Fronda.pl: Ostatnio w jednym wywiadów prefekt Kongregacji Nauki Wiary kard. Gerhard Muller, w kontekście adhortacji Amoris laetitia, skrytykował dopuszczanie przez episkopaty Niemiec i Malty do sakramentów bez zmiany stylu życia. Jak mówił, nie jest dobrze, gdy episkopaty zabierają się do oficjalnej interpretacji Papieża. Skąd według księdza profesora takie podejście episkopatów Niemiec i Malty?

Ks. prof. Robert Skrzypczak: Wynika to z pewnego rozwarstwienia, które pojawiło się podczas obu synodów poświęconych rodzinie. To rozwarstwienie między nauczaniem Kościoła a tzw. praktyką duszpasterską. W niektórych środowiskach praktyka duszpasterska postrzegana jest jako coś ważniejszego, a nauczanie Kościoła tak, jakby nie przystawało do ludzkiego życia. Tak więc, według tych środowisk, nauczanie Kościoła należy albo zaadaptować, albo zawiesić jego ważność. Stąd w czasie synodu pojawiła się cała masa propozycji o tzw. dostosowaniu nauczania do zmieniających się czasów, pod pretekstem, że wielu katolików już nie żyje nauczaniem, nie rozumie go, a Kościół używa języka niekomunikatywnego. Poza tym, Ewangelia miałaby być rzekomo poddana heglowskim procesom rozwoju ducha i powinna się dostosować do ducha czasów.

Czyli to był główny dylemat podczas synodu?

To właśnie był dylemat, który pojawił się podczas synodu poświęconemu rodzinie: czy Kościół ma iść z duchem czasu, czy okazać wierność Duchowi Świętemu? W adhortacji Amoris laetitia papież Franciszek powiedział, że chce być odczytywany w zgodzie z całością nauczania Kościoła. Prosił nawet, by lektura jego adhortacji była odczytywana wspólnie z lekturą „Humanae Vitae” Pawła VI, „Familiaris Consortio” Jana Pawła II, oraz z „Deus Caritas Est” Benedykta XVI. Mimo tego metodologicznego zastrzeżenia ze strony papieża Franciszka, dokonuje się dzisiaj lektury adhortacji bardzo fragmentarycznej, wybierając z niej pewne cytaty, aby dostosować ją do oczekiwań danej społeczności.

Gdzie w praktyce rozpoczęło się fragmentaryczne odczytywanie adhortacji papieża Franciszka?

Pierwszym środowiskiem, które poszło za tą tendencją, aby dostosować się do wymogów sytuacji w jakiej znajdują się wierni, z pewnym odstąpieniem od dotychczasowego nauczania, byli biskupi filipińscy. Jako pierwsi zgodzili się oni na komunię świętą dla osób rozwiedzionych, pod pretekstem nadania niemal absolutnej wartości kategorii rozróżniania. Dopuszczanie do komunii świętej miało się więc odbywać między spowiednikiem a osobą zainteresowaną. Podobną decyzję podjęli później biskupi Malty, Niemiec, niektóre kręgi biskupów w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, a ostatnio także biskupi belgijscy. Zaczyna się także przestawianie akcentów i różnice pomiędzy diecezjami. Nazywam to procesem archipelagizacji.

Na czym ten proces archipelagizacji polega?

Jest to stosowanie nauczania sakramentalnego, zwłaszcza dotyczącego małżeństwa i eucharystii, w zależności od diecezji. Przykładem jest diecezja rzymska, gdzie kardynał Agostino Vallini we wrześniu 2016 roku dopuścił możliwość stosowania tzw. rozróżniania jeśli chodzi o dopuszczanie osób do komunii świętej. Miałoby to być wszystko oparte o subiektywne wyczucie sytuacji, jej ocenę przez spowiednika. Natomiast w sąsiedniej diecezji, we Florencji i w innych włoskich diecezjach, które zwróciły się do kard. Antonellego, emerytowanego szefa Papieskiej Rady ds. Rodziny, przyjęto zupełnie inne podejście. Kierują się te diecezje w odniesieniu do osób w tzw. skomplikowanych sytuacjach sakramentalnych, zasadą podejścia całościowego, czyli w świetle całego nauczania dotyczącego małżeństwa i rodziny. Proponują szukanie możliwych dróg nawrócenia.

Jednym słowem, nie chodzi o dostosowywanie nauczania kościelnego do sytuacji człowieka, tylko o powolne zbliżanie człowieka do standardów wyznaczanych przez Ewangelię. Przy czym papież Franciszek w adhortacji Amoris laetitia, co nie jest odczytywane, albo pomijane, kilkakrotnie prosił, aby ludzie nie mieli wrażenia, że Ewangelia jest moralizmem. Ewangelia nie jest więc narzucaniem pewnych norm, na których spełnienie ludzie nie mają szans. Ewangelia powinna być wprowadzana w życie ludzi na zasadzie inicjacji chrześcijańskiej, a więc powolnego wprowadzania, poprzez dostarczanie ludziom Bożej łaski. Poprzez działanie Pana Boga człowiek wzrasta w swoich możliwościach, tak żeby jego życie odzwierciedlało prawa Ewangelii. Dla nas bardzo ważnym ostrzeżeniem może być doświadczenie Kościołów protestanckich.

