Krzysztof Rak - Ośrodek Analiz Strategicznych

Angela Merkel, czyli o zwycięstwie postpolityki

  • Kanclerz Angela Merkel po raz pierwszy od 10 lat musi sprostać kryzysowi, który zagraża jej władzy. W trakcie kryzysu migracyjnego popełniła bowiem kilka poważnych błędów.
  • Na razie jednak nie ma symptomów świadczących o nieodwołalnym zmierzchu jej politycznej kariery. Jeśli fale migracyjne docierające do Europy będą się stopniowo zmniejszać i w kierownictwie CDU nie znajdzie się większość, która zażąda jej głowy, to Angela Merkel utrzyma władzę w Niemczech do wyborów w roku 2017.
  • Jeśli jej się to uda, to prawdopodobnie dojdzie do zmiany krajobrazu politycznego w RFN. Chadecja wyraźnie przesunie się na lewo. Na prawicy pojawi się rosnąca w siłę opozycja, a dwie największe centrowo-lewicowe partie, SPD i Zieloni, znacząco osłabną.
  • W ciągu najbliższych miesięcy problem rozdziału kwot imigrantów w państwach UE zdominuje politykę europejską. Jego rozwiązanie zdeterminuje relacje polsko-niemieckie na najbliższe lata. Dlatego polska dyplomacja winna przygotować szczegółową strategię negocjacyjną w tej sprawie.
  • W interesie Polski nie jest zmiana na urzędzie kanclerskim. Wszystko bowiem wskazuje na to, że następca Angeli Merkel będzie prowadził bardziej prorosyjską politykę.

Cnota oportunizmu

Angela Merkel jest kanclerzem od lat 10 i w tym czasie wyrosła na niekwestionowaną przywódczynię Europy. Jest w tym tylko część jej zasługi. Trzeba bowiem pamiętać, że to Helmut Kohl doprowadził do zjednoczenia Niemiec na korzystnych warunkach i tym samym stworzył fundament niemieckiej mocarstwowości. Z kolei jego następca, Gerhard Schröder, mocarstwowość tę bez kompleksów zaczął artykułować. Niemcy odzyskały strategiczną głębię, zawiązując partnerstwo z Rosją; odtworzyły tradycyjny wektor wschodni polityki zagranicznej i dzięki temu mogły na równych prawach grać w globalnym koncercie mocarstw, umiejętnie balansując pomiędzy Wschodem i Zachodem.

Obecne geostrategiczne przewagi Berlina na kontynencie to nie tyle efekt świadomych działań kanclerz Merkel, co raczej skutek uwarunkowań, w jakich przyszło oddziaływać państwu niemieckiemu na arenie międzynarodowej. Przede wszystkim kryzysu ekonomicznego, który osłabił najważniejsze mocarstwa kontynentalne Francję i Włochy, które dziś nie są już w stanie równoważyć niemieckich wpływów w Europie. Przywództwo Niemiec na kontynencie wynika z mocarstwowej potęgi. Jego konsekwencją jest odpowiedzialność za stabilizowanie sytuacji w naszej części Eurazji. Czy tego chcemy, czy nie, to na kanclerz Merkel spoczywa główna odpowiedzialność za przebieg i rozwiązywanie kolejnych kryzysów.

Angela Merkel swoje dotychczasowe sukcesy zawdzięcza konsekwentnemu oportunizmowi, który, według słownika, jest „rezygnacją z zasad, gotowością do przystosowania się do okoliczności w celu łatwo dających się uzyskać korzyści”. Ta definicja doskonale oddaje istotę polityki niemieckiej ostatnich dziesięciu lat.  W epoce postpolityki oportunizm stał się polityczną cnotą. Pozwala bowiem współczesnemu politykowi na długie trwanie przy władzy i daje gwarancje względnego sukcesu.

