Donald Tusk wybrał się do gminy Klwów na Święto Papryki. Miało być pięknie. Nakryty kanapkami stół, rodzina czekająca na jego wspaniałość premiera, media, które miały pokazać zatroskaną minę Tuska ułożoną przez medialnego wizażystę Ostachowicza. Niestety niespodziewanie pojawił się Stanisław Kowalczyk, 53-letni przedsiębiorca, który stracił 50 tuneli z papryką podczas gwałtownej burzy. I zrobiło się nieprzyjemnie.

 

Z informacji, które zdobyli dziennikarze „Rz”, wynika, że premier umówił się z wójtem Piotrem Papisem, że pojawi się na festynie zaś wszystko bajkowo uwiecznią kamery. Wyznaczono nawet mieszkańców, którzy powitają premiera kanapkami, ciastem i kompotami.  Padło na Halinę i Zygmunta Pańczaków, których obejście premier oglądał zaraz po huraganie. Zaskoczeni późnym wieczorem Pańczakowie nie chcieli za bardzo przyjmować zapowiadanego na rano Tuska. Jakoś jednak wójt z PSL-u przekonał małżeństwo do podjęcia gospodarza narodu.  "Sobotni poranek. Donald Tusk wchodzi do dużego pokoju Pańczaków. Wszystko wysprzątane na błysk. Segment, zastawiony stół, biały obrus, osiem krzeseł (...). Nad wszystkim panuje urzędniczka z notesem pod pachą. Wskazuje, gdzie kto ma siedzieć. Premier będzie w środku, a "gospodarza zapraszamy z drugiej strony..." (...) Premier zaskoczony gościnnością państwa Pańczaków mówi, że nie trzeba było aż takiego przyjęcia” - czytamy w „Rz”.

 

Premier chciał tylko herbatkę, a tutaj kompoty, banany i winogrona na stole. Dziennikarze w rozmowie z Haliną Pańczak pytają czy długo musiała przygotowywać posiłki skoro późno dowiedziała się o wizycie gospodarza kraju. - Nie, to, co stało na stole, to wójt przywiózł - mówi kobieta. - Kanapki też? - dopytują się dziennikarze. - Kanapki też. Wszystko - odpowiada kobieta. Wójt oczywiście zaprzecza, że przywiózł kanapki dla wodza z Warszawy. Ba, nawet  kompotu nie przywoził.  Jednak spontaniczne przyjęcie  „słońca Peru” przez polską rodzinę ogólnie się udało. W końcu tak przykazał spec od ściemniania. Jednak później wszystko zaczęło się walić.

 

Na scenę wkroczył Stanisław Kowalczyk. Z informacji  dziennikarzy „Rz” wynika, że początkowo wszyscy się ucieszyli, bo dzięki temu wyszło spontanicznie, że premier rozmawia z normalnymi ludźmi. Ale z czasem rozmowa stawała się coraz bardziej kłopotliwa dla szefa rządu, który kompletnie stracił rezon. Przez kilka minut przedsiębiorca  wypunktowywał wady coraz bardziej zakłopotanego premiera. „Kowalczyk nie odpuszczał, a premier stękał, drapał się w głowę i nie potrafił odpowiadać na argumenty „paprykarza”. Jednak stał na posterunku” - czytamy w "Rz". Na koniec Kowalczyk rozbroił całą sytuacją, klepiąc po ramieniu Tuska i mówiąc mu: „Jest pan niewyględny, ale równy gość”. Przynajmniej tyle.  Jednak podczas całej tyrady przedsiębiorcy o pijarze Tuska, doradcy premiera podpytywali co chwile żurnalistów   czy nadal nadają na żywo. Według informatora Majewskiego i Reszki z bliskiego otoczenia Donalda Tuska w KPRM odbyła się w tej sprawie narada, podczas której politycy PO doszli do niezwykle błyskotliwej konkluzji. „To był haniebny atak, za którym stoi chory z nienawiści "paprykarz", dywersant nasłany przez PiS.” A więc nihil novi.


Kaczory stoją za bramą i dlatego trzeba głosować na PO.  Reportaż dziennikarzy „Rz” byłby może śmieszny, gdyby nie zanosiło się, że Tusk ze swoją wesołą kompanią będzie rządził następne 4 lata. Smutnie jest również to, że te prostackie pijarowskie chwyty wciąż działają na społeczeństwo. Oczywiście duża w tym zasługa Jarosława Kaczyńskiego, który jak nikt inny, potrafi odstraszyć od siebie wyborców. Jest jeszcze SLD, które zamiast punktować PO za coraz gorszą kondycję ekonomiczną  Polski, woli obstawiać się blondynami i tancerkami na rurze. Donaldowi Tuskowi jednak coraz szybciej kończą się pomysły na mydlenie ludziom oczu. Stąd takie chwyty jak ustawianie rodziny, która go przyjmuje w swoje skromne progi czy ciągłe straszenie PiS-em. Zapewne wystarczy to na najbliższe wybory. Jednak czy uda się dzięki temu utrzymać  przez najbliższe cztery lata, gdy czeka nas kolejna fala kryzysu? Wtedy nawet malowanie trawy na zielono może nie wystarczyć. Pan premier chyba zresztą pamięta jak skończył jego poprzednik na tronie pijarowskich gospodarzy kraju - Edward Gierek. Nie ma się jednak z czego cieszyć. To nie Tusk będzie głównie płacił rachunki za swoją medialną politykę. Zapłacą wszyscy Polacy. Nie tylko ci co na niego głosowali.    

 

Łukasz Adamski