Dlaczego doświadczenie kościołów protestanckich jest tak istotne?

Otóż Kościoły protestanckie już w latach 30. XX wieku zdecydowały się na zmiany w doktrynie, zwłaszcza dotyczącej małżeństwa i tzw. małżeńskiej etyki seksualnej, jak gdyby próbując dostosować nauczanie ewangeliczne do człowieka. Kompromis, na który zdecydowały się wspólnoty anglikańskie, a potem luterańskie, odnośnie antykoncepcji, czy później także wobec tzw. związków homoseksualnych, doprowadził do sytuacji, w jakiej znajdują się dziś te kościoły. To sytuacja, w której rozbita jest jedność, a wierni są zagubieni, w wielu sytuacjach nie wiedząc jakie jest nauczanie Kościoła, bo wszystko jest relatywizowane. W tamtych czasach, kiedy Kościoły zdecydowały się na dostosowanie nauczania do czasów współczesnych, jedynym Kościołem, który pozostał wierny Tradycji i sprzeciwił się procesowi unowocześniania Ewangelii był Kościół katolicki. Papież Paweł VI swoją encykliką „Humanae Vitae” w 1968 roku powiedział wielkie non possumus dostosowywaniu Ewangelii do człowieka. Jest podróżą w pustkę dostosowywanie Ewangelii do współczesnych oczekiwań i kaprysów ludzkich. Człowiek jest powołany, żeby wzrastać powoli na miarę Ewangelii i móc odpowiedzieć ostatecznie modelowi człowieczeństwa, jaki objawił w sobie Chrystus. Ewangelia jest Dobrą Nowiną, a więc propozycją przemiany wewnętrznej, nawrócenia, wewnętrznego przekraczania granic swego zranionego grzechem człowieczeństwa. Jeśli pominiemy nawrócenie w odniesieniu do Ewangelii, to Ewangelia stanie się ideologią.

Traktowanie Ewangelii jako ideologii jest szczególnie niebezpieczne?

Tak, to bardzo niebezpieczne. Charakterystyczne i niebezpieczne jest w tym dopuszczeniu rozwodników do komunii świętej przez niektóre episkopaty traktowanie Ewangelii jakoby to był pewien „ideał”, do którego człowiek ma powoli się dostosowywać. Ewangelia nie jest ideałem, a prawdą o człowieku. Jest rzeczywistością, którą Bóg człowiekowi proponuje i do której go prowadzi.

Na czym polega zmartwienie Kościoła? Z jednej strony mamy do czynienia z archipelagizacją Kościoła, a więc po jednej stronie Odry komunia św. może być udzielana osobom rozwiedzionym, a po drugiej stronie nie. Możemy więc doprowadzić do tego, że w jednym kraju będą błogosławione przez duchownych związki homoseksualne, a w innych nie. Choćby przykład niektórych biskupów belgijskich, domagających się uznania tzw. „wartości”, które wnoszą w Kościół osoby homoseksualne ze swoimi związkami, pokazuje jak daleko idą konkretne petycje. Biskup Antwerpii Joseph Bonny opublikował niedawno swoja propozycję obrzędu zatwierdzania par jednopłciowych w Kościele, na wzór wielu społeczności protestanckich, które nie tylko „legalizują” partnerstwo homoseksualne w swych szeregach, ale i przystały na wyświęcanie na pastorów czy „pastorki” praktykujących gejów.

Na tym tle możemy rozumieć bardziej, dlaczego niektórzy kardynałowie napisali „Dubia”?

Owszem, można lepiej zrozumieć, dlaczego niektórzy kardynałowie wyrazili swoje zaniepokojenie pod postacią wspomnianych, słynnych „Dubia” (wątpliwości), skierowanych do papieża. Organizowane są na ten temat różne sympozja i konferencje, których temat dotyczy rozbicia jedności Kościoła. Ewangelia jest tylko jedna. „Innej Ewangelii nie ma” – mówi św. Paweł w liście do Galatów i dodaje, że gdyby nawet „anioł z Nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy – niech będzie przeklęty!”. Kościół przeżywa w tej chwili pewien moment wstrząsu, dlatego, że dotychczasowa praktyka duszpasterska zderzyła się z potężną mentalnością antychrześcijańską. To zderzenie z zupełnie inną antropologią, którą wyłoniła rewolucja seksualna 1968 roku. Tamte wówczas dzieci, które wychodziły na barykady, dzisiaj docierają do najwyższych stanowisk eksperckich, politycznych, a także mają swoje miejsce na niektórych stanowiskach w Kościele. To wymaga przede wszystkim ostrożności, ogromnej pokory i modlitwy, prosząc Ducha Świętego, by pomógł nam przenieść następnym pokoleniom nienaruszony depozyt wiary. Jeśli ten depozyt wiary naruszymy, nie mamy pewności, że będzie on dalej służył dobru człowieka. Tylko nienaruszona, w pełni przekazana Ewangelia Chrystusa jest lekarstwem.

