Aleksander Łukaszenka dalej straszy swój naród agresją ze strony NATO. Przekonuje, że NATO organizuje wojsko do przejęcia zachodnich ziem Białorusi. Tymczasem to sam przywódca białoruskiego reżimy ma powody do strachu. Wyniki badań przeprowadzonych przez prof. Andrieja Wardamackiego wskazują, że Białorusini są zdeterminowani do walki o obalenie Łukaszenki, nawet za cenę represji.

- „Wiemy absolutnie dokładnie, że stworzono wojskowe zgrupowanie NATO do przechwycenia tych ziem, o których otwarcie mówią, że historycznie należą do Polski. Powiedzcie mi, jak można na to zareagować?” – mówił cytowany przez Interfax Aleksander Łukaszenka na posiedzeniu członków Rady Organizacji Układu Bezpieczeństwa Zbiorowego.

Dyktator ostrzegał państwa członkowskie OUBZ, że sytuacja mająca miejsce na Białorusi może szybko przenieść się do nich, dlatego apelował o połączenie sił i wspólne stawienie oporu zewnętrznym naciskom.

Straszenie zewnętrzną agresją nie przynosi jednak rezultatów. Coraz mniej obywateli Białorusi ufa Łukaszence. Prof. Andriej Wardamacki od września prowadzi badania dot. nastrojów społecznych w swoim kraju. Ich wynikami podzielił się w rozmowie z portalem tut.by.

Badania Białoruskiej Pracowni Analitycznej wskazują, że od grudnia ub. roku radykalnie wzrasta liczba Białorusinów negatywnie odnoszących się do gospodarczej sytuacji kraju. Na przełomie 2019 i 2020 roku niezadowolenie wyrażało 61 proc. obywateli. Później poziom ten zwiększał się w związku z reakcją reżimu Łukaszenki na pandemię koronawirusa.

Wobec bierności rządu w czasie pierwszej fali pandemii, to sami obywatele organizowali ruch pomocy lekarzom, w ten sposób ucząc się samoorganizacji.

- „Można powiedzieć, że ekonomiczna samoświadomość to proch strzelniczy, a covid to lont. To one dały początek tej eksplozji” – ocenia prof. Wardamacki.

Na zmianę oceny białoruskiego rządu wpływa też zmiana w strukturze wykształcenia ludności. Przez ostatnie 20 lat podwoiła się liczba Białorusinów z wykształceniem wyższym. Jak przekonuje socjolog, taki poziom wykształcenia nie daje szans na istnienie reżimom autorytarnym.

Niezadowolenie Białorusinów z rządu narastało. Wpłynęła na nie sytuacja gospodarcza, pandemia, kampania wyborcza i same wybory. Jednak w ocenie socjologa najważniejszym czynnikiem okazała się brutalność służb wobec pokojowych demonstrantów. Prof. Wardamacki jest przekonany, że nawet 60 proc. białoruskich obywateli pogodziłoby się ze sfałszowaniem wyborów, gdyby nie agresja służb bezpieczeństwa.

Dzięki czemu Białorusini po czterech miesiącach wciąż protestują i nie zamierzają się poddawać? Prof. Wardamacki wymienia pięć czynników. Jednym z nich jest przesunięcie progu bólu. Białorusini są zdeterminowani i przygotowani na długotrwały protest, nawet jeśli ma on oznaczać więzienie i tortury.

- „W psychologii społecznej protestujących zmieniło się postrzeganie dzisiejszej porażki. Nie oznacza to, że ​​generuje ona apatię, ale wręcz przeciwnie – motywację do ciągłego wychodzenia na ulice. Jednocześnie udział w akcjach protestacyjnych jest postrzegany z punktu widzenia psychologicznego jako coś pozytywnego – naładowanie baterii” – mówi szef Białoruskiej Pracowni Analitycznej.

- „Kolejną cechą jest brak lidera. Tradycyjnie takie ruchy miały społeczno-psychologiczną potrzebę fizycznej obecności swojego przywódcy. Na Białorusi potencjalni lub prawdziwi przywódcy „zniknęli w zaułkach białoruskiego porządku prawnego”, co zmieniło stosunek do tej roli. Zniknęła potrzeba fizycznej obecności przywódcy na scenie. Dało to początek samoorganizacji i fenomen płynnego przywództwa. Pozwala nam to również uznać za liderów tych, którzy są daleko” – dodaje.

Choć na Białorusi wciąż nie brakuje zwolenników Łukaszenki, to badania Białoruskiej Pracowni Analitycznej pokazują, że coraz większa część tamtejszego społeczeństwa chce sama decydować o swoim kraju. To proces, który może doprowadzić do realnej zmiany ustrojowej.

kak/tut.by, kresy24.pl