Do sieci trafiło 2,5 tys. akt śledztwa w sprawie afery podsłuchowej ujawnionych przez Zbigniewa Stonogę. Jaki skutek może mieć taki wyciek?

Katastrofalne. Publikacja akt w tej formie, co mówię z pewną przykrością, jest niedopuszczalna. Uważam, że całość tych zeznań powinna zostać opublikowana, natomiast publikacja danych osobowych i danych wrażliwych, wpuszczenie do sieci wszystkiego jak leci dla mnie jest skandalem. Wcześniej czy później te akta ujrzałyby światło dzienne, ale w postaci, w której dane wrażliwe zostałyby zanonimizowane. Zeznawałem już dwukrotnie w sprawie afery podsłuchowej i wcale nie chciałbym, żeby cała Polska przeczytała moje dane osobowe. To jest coś oburzającego.

Są tam m.in. zeznania dotyczące spraw obyczajowych.

To prawda. Żaden odpowiedzialny dziennikarz nie zdecydowałby się na publikację materiałów w takiej formie. Pan Stonoga zapewne będzie uchodził za bohatera ludowego, natomiast to, co zrobił nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem.

Komu może służyć ujawnienie tych wszystkich informacji?

Wszystko to służy oczywiście jednej osobie, czyli Zbigniewowi Stonodze, który usiłuje wypromować się na wszelkie możliwe sposoby. Zdaję sobie sprawę, że moja wypowiedź spotka się z krytycznym odbiorem opinii publicznej, która będzie uważała Stonogę za bohatera, natomiast niech każdy, kto odczyta te akta zada sobie jedno pytanie: czy chciałby, żeby cała Polska poznała jego adres i wrażliwe dane. Jeszcze raz podkreślam: ujawnienie tych akt w całości nie było w interesie publicznym. Powinny być upublicznione kluczowe zeznania z tego postępowania i za tego typu jawnością się opowiadam. Natomiast to, co zrobił Stonoga i forma, w jakiej to zrobił, to zwyczajna chuliganeria.

O Zbigniewie Stonodze wiadomo, że był związany z „Samoobroną”, gościł ostatnio na Marszu Niepodległości, wrzuca do internetu filmy, na których ubliża policjantom i – o ile mi wiadomo - nie spotyka go za to żadna kara. Czy wiemy o nim coś więcej?

Wiem, że miał jakieś kłopoty z prawem. Nie wiem, czy był poszkodowany przez organy ścigania. Natomiast na to, co zrobił ciężko mi znaleźć właściwe słowo, poza tym, że żaden odpowiedzialny dziennikarz nie postąpiłby w podobny sposób.

Czy z ujawnionych akt dowiadujemy się czegoś nowego na temat meritum sprawy, czyli tego, o czym ludzie z establiszmentu mówili w restauracjach?

Oczywiście, że się dowiadujemy. Jednak w momencie gdy nie dysponujemy kopiami wszystkich nagrań wiedza pozostaje niepełna. Problem polega na tym, że dopiero w tym miesiącu Amerykanie zaczną realizować wniosek o pomoc prawną, czyli o ściągnięcie nagrań z tzw. chmury. Dopiero wtedy będziemy mieli wiedzę - dużo większą, choć też niepełną.

Jak można dotrzeć do materiałów prokuratury?

To jest kuchnia dziennikarstwa śledczego. Są metody, żeby dotrzeć do takich dokumentów, ale nie chciałbym publicznie o nich opowiadać.

Zastanawiające, jak mógł to zrobić Zbigniew Stonoga, który nie jest z zawodu dziennikarzem i chyba nie zbiera materiałów w taki sposób, jak reporterzy śledczy.

Problem polega na tym, że Stonoga wydaje organ prasowy pt. „Gazeta Stonoga” i w tej kwestii niestety musi być traktowany jako dziennikarz, chociaż ja osobiście go za żadnego dziennikarza nie uważam.

Czy ujawnienie materiałów nie powoduje, że uwaga opinii publicznej koncentruje się na samym śledztwie i na tym, kto dopuścił do przecieku, a na drugi plan schodzą informacje wynikające z nagrań, np. kwestia zamachu na niezależność NBP czy sprawa podpalenia budki pod ambasadą Rosji?

To prawda. Ludzie zapewne będą się teraz cieszyli wątkami obyczajowymi, a nie to jest najważniejsze. Najważniejsze w tej aferze jest to, co zostało nagrane i to, że nagrania mogą dowodzić, iż popełniano przestępstwa, w tym przestępstwa korupcyjne.

Rozmawiał Jakub Jałowiczor