Angela Merkel jest oportunizmu mistrzynią. Nie przywiązuje się do zasad i programu. Co więcej, w zależności od potrzeb przywłaszcza programy swoich konkurentów. Gdy cały świat był przerażony katastrofą w Fukushimie, podjęła decyzję o stopniowej likwidacji elektrowni atomowych w Niemczech. Emocje wyborców były dla niej ważniejsze od bezpieczeństwa energetycznego RFN. W ten sposób zrealizowała jeden z głównych punktów programowych Partii Zielonych. Podobnie było z wprowadzeniem jednolitej stawki płacy minimalnej. Ten klasyczny socjaldemokratyczny postulat zrealizowano wbrew logice reform rynku pracy, które przeprowadził jej poprzednik – Gerhard Schröder z SPD. Reform, które polegały na uelastycznieniu zasad zatrudnienia i wynikały z ideologii „trzeciej drogi”, a więc liberalizacji socjaldemokracji. Tym samym kanclerz wkroczyła na pole programowe największego konkurenta chadeków.

To przywłaszczanie programów ma sens. Co prawda chadecja zupełnie rozmyła swój profil ideowy, ale to ona jako jedyna w ostatnich latach wzmocniła swoją bazę wyborczą i osłabiła konkurencję. Bezideowa CDU jest najsilniejszą partią w RFN i ma bardzo wygodną pozycję, albowiem jako silniejszy partner wybiera sobie koalicjanta spośród trzech partii: SPD, FDP i Zielonych. Dzięki temu chadecki kanclerz będzie rządził Niemcami w przewidywalnej perspektywie. A przecież w dzisiejszej polityce o to właśnie chodzi: „władza, władza ponad wszystko!”

Ryzykowna gra

Wydawać by się mogło, że kryzys migracyjny winien być kresem oportunistycznej polityki. Na pierwszy rzut oka kanclerz Merkel, otwierając drzwi imigrantom, popełniła błąd, który spowoduje schyłek jej kariery.

Na początku września tego roku zapowiedziała bowiem, że prawo do azylu nie może być ograniczone ustaloną z góry liczbą uchodźców. Zapewniła, że Niemcy dadzą sobie radę z kolejnymi, zwiększającymi się falami migracyjnymi i przyjmą wszystkich potrzebujących. –„Zrobimy to!” – ogłosiła całemu światu. Następnie podjęła decyzję o przyjmowaniu bez kontroli napierających tłumów. Co prawda, po tygodniu wprowadzono kontrolę na granicy niemiecko-austriackiej, ale nie zdecydowano się na drastyczne ograniczenie liczby imigrantów. Od tego czasu kanclerz konsekwentnie stoi na stanowisku, że imigracji nie da się ograniczyć i należy przyjmować wszystkich w imię zasad humanitaryzmu.

Taktyka „otwartych drzwi” powoduje wzrost fali migracyjnej, ponieważ imigranci traktują ją jako zaproszenie do Europy. Z tego powodu niemiecka kanclerz oskarżana jest o to, że jej działania zamiast przeciwdziałać kryzysowi tylko go potęgują. Tym samym w powszechnym odczuciu ponosi ona główną odpowiedzialność za wszelkie negatywne skutki obecnej wędrówki ludów.

Krytycy zwracają uwagę, że Angela Merkel, wybierając działanie zgodne z zasadami moralności zachowała się nieodpowiedzialnie. Pomoc uchodźcom powinna być uwarunkowana zachowaniem bezpieczeństwa państwa i jego obywateli; bezpieczeństwa ekonomicznego – pomoc nie może nadwyrężać finansów państwa, i fizycznego – pomoc nie może spowodować wzrostu zagrożenia terrorem. Państwo musi zatem w pełni kontrolować procesy migracyjne, czyli kontrolować swoje terytorium i znajdującą się na nim ludność.
Państwo niemieckie skapitulowało godząc się na wjazd bez żadnej kontroli kilkudziesięciu tysięcy imigrantów, a następnie przyjmując kolejne setki tysięcy. Przyzwoliło na rozprzestrzenienie się wielu patologii, które zagrażać będą bezpieczeństwu obywateli RFN. I wcale najważniejszym nie jest zagrożenie ze strony wojującego islamizmu. Brak kontroli ruchu osobowego z Afryki Północnej i Azji Mniejszej w kierunku Europy Środkowej otworzył nasz kontynent na działalność wszelkiego rodzaju mafii przemytniczych. Krótko mówiąc, państwo niemieckie abdykowało przed przestępcami.

