Zakaz używania telefonów w trakcie debaty może brzmieć rozsądnie, ale rodzi bardzo poważne pytania o intencje i skutki tej decyzji. Do tej pory możliwość sięgnięcia po konkretny cytat, nagranie lub wypowiedź politycznego oponenta była nie tylko narzędziem polemicznym, ale też sposobem ujawniania prawdy.

Najwięcej tracą ci, którzy chcą prowadzić debatę w oparciu o fakty i konkretne dowody. Przykładem może być Sławomir Mentzen, który w czasie wcześniejszych starć medialnych cytował autentyczne wypowiedzi Szymona Hołowni na temat euro czy pokazywał kontrowersyjne nagrania Rafała Trzaskowskiego o imigrantach. To nie była tania prowokacja — to była kontrola wiarygodności. Zakaz telefonów odbiera kandydatom możliwość konfrontowania przeciwników z ich własnymi słowami.

A zyskać mogą ci, którzy przez lata kluczyli, mijali się z prawdą, a dziś próbują się przedstawiać jako „umiarkowani reformatorzy” albo „obrońcy tradycji”, mimo że ich przeszłość mówi co innego. Ograniczenie dostępu do telefonów czy notatek może sprawić, że widzowie nie usłyszą o niewygodnych faktach, a politycy zyskają swobodę w dalszym pudrowaniu własnego wizerunku.

Warto przypomnieć, że niektórzy kandydaci – jak choćby Szymon Hołownia – niejednokrotnie zmieniali stanowisko w sprawie euro, uchodźców, a nawet obyczajów religijnych, zależnie od nastrojów społecznych. Z kolei Rafał Trzaskowski znany jest z balansowania pomiędzy liberalnym skrzydłem Platformy a bardziej konserwatywnym elektoratem – jego wypowiedzi z ostatnich lat często wzajemnie się wykluczają. Uniemożliwienie ich przywołania w czasie debaty pozwala mu uchylić się od odpowiedzialności za własne słowa.

Dodatkowo brak telefonów uniemożliwi błyskawiczne reagowanie na manipulacje i nieprawdy. Jak weryfikować wypowiedzi, jeśli nie można przytoczyć nagrań lub oficjalnych dokumentów? To stworzy przestrzeń do wygłaszania nieprawdziwych tez bez ryzyka demaskacji w czasie rzeczywistym.

Debata TVP będzie prowadzona wspólnie z dziennikarzami Polsatu i TVN, a zasady przewidują tylko 60 sekund na odpowiedź i 20 na ripostę. To formuła, która sprzyja chwytliwym hasłom i unikaniu konkretów. A brak możliwości sięgnięcia po telefon to dodatkowa gwarancja, że politycy bez konsekwencji będą mogli „zapomnieć” o swojej przeszłości.

Co więcej, fakt, że debata odbywa się pod pełną kontrolą redakcji, bez żadnych pomocy czy materiałów źródłowych, czyni z niej bardziej teatr niż realne starcie programów i charakterów. A przecież prezydent powinien być nie tylko charyzmatyczny, ale też wiarygodny.