Katarzyna Lenart startuje z 24. pozycji na liście SLD w Lublinie. "Tylko dla dorosłych!!! Najbardziej kontrowersyjny spot tej kampanii!!!!!!" - pisze o swoim filmiku 23-letnia studentka politologii na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej.  Młoda zdobycz SLD na początku  swojego  spotu wygodnie rozsiada się w fotelu i... zaczyna się rozbierać. Zdejmuje marynarkę, potem powolutku ( oglądała Demi Moore pewnie)  rozpina guziki od koszuli, a następnie  powoli zdejmuje  stanik, który opada i pojawia się znienawidzony przez facetów  napis "Censored". "Chcesz więcej - głosuj na SLD" - takim sloganem kończy się spot. Oryginalne? Bez wątpienia. I bardzo a propos.


Lewica ze swoim zbrojnym ramieniem wściekłych feministek na co dzień stara się walczyć z seksizmem i instrumentalnym traktowaniem kobiet. No i jak przystało na prawdziwie ideowe środowisko  korzysta z tych zdobyczy natury, gdy pali jej się grunt pod nogami. Pamiętamy wszyscy rozebrane panie z Partii Kobiet, które na billboardach miały przyciągnąć elektorat. Przyciągnęły co najwyżej spojrzenia wygłodniałych samców i parę zderzaków samochodowych do siebie.  Nikt wówczas nie darł szat z powodu instrumentalnego traktowania ciała kobiety. Przecież im wolno robić ze swoim ciałem co im się podoba. Z tym co w środku również. Problem z Paniami od Gretkowskiej był jednak taki ,że ich akcja była bardziej komiczna niż inspirująca. Może w zestawieniu z lekturą „Transu” nabrałaby sensu, ale nie zsynchronizowano tego happeningu. Co innego gwiazda SLD! Tam nie ma przeintelektualizowania. Przekaz jest jasny: chcesz moich piersi i „czegoś więcej”? Oddaj na mnie swój głos. Postaw przy mnie ptaszka…na karcie do głosowania. Genialna prostota. Niemal jak lewicowa ideologia.  

 

Lenart znalazła sprytny sposób by przyciągnąć do siebie wzrok mediów. Powinien uczyć się pijaru od niej sam Grzegorz Napieralski. Nie żebym chciał obserwować tańczącego Grzesia do muzyki z  „The Full Monthy”, choć pewnie niektórzy kandydaci z list Palikota nie czuliby się tym obrażeni, jednak lider SLD w końcu zrobiłby coś sensownego. W końcu wyzwolenie ciała spod kato-jarzma to kwintesencja programu lewicy. Jego głębia jest porównywalna do klipu Pani studentki.  Grzegorz Napieralski, który już pewnie w pośpiechu pakuje swoje walizeczki, powinien na koniec jeszcze pojechać po bandzie i wejść w narrację Pani Lenart. Co mu więcej zostaje? A tak przynajmniej zapamiętano by go jako tego, który poważnie wziął sobie do serca argumenty zapaterystów w ich krucjatce przeciw chrześcijaństwu. Jedno Napieralskiego jednak łączy z jego idolem z Hiszpanii. Obaj odchodzą ze sceny w tym samym czasie. Tyle, że Grześ pozostawia po sobie gołą prawdę o lewicy...niedługo nawet bez cenzury.

 

Łukasz Adamski