Angela Merkel dopuściła do zaniku substancjalnej treści państwa, czyli przyzwoliła na utratę kontroli nad terytorium (granicami) i ludnością. A stało się tak dlatego, że wystraszyła się swojej własnej władzy, czyli użycia legalnej, państwowej przemocy fizycznej. Tylko bowiem dzięki niej taka kontrola mogłaby zostać przywrócona. Ukryty za moralnymi frazesami oportunizm nie pozwolił jej na użycie siły.

Do tego trzeba dodać zarzut krótkowzroczności. Fala migracyjna narasta od lat i nie spotyka się z reakcją. Arabska wiosna rozpoczęła się w końcu 2010 roku, a katastrofa migracyjna objawiła się w całej krasie opinii publicznej Europy w 2013 roku, kiedy media pokazywały tragedię tysięcy uchodźców, tonących w pobliży wyspy Lampedusa. Od tamtego czasu minęło półtora roku i dopiero teraz politycy zaczęli zastanawiać się nad tym, w jaki sposób przeciwdziałać migracyjnym falom. Bogata Europa niedługo będzie musiała przyjmować miliony ludzi rocznie, a nie setki tysięcy, jak w ostatnich latach.

Co więcej, wydaje się, że Angela Merkel sprzeniewierzyła się również oportunistycznej polittechnologii. W ostatnich tygodniach zdecydowała się przejąć formalną odpowiedzialność za zarządzanie kryzysem imigracyjnym. Przeniosła centrum decyzyjno-koordynacyjne z ministerstwa spraw wewnętrznych do urzędu kanclerskiego. To pokerowa decyzja, albowiem w przypadku jakiejś nieoczekiwanej katastrofy kanclerz nie będzie mogła zrzucić całej winy na ministra spraw wewnętrznych Thomasa de Maizière’a i w razie konieczności wskazać go jako winnego i rzucić na pożarcie oburzonym mediom i społeczeństwu.

Przymykanie otwartych drzwi

Kanclerz Merkel gra bardzo ryzykownie. W ramach paradygmatu tradycyjnej polityki, rozumianej jako działania na rzecz dobra wspólnego, za „otwarcie drzwi” imigrantom winna zapłacić końcem swojej kariery. Tyle tylko. że ów paradygmat ma się nijak do polityki w XXI wieku.

Powołaniem współczesnych polityków jest utrzymanie się u władzy za pomocą skutecznego manipulowania społeczeństwem. Nie ma ono wiele wspólnego z paradygmatem nowożytnym opisanym przez Machiavelliego, który definiował politykę jako działanie na rzecz dobra wspólnego obywateli (republiki) i w imię tego dobra przymykał oko na czynienie zła. Współcześni politycy nie czują się skrępowani żadną moralnością. Aby osiągnąć swój cel, czyli władzę, działają „poza dobrem i złem”.

Inaczej być nie może. Każdy, kto będzie próbował realizować skomplikowane strategie, służące realizacji interesów swoich własnych obywateli i państwa, już w przedbiegach przegra w politycznym wyścigu. Dzieje się tak z wielu powodów. Działania strategiczne urzeczywistnić można w perspektywie dekady. Tymczasem polityk rozliczany jest z kilku ostatnich lat swojej działalności (a niekiedy nawet miesięcy!). Poza tym ze względu na swoją komplikację działania strategiczne są w gruncie rzeczy społecznie niekomunikowalne.
Zgodnie z najnowszymi trendami technologii politycznej chodzi o to, aby wywołać w elektoracie pozytywne emocje. Te przełożą się na właściwą decyzję przy urnie. Wyborca jest traktowany jak pies Pawłowa, który reaguje na pozawerbalne formy komunikacji.
Polityka migracyjna Angeli Merkel doskonale mieści się w tym nowoczesnym paradygmacie. Można ją wręcz uznać za wzorcowe zastosowanie emocjonalnego oportunizmu. Działanie na rzecz realizacji dobra wspólnego przyniosłoby jej tylko kłopoty.

