu swoje zdjęcie.

W sprawie prowadzone jest śledztwo. Prowadząca sprawę prokurator Anna Chomiczewska z prokuratury okręgowej w Legnicy przyznała, że przesłuchiwany był zarówno sędzia Łączewski jak i jego małżonka.

LDD, Źródło: niezalezna.pl/ se.pl