Bezpośrednie skojarzenia, jakie nasuwają się po decyzji przewodniczącego Schetyny, który postanowił zejść z placu boju w szczytowym momencie walki wyborczej, próbując przy okazji przypodobać się na siłę części elektoratu są dwa: pierwsze to potajemny wyjazd na Maderę przewodniczącego Nowoczesnej Ryszarda Petru podczas sejmowego puczu w grudniu 2016 r. z tą różnicą, że lider PO usuwa się w świetle kamer; drugie to usilna próba przypodobania się wyborcom antysystemowym, jaką podjął w 2015 r. prezydent Komorowski ogłaszając referendum m.in. w sprawie JOW’ów, następnego dnia po tym, gdy Paweł Kukiz uzyskał poparcie na poziomie 21%. Pierwszy opisany powyżej przypadek zostanie zapamiętany jako symbol dezercji politycznej, drugi jako symbol politycznego kunktatorstwa. Skutki wyborcze dla Platformy Obywatelskiej po ostatnich decyzjach jej szefa mogą okazać się podobne do tych, jakie spotkały panów Petru i Komorowskiego.

Manewr wycofania się Grzegorza Schetyny z pierwszej linii politycznego boju w samym środku kampanii wyborczej można interpretować tylko w jeden sposób: paniczna rejterada w obliczu nadciągającej klęski. Wewnętrzne, niepublikowane sondaże muszą prezentować się jeszcze gorzej niż te oficjalne, skoro przewodniczący głównej partii opozycyjnej na nieco ponad pięć tygodni przed datą głosowania postanowił zakwestionować wiarygodność własnego przywództwa. Przekreślił też prezentowaną dotąd wyborcom strategię kampanii. Upadła koncepcja wyzwania prezesa Kaczyńskiego do wielkiej debaty, upadł pomysł „sześciopaku”, którego nie znają nawet „jedynki” list Platformy. Natomiast członkowie prezentowanego pod koniec czerwca „sztabu Koalicji Obywatelskiej” albo z niego odeszli albo mają poważne powody, żeby unikać świateł i kamer.

Porównania z decyzjami jakie podejmował prezes Kaczyński usuwając się w cień zarówno w trakcie kampanii prezydenckiej, jak i parlamentarnej w 2015 r., wysuwając na czoło przyszłą premier Beatę Szydło nie wytrzymują merytorycznej próby. Po pierwsze decyzje prezesa PiS wynikały z głębokich przemyśleń i analiz, i zostały ogłoszone na długo przed wyborami. Przypomnijmy, że kandydatura Andrzeja Dudy została zaprezentowana 11 listopada 2014 r. a więc na pół roku przed datą wyborów. Desygnowana potem na urząd premiera Beata Szydło, jako szefowa sztabu Andrzeja Dudy nie tylko mogła zweryfikować w politycznym boju swoje talenty przywódcze i organizacyjne, ale dała się przy tym poznać z dobrej strony zarówno wyborcom Prawa i Sprawiedliwości, jak i politycznym oponentom.

Wypchnięta w ostatniej chwili do pierwszego szeregu partyjnej walki wicemarszałek Małgorzata Kidawa-Błońska wydaje się być kwiatkiem do siermiężnego kożucha, jaki wyszykował dla swoich kolegów oraz dla wyborców przewodniczący Platformy Obywatelskiej. Decyzja o zmianie lidera głównej partii opozycyjnej w środku kampanii wyborczej nie mogła być decyzją o charakterze strategicznym. Jest doraźnym ruchem taktycznym obliczonym na konkretny efekt: odwrócenie uwagi od prawdziwych problemów Koalicji Obywatelskiej jakimi są brak realnych propozycji programowych, brak wiarygodności oraz brak realnego przywództwa, co potwierdził swoją pospieszną decyzją sam jej dotychczasowy lider.