Po pierwsze wiązałoby się z użyciem siły wobec imigrantów. Media pełne byłyby niemieckich policjantów uganiających się za biednymi kobietami i dziećmi. Sugestywności tego rodzaju obrazów nie przetrzymałby żaden polityk, a przede wszystkim polityk niemiecki. Wywołałyby one oburzenie zarówno w krajach europejskich, jak i w samych Niemczech, gdzie większość społeczeństwa wyznaje religię politycznej poprawności.

Po drugie, Niemcy broniąc się przed imigrantami musiałyby zmusić inne państwa do tego, aby dziś przyjmowały setki tysięcy, a jutro miliony tych, którzy nie zostaliby przyjęci przez Niemcy. Ewentualne zamknięcie drzwi przez Berlin prowadziłoby do ogromnego konfliktu wewnątrz UE. Krótko mówiąc, taka decyzja byłaby dla wizerunku Niemców katastrofalna. Demonstracyjnie egoistyczna polityka mocarstwowa rodziłaby automatyczne skojarzenia z Adolfem Hitlerem i III Rzeszą. To byłby kres przywództwa Niemiec w Europie i jej pełen polityczny paraliż.

Z tego powodu kanclerz forsuje taktykę oportunistyczną. Jej działania będą miały poważne konsekwencje. Doprowadzą do zwrotu na lewo kierowanej przez nią chadecji. Angela Merkel zastosowała swój ulubiony trik, który polega na przejęciu programu innych partii. Tak się bowiem składa, że dziś w Bundestagu Merkel ma opozycje tylko po lewej stronie. Opozycja, czyli Zieloni, SPD i Lewica, popiera otwarcie drzwi imigrantom i spiera się jedynie o wielkość środków, jakie państwo niemieckie winno wydawać na ich przyjęcie. Paradoksalnie więc przesunięcie na lewo ma na celu panowanie nad centrum sceny politycznej.
Angela Merkel od dawna ciągnie CDU w lewo, odbierając tym samym część elektoratu konkurencji. W poprzedniej kadencji wchłonęła część elektoratu liberalnego wskutek czego jej ówczesny partner koalicyjny FDP znalazł się poza Bundestagiem. Obecnie ma chrapkę na centrowo-liberalnych wyborców SPD.

Z punktu widzenia logiki władzy gra Merkel jest nieskomplikowana. Stara się za wszelką cenę opanować centrum. Dziś po przegranej FDP w centrum są liberalni socjaldemokraci. Konsumując ich, CDU pozostanie największą partią w Bundestagu.
Powstanie takiego układu gwarantuje Angeli Merkel utrzymanie się u władzy. Chodzi o to, aby utrzymać preferencje niemieckich wyborców na obecnym poziomie. Dziś CDU/CSU jest najsilniejszą partią, dysponuje ok. 40% głosów wyborców i może wybierać pomiędzy SPD, które popiera ok. 25% wyborców lub Zielonymi, którzy w sondażach notują wyniki na poziomie 10%.

Ta taktyka w przyszłości może przemodelować niemiecką scenę polityczną. Zwrot chadeków na lewo uwalnia miejsce dla partii jednoznacznie prawicowej. Jest bowiem mało prawdopodobne, że CDU/CSU długo wytrzyma w szpagacie od twardej prawicy do socjalliberalnego centrum. Wolne miejsce zajmie prawdopodobnie „Alternatywa dla Niemiec”, która jest antyimigrancka i antyestabliszmentowa. Dziś jej notowania wynoszą ok. 7%. Angela Merkel, rezygnując z tradycyjnej dla CDU obrony prawej flanki, zachowa swoją dominację nad niemiecką sceną polityczną.

Wybór oportunistycznej taktyki nie powinien zatem dziwić. Kanclerz Merkel zamiast zatrzymać imigracyjną falę, poddała się jej. Zamiast stosować skomplikowane strategie rozwiązania kryzysu, jedynie łagodzi jego objawy. Liczy, że państwo niemieckie ma odpowiednie zasoby, które pozwolą na skuteczne reagowanie. Prawdziwe negatywne skutki „otwarcia drzwi” zaczną pojawiać się za ładnych kilka lat, tj. wówczas, gdy już nikt nie będzie pamiętał, kto je spowodował.