Skoro Amoris laetitia jest odczytywano często wyrywkowo, to czy świadczy to o tym, że tak ważny dokument powinien być precyzyjniej napisany?

Wiąże się to z osobą, stylem działania papieża Franciszka, być może także stylem, do którego przyzwyczaił się kościół w Ameryce Południowej. My w Europie jesteśmy bardziej przyzwyczajeni do precyzji sformułowań. Wystarczy dodać, że jeszcze do niedawna w swoim oficjalnym nauczaniu Kościół katolicki posługiwał się kanonami, czyli jednoznacznym, precyzyjnym sposobem sformułowania swoich treści ze wskazaniem jednoczesnym na sankcje karne, jakie ściągnie na siebie, kto się im nie podporządkuje. Sobór Watykański II odstąpił od przekazywania swojej doktryny przy pomocy kanonów, stawiając na metodę bardziej opisową, dostarczania argumentów z Pisma Świętego, Ojców Kościoła, a także doświadczeń życia. I widać, jaki nieraz zamęt wytwarza się wokół dowolności w interpretacji zapisów kościelnych. Autorzy, którzy pomagali papieżowi w sformułowaniu adhortacji Amoris laetitia, zwłaszcza jej ósmego rozdziału, który zawiera propozycje synodów biskupich, nie mają takiej wyostrzonej jednoznaczności, do której przyzwyczaili nas poprzednicy Franciszka. W sformułowaniach Benedykta XVI czy Jana Pawła II człowiek odnajdywał komfort, związany z tym, że papież jest jednoznaczny i nie pozostawia człowiekowi dylematu wybierania.

Papież Franciszek bardziej stawia na ludzki wybór, rozróżnianie i rozeznanie. Domaga się tym samym większej dojrzałości i odpowiedzialności od samych chrześcijan, co jest ryzykowne. Z jednej strony Franciszek chce bardziej otworzyć Kościół na współpracę z Chrystusem w nim żyjącym, a z drugiej jest niebezpieczeństwo dowolności interpretacji sformułowań, które są niedomknięte i niejednoznaczne. Człowiek przywykły do życia w środowisku liberalnym jest bardzo skupiony na własnych potrzebach, nie przywiązany do pojęcia prawdy obiektywnej, uniwersalnych norm. Tego samego dnia może coś wyznawać, a jednocześnie temu zaprzeczyć. Jest wybitnie autoreferencjalny w odczytywaniu znaczeń i stosowaniu się do reguł życia. Traktuje je wybiórczo, fragmentarycznie. Boi się ryzykować decyzjami zbyt radykalnymi. Stąd stawianie na autonomię własnego sumienia i dowolność interpretacji, bądź generowania własnych wersji tychże norm.

Czyli w przypadku Amoris laetitia niebezpieczeństwo dowolności interpretacji jest szczególnie niepokojące?

Tak, a szczególnie dotyczy to ósmego rozdziału, gdzie niektóre sformułowania, nawet jeśli pojawiają się pod postacią jakiegoś przypisu, pozostawiają pewną dowolność w interpretowaniu, albo przerzucają konieczność interpretacji z głowy Kościoła na konferencje episkopatu. To ryzykowne, bo idziemy jakby ścieżką nad przepaścią. Z jednej strony możemy poczuć się odpowiedzialnymi dziećmi Boga, którzy kierują się rozeznaniem tego co jest wolą Boga, albo też może nam się omsknąć noga i wpadniemy w przepaść. To przepaść oderwania się od prawdy obiektywnej, aby schlebiać jednostkowym pragnieniom czy postulatom na dziś, których niektórzy domagają się od Kościoła. Ludzie nie lubią dziś Boga, który mówi „nie”. Wolą marmoladową wersję miłosierdzia przypisana bezpiecznemu Staruszkowi z aureolą, który na wszystko dobrotliwie przyzwala i wszystko ludziom wielkomyślnie z góry wybacza. Tyle, że zło boli, nieraz przez całe życie. Czasem może też czyjeś życie zwichnąć na wieki. Po coś Pan Jezus dał się wykrwawić na krzyżu, tocząc walkę na śmierć i życie z Diabłem. Po coś tez zmartwychwstał i woła ludzi do nawrócenia. Ktoś zauważył przytomnie, że w całym tym dyskursie wokół par nieformalnych i prawa do Komunii świętej dużo się mówi o miłosierdziu, a niewiele, prawie wcale o grzechu. To wstrząsający brak realizmu.

Bóg zapłać za rozmowę.