Władysław Frasyniuk przekracza już wszelkie granice przyzwoitości. W swojej niechęci do obecnej władzy działacz opozycji w czasach PRL ucieka się do coraz bardziej absurdalnych argumentów. Jak można się domyślić, Frasyniukowi nie podoba się NIC, dosłownie NIC, co robi polski rząd, nawet jeżeli poprzednie rządy robiły to samo. 

Co więcej, jeden a "autorytetów" opozycji totalnej neguje nawet ważne dla Polaków rocznice! 

W rozmowie z Dorotą Wysocką-Schnepf w internetowej telewizji "Gazety Wyborczej", Władysław Frasyniuk zaatakował... defiladę z okazji Święta Wojska Polskiego. Cóż z tego, że defilady na 15 sierpnia organizowano również za poprzednich rządów i Frasyniukowi jakoś to nie przeszkadzało (albo milczał na ten temat). 

"Słusznie niektórzy profesorowie mówią, żebyśmy nie byli takimi głupcami jak w 1939 roku, gdzie też wszystkim wydawało się, że jesteśmy siłą. Uważam, że wydawanie pieniędzy w biednym społeczeństwie na obronę narodową mija się z celem. To jest taka zabawa chłopców, którzy mają kompleksy, że nie byli w wojsku, a chcieliby wyglądać jak Rambo"- ocenił. Oczywiście, po co wydawać pieniądze na obronę narodową, zwłaszcza teraz, po Gruzji i Ukrainie? Naprawdę, po co? 

Zdaniem Władysława Frasyniuka to przejaw populizmu, którym kieruje się rząd Prawa i Sprawiedliwości. Populizm zresztą jest obecnie wszędzie. 500 Plus też jest niedobre, bo na kredyt. W ogóle, wszystko, co dzieje się w kraju jest niedobre i budzi "poważne wątpliwości" opozycjonisty czasów PRL. 

Tegoroczna defilada była jednak wyjątkowa, ponieważ "korespondująca" z inną ważną rocznicą, którą świętować będziemy w listopadzie, czyli 100-leciem odzyskania przez Polskę niepodległości. 

"Ja nie wiem, czy my rzeczywiście mamy 100-lecie niepodległości, czy w tym stuleciu poważnie traktujemy Berezę Kartuską, Gomółkę, Bieruta. Mam poważne wątpliwości. Brakuje nam kamienia węgielnego"- stwierdził rozmówca Doroty Wysockiej-Schnepf. Co ciekawe, Frasyniuk ocenił również, że "współczesna data niepodległości jest zupełnie inna". 

"Wydaje mi się, że to jest 4 czerwca. A jeszcze bardziej radosną datą jest 31 sierpnia"- powiedział. Władysław Frasyniuk sięgnął również po totalnie-opozycyjną klasykę, czyli straszenie stanem wojennym i dyktaturą. 

"Boję się, że jak PiS będzie rządził jeszcze jedną kadencję, to powtórzy nam się historia i za 5 albo 10 lat wyprowadzą wojsko na ulice przeciwko protestującym"-stwierdził. Frasyniuk uważa, że obecnie w Polsce trwa długi proces budowania państwa totalitarnego. Należy go przerwać na początku, aby nie "ugrzęznąć" na kilkadziesiąt lat jak w czasach komunizmu. Najpierw zatem "ustawa, która przywraca porządek sprzed rządów PiS" (pewien lewicowy publicysta stwierdził kiedyś, że Leszek Miller powinien zgłosić ustawę znoszącą ubóstwo. To zapewne coś w ten deseń...). Dalej jednak pieszczoch totalnych całkiem już puścił wodze fantazji. 

"Po drugie powinien być przygotowany akt oskarżenia, który mówiłby z imienia i nazwiska, kto i z jakimi zarzutami zostanie postawiony przed Trybunałem Stanu. Prawnicy powinni opracować nam taki katalog, a my, zamiast na wiecach odczytywać Konstytucję, którą czytamy już od roku i to nie ma żadnego znaczenia, powinniśmy odczytywać ten akt oskarżenia, a ludzie powinni krzyczeć: - Pamiętamy! Pamiętamy! Nie odpuścimy!"- stwierdził. 

Całe szczęście, że nie marzy o wieszaniu polityków PiS na latarniach! Choć w sumie już tylko to, co Frasyniuk rzeczywiście powiedział sprawia, że nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać.

yenn/Wyborcza.pl, Fronda.pl