Dorota Kania i Wojciech Mucha, dziennikarze „Gazety Polskiej”, pomimo uniewinnienia w procesie karnym dotyczącym zniesławienia Wojciecha Piątkowskiego, zostali w procesie cywilnym skazani na karę 100 tys. zł grzywny. Jak się okazało, w tym procesie nie występowali dziennikarze „GP”, ale zupełnie inne osoby, choć noszące takie same nazwiska. O komentarz do tej kuriozalnej sytuacji poprosiliśmy dziennikarkę „Gazety Polskiej”.

Dorota Kania: To sytuacja, jak z „Procesu” Kafki albo jakiegoś filmu fantastycznego. Jacek Sobala, komentując tą sprawę powiedział, że scenarzyści z Hollywood dwoją i troją, by wymyślić ciekawą fabułę, a tu rzeczywistość przerosła wszelkie filmy. Można się z tego śmiać, ale przecież taka sytuacja może spotkać każdego. Wystarczy, że ktoś poda do sądu zły PESEL, złe dane osobowe, będzie zgadzało się wyłącznie imię i nazwisko delikwenta, a sąd wyda wyrok zaoczny.

Niedawno podobnie kuriozalna sytuacja spotkała bardzo znanego dziennikarza (nie będę podawać nazwiska, bo nie czuję się do tego upoważniona). Ktoś zadzwonił do drzwi jego domu, dziennikarz otworzył i usłyszał: „Przyszedłem obejrzeć pańskie mieszkanie. Zostało wystawione na licytację”. Okazało się, że człowiek o takim samym imieniu i nazwisku został skazany na karę przepadku mienia i licytację ze względu na olbrzymie długi. Trafiło na dziennikarza, bo był w bazie danych...

W naszym przypadku był proces karny. Następnie był proces cywilny, o którym nie mieliśmy zielonego pojęcia, a w którym zostały w nim skazane Bogu ducha winne osoby. Problem jednak leży gdzie indziej. Jestem w stanie zrozumieć pojawienie się pewnych luk sądowych, ale moje dane osobowe są przecież w IV Wydziale Cywilnym Sądu Okręgowego w Warszawie, bo tam toczą się wszystkie sprawy dotyczące „Gazety Polskiej”.

Co więcej, strona powodowa, czyli Wojciech Piątkowski i Małgorzata Głowacka wiedzieli, że doszło do pomyłki, co najmniej od kwietnia 2013 roku, bo właśnie wtedy z Wojtkiem Muchą składaliśmy zeznania. Oni byli na tych rozprawach obecni, a my podawaliśmy wtedy swoje dane, w tym adresy, numery PESEL i numery dowodów osobistych. W momencie wydawania wyroku pani Głowacka dysponowała kserokopiami akt sprawy karnej, a mimo to, nie powiedziała sądowi, że chodzi o inne osoby. Mało tego, u komornika okazało się, że to nie jest ta Dorota Kania, która pisze w „Gazecie Polskiej” (Bogu ducha winna Dorota Kania, która nie jest dziennikarką, ale została zaocznie skazana, skontaktowała się ze mną, podjęła też stosowne kroki prawne, by wycofać nakaz windykacji). Mimo to, pan Piątkowi i pani Głowacka złożyli do sądu wniosek, aby klauzula wykonalności wyroku dotyczyła nas, mnie i Wojtka Muchę. A przecież to nie my zostaliśmy skazani, nie mieliśmy w ogóle pojęcia o istnieniu tej sprawy!

Jestem ciekawa tego, jak się teraz zachowa sąd. Okazuje się bowiem, że państwo nie daje mi poczucia bezpieczeństwa. Widzę, że państwo, które ma ochraniać obywatela, pełnić rolę opiekuńczą, staje się moim wrogiem. To się robi niebezpieczne. Trzeba wypracować procedury, aby nie dochodziło do takich sytuacji.

Rozm. MaR