Fronda.pl: Znany telewizyjny prezenter, Szymon Hołownia, przekonuje, że Pan Jezus "stał się zwierzęciem" i "wziął na siebie ból, krzyk i krew zwierząt ofiarnych, które byłyby zabijane, jeżeli On nie złożyłby ofiary z Siebie". Niedawno ten sam osobnik - stręczony przecież przez lewackie środowiska na kandydata na prezydenta - mówił, iż zwierzęta będą sądzić ludzi na Sądzie Ostatecznym. Czy zgodnie z wiedzą Księdza Profesora te i podobne twierdzenia są zgodne z nauczaniem Kościoła, czy może jawnie heretyckie?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr: Próbuję zrozumieć pana Hołownię. Oczywiście, Pan Jezus stał się Barankiem ofiarnym. Wziął na siebie śmierć zwierząt ofiarnych. Tylko rodzi się pytanie – dlaczego? Czy dlatego, że – mówiąc najprościej – chciał ocalić „godność” tych zwierząt? Czy dlatego, że ich ofiara była symbolem, który nie był w stanie zmierzyć się z realizmem, nie symbolizmem, jakim jest ludzki grzech. Jezus stał się Barankiem nie dla ratowania stad baranów, ale dla zbawienia człowieka. To chyba radykalnie zmienia sens tego wstawiennictwa. Obawiam się, że przy ciekawych i sugestywnych figurach retorycznych, w całym wywodzie nie chodzi o pogłębianie wiary chrześcijańskiej. Przeciwnie, chodzi o jej degradację, o tworzenie jakiejś nowej eko-religii, czy nawet zoo-religii. Zamiast „Słowo stało się Człowiekiem”, mamy wyznawać, że „stało się zwierzęciem”, zamiast podanych w Ewangelii wg św. Mateusza kryteriów Sądu Ostatecznego, w rodzaju „bo byłem w więzieniu, byłem nagi, byłem głodny” mam mieć kryteria sądu przez zwierzęta. Przecież Chrystus nie utożsamia się nigdzie z czymś poniżej ludzkim. On wielokrotnie podkreśla, że jest Synem Człowieczym, bo Jego misja jest zbawieniem, wyzwoleniem człowieka. I warto się o to nieustannie troszczyć. Im bardziej człowiek będzie wyzwolony, tym większe będzie wyzwolenie zwierząt. Naprawdę nie ma sensu tworzenie korekt katolicyzmu według zoopersonalizmu, bo taka korekta jest karykaturą.

Niedawno literacką nagrodę Nobla otrzymała polska pisarka Olga Tokarczuk. W swoich książkach Tokarczuk promuje panteizm, animalizm, antynatalizm, neopogaństwo. Na łamach "Gościa Niedzielnego" ks. prof. Jerzy Szymik, sam literat, przestrzegał przed pisarstwem p. Tokarczuk, sugerując niedwuznacznie, że jej niewątpliwy literacki kunszt może mieć zgoła infernalne pochodzenie. Czy także w ocenie Księdza Profesora dzieła naszej noblistki winny budzić zaniepokojenie katolików?

Bardzo cenię i twórczość, i kompetencje ks. prof. Szymika. Cenię też jego takt i sposób, w jaki się wypowiada. Także w kwestii oceny pani Tokarczuk. Dlatego będę polegał na jego opinii, tym bardziej, że nie sięgnąłem po twórczość tegorocznej noblistki. Biorąc pod uwagę opinie, które się pojawiają, obawiam się też, że nie sięgnę. Cóż, może to moja strata… Niemniej jednak, intrygują mnie te opinie, które wydobywają czy to owe neopogańskie wątki, czy też antypolskie. Jestem na świeżo po konferencji o tożsamości wspólnoty narodowej na toruńskiej uczelni (Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej). Zespół prelegentów nie był absolutnie jednorodny światopoglądowo – tak może to ujmę. Jednoznaczne natomiast były wypowiedzi łączące tożsamość narodową z chrześcijaństwem, godność Polaka z godnością dziecka Bożego.

Nagroda Nobla stanowi dziś przede wszystkim walor marketingowy. Nie jest w żadnym stopniu miarodajna, gdy idzie o walory artystyczne czy merytoryczne twórczości (kazus Boba Dylana wywiał chyba ostatnie mgiełki złudzeń). Dlaczego o tym mówię? Bo faktycznie jest ryzyko, że zaczadzony legendą Nobla tłum czytelników sięgnie po literaturę, która mając kunszt warsztatowy jest merytorycznie, a raczej aksjologicznie – zła. A po złe słowo nie warto sięgać.