Kolejnym wymiarem decyzji personalnych, podejmowanych w 2015 ale i w 2017 roku przez Jarosława Kaczyńskiego, na co jak dotąd niewielu komentatorów w kontekście roszad w PO zwraca uwagę, była również wymiana pokoleniowa. Zarówno prezydent Duda jak i premier Szydło są politykami młodszego pokolenia, podobnie desygnowany na stanowisko szefa rządu w 2017 r. premier Mateusz Morawiecki. Prezes Kaczyński wielokrotnie wskazywał w swoich wystąpieniach na konieczność zmiany, na potrzebę przekazania inicjatywy ludziom młodszym, odważnym i zdeterminowanym do konkretnych działań na rzecz państwa.

W decyzji lidera PO takiej „wymiany pokoleniowej” nie odnajdujemy. Wicemarszałek Kidawa-Błońska jest, nie wypominając, starsza od swojego dotychczasowego szefa. Manewr ze zmianą „twarzy kampanii” nie może być odczytywany jako zmiana kursu tej partii. Pojedynczej wymianie personalnej nie towarzyszy usunięcie z list wyborczych kandydatur dla Platformy obciążających, jak posłowie Gawłowski, Neumann, Nitras czy Brejza. To jest decyzja z kategorii czysto estetycznych, a przy okazji potwierdzających okopanie się Platformy na jej dotychczasowych pozycjach. Być może dzięki kandydaturze pani wicemarszałek Koalicja Obywatelska w nadchodzących wyborach straci mniej niż gdyby w roli przyszłego premiera obsadzany był nadal przewodniczący PO, ale w samym ugrupowaniu wszystko ma pozostać po staremu.

Prezes Kaczyński miał odwagę sięgnąć nie tylko po kandydatów młodej generacji, ale po osoby spoza kręgu „zakonu PC” i spoza członków PiS w ogóle, jak w przypadku premiera Morawieckiego.

Wszystkie właściwie działania jakie od czasu przegranych w maju wyborów do Parlamentu Europejskiego prowadzone przez polityków Platformy były działaniami na niby. Na niby tworzona była kolejna „wielka koalicja antyPiS”, na niby przewodniczący Schetyna negocjował z przewodniczącym Czarzastym i pozostałymi szefami partii opozycyjnych. Wielki kongres programowy PO w Pałacu Kultury, gdzie Grzegorz Schetyna przestawił swój niby przełomowy pakiet reform zwany „sześciopakiem” odbył się naprawdę, jednak nikt, wliczając w to samego lidera totalnej opozycji nie potraktował tego wydarzenia i ogłaszanych tam projektów poważnie. Szumnie zapowiadany objazd Polski przez polityków Koalicji Obywatelskiej, z posłem Bartoszem Arłukowiczem, Barbarą Nowacką i Katarzyną Lubnauer na czele, mający zainicjować prawdziwe rozmowy z Polakami zakończył się totalną kompromitacją i ucieczkami przed poirytowanymi i zdegustowanymi wyborcami w terenie. Słuchanie Polaków i rozmowy z Polakami w wykonaniu totalnej opozycji okazały się działaniami pozorowanymi.

Niestety, zaprzyjaźnione media, nadawcy, wydawcy, telewizje, gazety i dziennikarze nie mają już monopolu, ani takich wpływów i takiej siły rażenia, żeby wszystkie te wpadki, kompromitacje, pozoranctwo i całą tę nieudolność ludzi Schetyny i jego samego skutecznie przykryć. Dlatego na ratunek trzeba było wezwać izraelskich ekspertów od pudrowania rzeczywistości.

Wbrew mocno spóźnionym, wyglądającym na akty desperacji decyzjom, poprzedzanym kontrolowanymi przeciekami o tym, że „Grzegorz się wściekł”, wicemarszałek Małgorzata Kidawa-Błońska może okazać się Katarzyną Lubnauer Platformy Obywatelskiej i ostatecznie przypieczętować los tej partii. Szkoda tylko, że na dziś na horyzoncie politycznym nie widać, póki co, żadnej innej formacji, która mogłaby tak potężna masę upadłościową skutecznie zagospodarować.

SAD