Bezalternatywność Merkel

Oportunizm Angeli Merkel polega na tym, że kanclerz „nie robi polityki” a sprawuje władzę. Dziś władzę zdobywa nie ten, kto chce robić politykę (działać na rzecz realizacji dobra wspólnego), lecz – kto skutecznie pozbywa się konkurencji. Chodzi o to, aby zawczasu wyeliminować z gry kogoś, kto mógłby odebrać władzę. W tej dziedzinie Angela Merkel jest mistrzynią. Nota bene, wiele od niej nauczył się na polskim gruncie były premier Donald Tusk.

Historia kariery Angeli Merkel jest bardzo pouczająca. Zawdzięcza ją nie wyborcom, a wewnątrzpartyjnym rozgrywkom. Zauważył ją kanclerz Helmut Kohl. W gabinecie, formowanym po zjednoczeniu Niemiec, potrzebny był mu reprezentant wschodnich landów. Zrobił więc ją ministrem. Gdy wybuchła afera związana z nielegalnym finansowaniem CDU, żaden z potencjalnych następców Kohla nie odważył się publicznie go zaatakować. Tę niezbędną w polityce odwagę i bezwzględność miała tylko jego wychowanka i nie zawahała się przed dokonaniem „ojcobójstwa”. W zamian za to partyjni baronowie, którzy nie potrafili porozumieć się w sprawie następstwa, wybrali ją na przejściową przywódczynie. Angela Merkel okazała się jednak bardziej biegła w politycznych zapasach. Wszyscy potencjalni następcy kanclerza Kohla zostali usunięci przez tymczasową przewodniczącą lub wyeliminowali się sami wikłając się w skandale.

Dziś jej władza w partii jest bezdyskusyjna. Kohl tolerował w CDU następców tronu (kronprinz’ów), dbał jedynie o to, ażeby była między nimi równowaga i żaden z nich zbytnio nie wyrósł. Angela Merkel jest bardziej konsekwentnym technologiem władzy. Każdy potencjalny konkurent szybko kończy karierę. Przykładem może być upadek Friedricha Merza, byłego szefa frakcji CDU/CSU w Bundestagu, który miał zwyczaj demonstrowania samodzielności. Na dodatek jej potencjalnych konkurentów zawsze dopada pech. Pouczający jest ostatni przypadek minister obrony RFN, Ursuli von der Leyen. Gdy zaczęto o niej mówić jako o nowej gwieździe na firmamencie chadecji, to ni z tego ni z owego pojawiły się podejrzenia, że jej praca doktorska jest plagiatem.

Angela Merkel jest pierwszym politykiem niemieckim, któremu udało się wyeliminować realną konkurencje we własnej partii. Obecni liderzy chadeccy to partyjni funkcjonariusze pozbawieni jakiejkolwiek charyzmy, których los jest w pełni uzależniony od szefowej. W tym punkcie kończą się analogie z Donaldem Tuskiem. Ten bowiem rządził partią wodzowską i wykończenie konkurencji przyszło mu stosunkowo łatwo. Natomiast Angela Merkel to szefowa masowej i demokratycznej partii ludowej, w której doprowadzenie do bezalternatywności przywództwa jest naprawdę wielką sztuką.

Tajemnica sukcesu niemieckiej kanclerz polega więc na tym, że nie ma jej kto zastąpić. Obecnym liderom CDU nie zaświta nawet myśl jej wyeliminowania, ponieważ wskutek tego sami pozbawiliby się władzy i wpływów. Kanclerz Merkel we własnej partii krytykują funkcjonariusze z trzeciego i czwartego szeregu, ma więc sytuację pod kontrolą.
Inaczej rzecz ma się z siostrzaną CSU. Jej przewodniczący i premier Bawarii, Horst Seehofer, jako jedyny otwarcie kwestionuje politykę Merkel. Nie ma jednak wyjścia. To Bawaria, którą rządzi, musi poradzić sobie z pierwszym uderzeniem kolejnych fal migracyjnych. Nie to jest jednak obecnie najważniejsze. Przesunięcie CDU na lewo spowoduje pojawienie się na prawicy konkurenta dla CSU. Po raz pierwszy od czasów Konrada Adenauera w Bundestagu znajdzie się siła na prawo od chadecji. To osłabi CSU, która jest partią regionalną i w efekcie zagrozi jej władzy w Bawarii. Seehofer nie walczy więc o optymalny sposób rozwiązania kryzysu imigracyjnego, ale o życie swoje i kierowanej przez siebie partii.