Zarówno p. Hołownia jak i p. Tokarczuk wydają się być elementami szerokiego, posthumanistycznego, pseudo-ekologicznego ruchu. Emocje zwłaszcza młodych na całym świecie rozpala tzw. katastrofa ekologiczna, a koryfeuszka radykalnych reform ekologicznych, Greta Thunberg, nawet przez niektórych biskupów (w Niemczech) porównywana jest do świętych Kościoła i do samego Pana Jezusa. Czy nie obawia się Ksiądz Profesor, że nabierający rozpędu światowy ruch tzw. ekologiczny może doprowadzić do problemów co najmniej na miarę ruchu komunistycznego?

Cóż, mamy do czynienia z przedziwnym zjawiskiem. Faktycznie, jeśli zestawię Pańskie poprzednie pytanie z obecnym, to można się zastanawiać, czy ta twórczość o podłożu infernalnym nie jest fragmentem większego infernalnego projektu. W XX wieku zrobiono wiele, by doprowadzić do „śmierci Boga”. Zrobiono bardzo wiele, by człowiek zaczął żyć tak, jakby Bóg nie istniał. Ale przecież człowiek, był i jest capax Dei. Człowiek jest otwarty na Boga. I w tę otwartość Ktoś pragnie wejść. Ale wyrzucany, zostaje zastąpiony czymś. Stwórca zostaje zastąpiony stworzeniem! Stworzenie detronizuje Stwórcę. I to jest faktycznie mechanizm, który z jednej strony ma swoje źródło w diabelskim podszepcie „będziecie jak Bóg”, a z drugiej strony miał swoje konkretne wcielenie w marksizmie. Nie może więc dziwić fakt, że toruje sobie drogę w neomarksizmie. Tworzy się na naszych oczach nowa religia. W centrum Gaia – panteistyczna matka ziemia, we wspólnocie z nią, my wszyscy, zwierzęta, rośliny, drzewa, no i ten największy szkodnik – człowiek. Miejsce grzechu pierworodnego zajmuje grzech panowania człowieka nad światem, miejsce odkupienia – poświęcanie drogą aborcji, sterylizacji i antykoncepcji milionów ludzi dla ratowania klimatu, zrównoważonego rozwoju, środowiska naturalnego. Są w tym wszystkim nowi święci, są nowi męczennicy, są nowe formy kultu. To wszystko tworzy obrzydliwą parodię wiary chrześcijańskiej, ale tym bardziej groźną, że tworzoną i wyznawaną ze straszliwym zaślepieniem i zaangażowaniem w zło.

Wreszcie pytanie czwarte, najbardziej chyba bolesne. W nurt ekologizmu niezwykle często wpisuje się w ostatnich latach i miesiącach sama Stolica Apostolska. Słyszymy o grzechu ekologicznym, na Synodzie Amazońskim obnosi się figurki bóstw pogańskich, szerokie grono niekatolickich konsumentów mediów może mieć wręcz wrażenie, że papież dba nie tyle o zbawienie dusz, co o dobrostan "Gai", "Matki Ziemi". Czy te postawy najwyższej hierarchii katolickiej są według Księdza Profesora groźne, a może takiego ukierunkowania nauczania Kościoła wprost wymaga nasza epoka?

To, czego wprost wymaga nasza epoka jest proste i oczywiste – domaga się poszanowania prawdy o stworzeniu i prawdy o zbawieniu człowieka. Obie te prawdy obejmują godność osoby ludzkiej. Obie dotyczą spraw fundamentalnie ważnych i poważnych. Obie wreszcie regulują wszelkie niezbędne relacje człowieka – z Bogiem, z człowiekiem, ze światem przyrody. Trzeba te prawdy zgłębiać, dać się im inspirować. Wtedy naprawdę będziemy w stanie zmieniać nasz świat na lepsze.

Nie rozumiem tych „zwrotów”, które towarzyszyły Synodowi Amazońskiemu. Jeśli chcemy ratować tamtejszą przyrodę, to nieśmy tam zdrowe i prawdziwe zasady katolickiego porządku i ładu, opartego na poszanowaniu prawa naturalnego. Właśnie to prawo naturalne najbardziej ochroni naturę przyrodniczą. Odwoływanie się do natury biologicznej czy może kulturowego stanu tamtych ludzi – jak wiadomo – okazało się na Synodzie kompromitacją. Chyba nie zależy nam na tej „pierwotnej” naturze, która realizuje tradycyjne dzieciobójstwo, jak to zostało odsłonięte na przykładzie bodaj 30 plemion. Jeśli chcemy zachować porządek tamtego świata, to powierzmy i zawierzmy ten świat Bogu. Nie siliłbym się na definiowanie grzechu ekologicznego, bo nie wiem, jakie pojęcie „ekologii” jest brane tutaj pod uwagę – ekologii jako ochrony środowiska czy ekologii jako ideologii w niezliczonym wachlarzu odmian?

Jest faktycznie obawa, że gdzieś z Ameryki Południowej idzie do nas mutacja tego, co było marksistowską „teologią wyzwolenia” w postaci neomarksistowskiej ekologii wyzwolenia. Jedno i drugie jest obce wierze katolickiej.

Rozmawiał Paweł Chmielewski