O tym, że wstawiennictwo św. Michała Archanioła także dzisiaj uzdrawia i uwalnia, przekonali się wierni u franciszkanów w Głogówku, którzy w dniach 14-15 maja 2014 r. gościli figurę św. Michała Archanioła z sanktuarium w Monte Sant'Angelo we Włoszech. Oto świadectwo Katarzyny, która w tamtych pamiętnych dniach doznała uzdrowienia z przewlekłej choroby.
Historia z moją chorobą skóry zaczęła się przed ukończeniem drugiego roku życia i trwała całe 30 lat. Rodzice jeździli ze mną do różnych lekarzy, szukając ratunku. Stwierdzono u mnie atopowe zapalenie skóry (AZS to choroba przewlekła o nawrotowym charakterze z przeplatającymi się okresami wyciszenia objawów oraz ich zaostrzeń - przesuszenia, podrażnienia, nawet rany)
Od wczesnego dzieciństwa zmagałam się z silnymi ranami w różnych częściach na ciele, a także z odmawianiem sobie wielu rzeczy, gdyż testy alergiczne, które miałam robione jako dziecko wykazały u mnie uczulenie głównie na mleko, jajka, cytrusy i kakao, które byłam zmuszona wyeliminować ze swojej diety.
Gdy zaczęłam chodzić do szkoły podstawowej choroba zaczęła postępować coraz bardziej, tzn pękała mi skóra na palcach, rany robiły mi się w zgięciach łokciowych, pod kolanami, a my wciąż z rodzicami szukaliśmy ratunku. Pamiętam jak w podstawówce wstydziłam się podawać komuś dłoń, a pytania o moją chorobę były dla mnie bardzo krępujące. Najgorsze jednak, że codzienne czynności np odrabianie lekcji sprawiały mi ból. Czułam się przez to gorsza od innych. W III klasie szkoły podstawowej musiałam pojechać na 7 tygodni do sanatorium dziecięcego w Kołobrzegu. W tym wieku sama bez najbliższych przeżyłam to strasznie. Po powrocie choroba troszkę się uspokoiła, ale po dwóch latach nabrała znowu silnego przebiegu. W VI klasie szkoły podstawowej ponownie musiałam pojechać do dziecięcego sanatorium na kolejne 7 tygodni.
Podczas wakacji byłam na oazie w Rychwałdzie i tam pamiętam, że choroba pokazała się z najgorszej strony, cierpiałam bardzo. Na szczęście spotkałam tam znanego zielarza Ojca Grzegorza Srokę, który leczył mnie swoimi ziołami dzięki którym choroba złagodniała. Niestety nie ustąpiła zupełnie.
Lekarze dawali nadzieję, że po okresie dojrzewania choroba złagodnieje. Choroba jednak trwała i oprócz diety musiałam uważać na tak prozaiczną rzecz jak mokra gąbka z kredy z tablicy szkolnej (z zawodu jestem nauczycielem)
Pamiętam jak w nocy musiałam owijać dłonie w woreczki jednorazowe i zakładać rękawiczki bawełniane w celu maksymalnego wchłonięcia maści oraz aby nie rozdrapywać strasznie swędzących ran przez sen. Czym byłam starsza tym bardziej wstydziłam się swojej choroby i jej skutków na ciele.
Oczywiście byłam pod stałą kontrolą lekarzy dermatologów, a w szczególności Pani Masalskiej z Kędzierzyna-Koźla. Leczenie opierało się na silnych maściach sterydowych z grupy kortykosterydów, które miały działanie silnie przeciw zapalne, które nie są obojętne dla organizmu, szczególnie młodego.
Gdy w 2009 roku wyszłam za mąż choroba się jakoś uspokoiła, tzn. nie miałam już popękanej skóry w łokciach, pod kolanami czy pod szyją tylko pękała mi skóra na palcach u dłoni. W 2011 roku urodziła się nasza pierwsza córeczka. W 2012 synek, a gdy w marcu 2013 roku zaszłam w ciążę problemy z moją skórą bardzo się zaostrzyły do niespotykanego do tej pory poziomu. Rany na dłoniach były też na wewnętrznej i zewnętrznej stronie. Okres ciąży był trudny, gdyż w grę nie wchodziły w zasadzie żadne leki, a domowe leczenie, które we wcześniejszych latach łagodziły skórę teraz nie dawały żadnej pomocy.