Szefowej CDU sprzyja stan niemieckiej sceny politycznej. SPD, drugą największą partią ludową, od lat rządzą małych talentów urzędnicy. Na ich tle Angela Merkel to prawdziwa gwiazda. Obecny szef niemieckiej socjaldemokracji, Sigmar Gabriel, robi wrażenie jakby w ogóle nie rozumiał tego, co dziś w Niemczech się dzieje. Popiera politykę „otwartych drzwi” Angeli Merkel, ale krytykuje CDU i CSU. Jest więc „za, a nawet przeciw”. Broniąc kanclerz przed krytykami z jej własnej partii, pół żartem, pół serio zauważa, że znalazłoby się dla niej miejsce w SPD. Jego całkowity brak charyzmy i, jak twierdzi wielu, również politycznego polotu nie pozwala mu dostrzec, że wskutek zwrotu Merkel na lewo on i jego partia stają się jej kolejną przystawką, która powoli zostanie skonsumowana. Gabriel nie wyciągnął lekcji z losów FDP, poprzedniego koalicjanta Merkel, którego sojusz z CDU doprowadził do przegranej w ostatnich wyborach.

Bezalternatywność Merkel oznacza więc, że również w innych partiach niemieckich nie ma w tej chwili polityka większego formatu, który miałby wśród Niemców na tyle autorytetu, ażeby przedstawić wyborcom konkurencyjną ofertę wobec taktyki „otwartych drzwi”.
W mediach niemieckich rozważane są scenariusze zmiany na stanowisku kanclerza. Spekuluje się na temat wariantu, w którym Angelę Merkel miałby zastąpić obecny minister finansów, Wolfgang Schäuble, przewodniczący CSU, Horst Seehofer, lub szef SPD, Sigmar Gabriel. Słabością tych scenariuszy jest to, że nic nie wiadomo na temat tego, czy główni zainteresowani mają w ogóle ochotę na zdetronizowanie obecnej kanclerz. Nic nie wskazuje również – przynajmniej na razie – na to, by znalazła się taka większość wśród liderów politycznych, która mogłaby zrealizować taki plan. Nie można jednak tego wykluczyć w przyszłości, jeśli pozycja kanclerz Merkel nadal będzie słabła i kryzys migracyjny będzie się zaostrzał.

Niemieckiej kanclerz sprzyja również fakt, że nie znajduje ona równorzędnego partnera wśród przywódców mocarstw europejskich. Prezydent Francji, Francois Hollande, mimo pewnych prób manifestacji samodzielności w trakcie kryzysu greckiego i imigracyjnego w ostateczności również wybrał oportunizm i w pełni podporządkował się linii Berlina. Jest to o tyle zrozumiałe, że wskutek ewentualnego zamknięcia drzwi przez Niemcy fala imigracyjna ze zdwojoną siłą uderzyłaby w jego kraj. Jednak w pełni podporządkowując się Angeli Merkel utracił instynkt samozachowawczy. Jego władza nie jest bezalternatywna. Ma realną konkurentkę – Marine Le Pen, której szanse na zwycięstwo w najbliższym wyścigu do Pałacu Elizejskiego rosną za przyczyną zbytniej uległości francuskiego establishmentu wobec niemieckiej kanclerz.

Z kolei David Cameron, premier Wielkiej Brytanii, zajęty jest rozwiązywaniem problemów, które sam sobie stworzył. Musi przekonać Brytyjczyków, by nie zadecydowali o wyjściu z Unii Europejskiej podczas zbliżającego się referendum. Rozszerzanie się skutków kryzysu imigracyjnego nie pomoże mu w tym zadaniu.

