Grupa badaczy i miliarderów jest święcie przekonana, że nasza rzeczywistość nie jest rzeczywista i naprawdę żyjemy... w Matriksie. Choroba? Głupota? A może opętanie?

"Matrix" to popularny film autorstwa braci Wachowskich (choć obecnie reżyserzy wolą mienić się siostrami Wachowskimi). Pokazuje on futurystyczny świat, w którym maszyny przejęły kontrolę nad ludzkością i zniewolily ludzi, wykorzystując ich jako źródła energii. Ludzkie umysły zostały zaś zniewolone przez tytułowy Matrix - wielką symulację naszej rzeczywistości, imitację prawdziwego świata, w której żyją ludzie, a raczej wydaje im się, że żyją.

Oczywiście pomysł nierealności naszej rzeczywistości nie jest na tyle oryginalny, by uznać, że to sami Wachowscy na niego wpadli. Podobne myśli pojawiały się w filozofii i kulturze od wieków, począwszy od idei cieni w słynnej jaskini Platona, a skończywszy na na prozie Stanisława Lema i choćby "Kongresie Futurologicznym". Wachowscy opakowali jednak ów pomysł w otoczkę dobrze zrealizowanego kina akcji pełnego efektów specjalnych, co zaskutkowało wielkim sukcesem produkcji.

Zaś sama idea przedstawiona przez braci (nie będziemy iść za chorą, grzeszną ideologią gender i określać ich mianem sióstr) Wachowskich rozlała się po świecie niczym zaraza. Czemu zaraza? Wielu fanów filmu zostało tak pochłoniętych sugestywną wizją filmu, że rzeczywiście uwierzyło, że żyjemy w Matriksie, a nasz świat nie jest prawdziwy. Powstawały "kościoły" Matrixa, stowarzyszenia, których członkowie zastanawiali się, jak z Matrixa wyjść, a nawet miały miejsce przypadki samobójstw ludzi próbujących wyjść do "prawdziwego świata". Okazuje się, że tej hipnozie i wizji nie mającej oczywiście nic wspólnego z chrześcijaństwem i prawdą o zbawieniu i życiu wiecznym ulegają też ludzie bogaci i wpływowi.

Jak donosi "Rzeczpospolita", obecnie kilku miliarderów z Krzemowej Doliny w Kalifornii, nieformalnej światowej stolicy innowacji technologicznych i informatycznych, pracuje nad wyrwaniem się z Matrixa, będąc święcie przekonanymi, że żyjemy w symulacji. 

Takie informacje przedstawił Sam Altman, trzydziestoletni przedsiębiorca z branży informatycznej. W wywiadzie udzielonym dla "New Yorkera" analizował hipotezę zakładającą, że jesteśmy tylko częścią symulacji. Według jego wizji mogą nami rządzić nie tyle maszyny, co... jakaś bardzo rozwinięta cywilizacja (kolejny pomysł sprzeczy z wiarą chrześcijan). Altman, a także inni wyznawcy tego pomysłu jak Elon Musk, znany ekolog, ekscentryk i obrońca środowiska, zauważają, że skoro rozwój technologiczny naszej cywilizacji osiągnął poziom, na którym jesteśmy w stanie stworzyć komputerową symulację rzeczywistości (przykładem mogą być liczne gry komputerowe), to kwestią czasu jest, aż osiągniemy poziom, w którym owe symulacje będą tak realne dla naszych zmysłów, że aż niemożliwe do odróżnienia od świata rzeczywistego.

"Tym samym zakładając, że w nieskończonym wrzechświecie są cywilizacje o wiele bardziej rozwinięte niż nasza, można założyć, że któraś z nich opracowała taką właśnie symulację, w której znajdujemy się my. Szanse, że jest inaczej i nasza rzeczywistość jest realna oceniam na jeden do wielu miliardów" - twierdzi Musk. 

Podobno ruszyły już prace nad stworzeniem tzw. czerwonej pigułki, przedmiotu, który w filmie Wachowskich pozwalał wyrwać się z Matrixa. Kto je finansuje? Oficjalnie nie wiadomo, ale wielu spekuluje, że może to być przedsiębiorca Peter Thiel znany ze swoich kontrowersyjnych i szalonych pomysłów. Ostatnio wsławił się badaniami nad radykalnym wydłużeniem życia ludzkiego i próbami walki z ludzką śmiertelnością.

Cóż, kto odrzuca Boga, ten stara się zostać Bogiem. Kto odrzuca Chrystusa i najpiękniejszą i najprawdziwszą ideę - Zmartwychwstanie, ten łatwo może wpaść w pułapkę pokrętnych fantazyjnych pomysłów. O ironio, samemu stać się niewolnikiem stworzonego przez siebie "Matrixa". 

emde/"Rzeczpospolita"