W listopadzie 2013 roku urodziła się nasza córeczka problemy nasiliły się do tego stopnia, że zaczęła mi pękać skóra także na stopach. Chodzenie zaczęło sprawiać ból. Wciąż z mężem szukaliśmy pomocy, ale żaden lekarz (a odwiedziliśmy ich sześciu) proponował tylko przerwać karmienie naturalne i włączyć leczenie sterydami, które oczywiście nie gwarantowały całkowitego wyleczenia choroby, a jedynie złagodzenia jej skutków. Na początku marca 2014 roku mój stan był na tyle ciężki, że miałam poważne problemy, aby jako mama funkcjonować. Na dłoniach miałam tak głębokie rany, że nie potrafiłam utrzymać kubka czy sztućców. Palce miałam w pozycji ugiętej, nie potrafiłam oczywiście wykonywać codziennych czynności takich jak przygotowanie obiadu, zmiana pieluchy i małego dziecka, a ból jaki odczuwałam podczas kąpieli lub zwykłego mycia rąk był trudnym doświadczeniem. Mąż Daniel był mi niezastąpiony w codziennych czynnościach i bardzo mi pomagał . Już wcześniej musiałam zrezygnować z karmienia naturalnego dziecko, aby wprowadzić silne leczenie, ale ono i tak nie przynosiło rezultatów, a jedynie lekkie złagodzenie. Choroba była dla nas też sporym wyzwaniem finansowym.
Szukając wciąż ratunku zdecydowaliśmy się na zmianę klimatu i udaliśmy się z całą 5 osobową rodziną do Kołobrzegu. Tam nieświadoma zagrożeń płynących z akupunktury podjęłam się takiego leczenia. I wiem, że w tedy Pan Bóg zesłał mi koleżankę, która do mnie zadzwoniła i uświadomiła mi jakie zagrożenia duchowe są z tym związane. Przerwałam seanse. W Kołobrzegu odwiedziłam jeszcze kilku dermatologów, ale bez rezultatu. Wyjazd pochłonął nasze oszczędności.
Po powrocie z nad morza udaliśmy się do centrum medycznego w którym ponowiłam testy alergiczne. Wyniki testów były dla Pani doktor ogromnym zaskoczeniem ponieważ okazało się że z dużej ilości alergenów są mi obojętne tylko białko jaja kurzego i cytrusy, a wszystko inne powoduje zmiany skórne. Pani doktor zaleciła kolejne tabletki, maści oraz silną dietę i rękawiczki na każde wyjście na spacer. Po raz kolejny wizytę miałam 15 kwietnia. Okazało się gdy restrykcyjnie przestrzegam diety dłonie i stopy się goją, a jak tylko na coś sobie pozwolę one niemiłosiernie swędzą, pieką i zaczynają ponownie pękać. Po raz trzeci udałam się na wizytę 22 kwietnia i później jeszcze 12 maja. Wtedy zaleciła mi żebym dalej przestrzegała diety stosowała się do zaleceń, a kolejną wizytę zaplanowała na 20 maja na którą już nie musiałam jechać.
13 maja w naszym kościele ojców Franciszkanów w Głogówku była peregrynacja Michała Archanioła. Wcześniej w ogłoszeniach franciszkańskich przeczytałam, że będzie Msza Święta z cudowną figurą i z modlitwą o uzdrowienie. Poczułam, że muszę w niej uczestniczyć i poszłam na nią pełna wiary i nadziei. Na Mszę Świętą udałam się z mamą i moim trojgiem dzieci. Pan tak sprawił, że dzieci były nad wyraz grzeczne, a ja mogłam się całkowicie oddać się modlitwie. Do dziś pamiętam to moje skupienie i tą siłę modlitwy. Nic poza bliskością z Bogiem nie pamiętam, a gdy później można było podejść do cudownej figury Michała Archanioła ja podeszłam tymi moimi okropnie chorymi dłońmi i dotknęłam Świętego Michała i Bóg za jego wstawiennictwem mnie uzdrowił. To jest niewiarygodne. W czwartek rany zaczęły się zamykać, a w piątek byłam już całkowicie uzdrowiona. Ja od tego pamiętnego dnia przestałam brać lekarstwa i przestrzegać drakońskiej diety, gdyż czułam że moje zdrowie nie zostało przywrócone przez zalecenia lekarzy lecz łasce Bożej. Od tego dnia minęło już prawie półtora roku, a ja żyję już normalnie, nie stosuję żadnych leków, jem wszystko, a w między czasie zostaliśmy obdarowani czwartym dzidziusiem.
Kocham Cię Jezu za to co uczyniłeś i dziękuję Ci potężny Michale Archaniele, że się za mną wstawiłeś. Wielbię Cię całym sercem, jestem zdrowa i wdzięczna.
Katarzyna - Głogówek