Los kanclerz Angeli Merkel zależeć będzie bardziej od tego, czy uda się jej zachować monopol władzy we własnej partii, aniżeli od tego, czy i jak radzić sobie będzie z kryzysem imigracyjnym. Dopóki na horyzoncie nie pojawi się realny konkurent, może spać spokojnie. Winna jednak pamiętać, że oportunizm zakłada elastyczność. Oportunistyczny polityk umiejętnie reagować na nastroje społeczeństwa, tak by móc nimi skutecznie manipulować. Drzwi nie mogą być tak po prostu otwarte na oścież. Jeśli fala migracyjna będzie narastać, to kanclerz Merkel będzie tą, która pierwsza wezwie do ich przymknięcia. Obecnie testuje ona nastroje społeczne. Przykładem jest program stworzenia stref tranzytowych na granicach Niemiec, które służyłyby odsiewowi imigrantów ekonomicznych od rzeczywistych uchodźców. To projekt jej własnej partii. Od kilku dni kanclerz wysyła sprzeczne sygnały. Najpierw była za strefami, potem w programie telewizyjnym ogłosiła, że nie rozwiążą one kryzysu migracyjnego, czyli była przeciw, dziś jest znowu ich gorącą propagatorką.
Wiele wskazuje na to, że kanclerz Merkel w najbliższym czasie będzie starała się jednak powoli przymykać drzwi imigrantom. W tym celu negocjuje porozumienie z prezydentem Recepem Tayyipem Erdoğanem, albowiem to z Turcji przybywa większość imigrantów do Europy. W zamian za finansową pomoc i zbliżenie z UE Turcy zobowiązaliby się do powstrzymania migracji z ich terytorium. A to dałoby gwarancję, że kryzys nie tylko się nie zaostrzy, ale być może złagodzi swoje negatywne skutki dla państw europejskich. Dopełnieniem tych przedsięwzięć byłoby porozumienie z ramach UE dotyczących rozdziału kolejnych kwot imigrantów w poszczególnych państwach członkowskich. Gdy Angeli Merkel uda się doprowadzić do zawarcia i zrealizowania tych dwóch porozumień, będzie mogła ogłosić zwycięstwo, czyli humanitarne rozwiązanie jednego z największych kryzysów europejskich ostatnich lat.

Sprawa polska

Oportunizm niemieckiej kanclerz mieć będzie bezpośrednie konsekwencje dla naszego kraju. Angela Merkel od początku kryzysu twierdzi, że kwestia uchodźców jest „zadaniem europejskim i potrzebujemy dlatego europejskiej solidarności”. A to znaczy, że będzie naciskała na Polskę i inne kraje naszego regionu, aby przyjmowały coraz więcej uchodźców. I nie będzie tu chodziło o kilka tysięcy jak do tej pory, ale dziesiątki tysięcy, jeśli nie więcej.
W tej sprawie Angela Merkel nie pójdzie z władzami w Warszawie na żaden kompromis. Istotnym warunkiem realizacji taktyki „przymykania otwartych drzwi” jest wyznaczenie kwot europejskim partnerom. Jeśli rząd polski nie przystanie na dyktat Berlina, to po raz kolejny powtórzona zostanie procedura artykułu 78 Traktatu o funkcjonowaniu UE i o tym, czy Polska przyjmie imigrantów zadecyduje w sposób większościowy Rada Ministrów Spraw Wewnętrznych. Nie ulega wątpliwości, że i tym razem zostaniemy przegłosowani przez Niemcy i ich sojuszników. Będziemy zmuszeni do przyjęcia imigrantów a na dokładkę znajdziemy się w stanie dyplomatycznej wojny z Niemcami. Wojny, której ze względu na różnice potencjałów zarówno twardej, jak i miękkiej siły, z pewnością nie wygramy. Relacje dwustronne i dialog polityczny zostaną zawieszone i nie nadal nie uda się nam załatwić żadnej z katalogu „spraw trudnych”. Co gorsza, Niemcy skutecznie będą blokowały nasze próby wzmocnienia flanki wschodniej Sojuszu Północnoatlantyckiego i izolowały nas od procesu negocjacji pomiędzy Zachodem a Rosją. Warszawa, nie posiadając wektora wschodniego swojej polityki zagranicznej, nie może tak jak inne kraje środkowoeuropejskie balansować, równoważąc wpływów Berlina grą z Moskwą.

Nie można wykluczyć, że Polska zacznie od kontestowania niemieckich propozycji, by następnie – w ostatniej chwili – zmienić zdanie i pod wpływem spóźnionej refleksji nad realnym układem sił zagłosować za przyjęciem kwot. W takiej sytuacji wyrazimy zgodę na realizację niekorzystnego dla nas przedsięwzięcia unijnego i nic za tę zgodę nie zdążymy wytargować. To niestety częsta sytuacja, ponieważ polscy politycy mają zwyczaj udawać się do Brukseli nieprzygotowani z zupełnie nieskutecznymi strategiami negocjacyjnymi.
Dlatego warto obserwować, jak z kanclerz Merkel negocjuje prezydent Erdoğan. Wiadomo, że jeśli turecki prezydent chce zachować jakąkolwiek perspektywę europejską i silną pozycję w NATO, to musi wspomóc niemiecką kanclerz. A mimo to, umiejętnie grając na czas, skutecznie podbija cenę, jaką ona zapłaci mu za pomoc.

Polska winna skończyć z naiwnym i nierealistycznym nastawieniem do Niemiec. Mając świadomość, że od europejskiej polityki migracyjnej zależeć będzie przyszłość polityczna kanclerz Merkel, winna przygotować realistyczną strategię rozmów na temat podziału imigrantów pomiędzy państwa europejskie. A w szczególności opracować opcję, przewidującą naszą zgodę w sprawie kwot i uzależnić ją od jakiegoś istotnego ustępstwa Berlina w polityce europejskiej, np. w sprawach klimatycznych. Winniśmy również bezwzględnie domagać się, aby imigrantom w żaden sposób nie wolno było ograniczać wolności w krajach pobytu. Jeśli to nam się uda, to imigranci sami rozwiążą problem, jakim będzie ich obecność na terytorium naszego kraju.

Z punktu widzenia interesów Polski zmiana na stanowisku kanclerza Niemiec może być zmianą na gorsze. Elity polityczne RFN są bowiem coraz bardziej prorosyjskie. Wpływ tzw. euroatlantystów, a więc zwolenników silnego związania Niemiec z instytucjami zachodnimi, powoli słabnie. Stopniowo zaczynają dominować realiści, przekonani o konieczności realizacji interesów narodowych przy wykorzystaniu balansu pomiędzy Zachodem i Wschodem (Rosja i Chiny). Kanclerz Merkel próbowała zachować równowagę pomiędzy tymi dwoma tendencjami, a w kwestii kryzysu ukraińskiego nawet dawać pierwszeństwo euroatlantyzmowi, gdyż swoją politykę blisko uzgadniała z Waszyngtonem i opowiadała się za utrzymaniem sankcji wobec Moskwy.

Obecnie jednak zdecydowana większość elity politycznej w Niemczech opowiada się za tzw. powrotem normalności w stosunkach z Rosja, czyli „robienia z nią interesów jak zwykle” (business as usual). Za twardszą linią wobec Kremla opowiada się obecnie tylko część CDU oraz część Zielonych. Dlatego można przypuszczać, że następny niemiecki kanclerz będzie bardziej prorosyjski, aniżeli Angela Merkel. A to bezpośrednio przełoży się na polską politykę zagraniczną. Im bowiem bliższe są relacje pomiędzy Moską a Berlinem, tym nasza swoboda ruchu jest mniejsza. Bliski sojusz obu mocarstw blokuje nie tylko naszą politykę regionalną, ale również europejską i wschodnią. Z tego względu w interesie Polski z pewnością nie będzie przykładanie ręki do upadku politycznego kanclerz Angeli Merkel.