Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Portal wpolityce pl poinformował niedawno, że Marcin P. z Amber Gold wiedział, kiedy dokładnie PLL LOT ma ogłosić upadłość. Skąd Marcin P. mógł mieć takie informacje?

Marek Suski, poseł Prawa i Sprawiedliwości, wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji  Śledczej ds. Amber Gold: Ci, którzy przysłuchiwali się naszym pracom zauważyli, że pan Jarosław Frankowski, który był głównym doradcą, jak twierdzą inni świadkowie – pana Marcina P. w sprawach lotniczych – przyznał, że był plan przejęcia rynku lotów pasażerskich w Polsce przez małą firmę. Stwierdził, że nie opłacało się jednak przejmować LOT-u, bo to ,,za droga operacja', więc trzeba było stworzyć małą firmę – to były właśnie te firmy OLT – i przejmować rynek. Stosowali oni ceny dumpingowe i jak przyznał, było to działanie pod kątem LOT-u i Euro-LOT-u, i prowadzili rozmowy z Niemcami na temat sprzedaży tego przedsięwzięcia.

To zakończylo się poźniej 400. milionami złotych pomocy publicznej dla LOT-u i w konsekwencji także oddaniem kilku dobrych tras Lufthasie, które LOT dopiero teraz, po latach odzyskuje. Można powiedzieć, że taki był plan, co wyszło na jaw dopiero wskutek naszych przesłuchań. Panu J. Frankowskiemu nawet dość łatwo przyszło przyznanie, że taki plan istniał. Jeśli więc był to najbliższy współpracownik Marcina P, więc obydwaj o wszystkim doskonale wiedzieli. Nie wiem, czy była konkretna data upadłości, natomiast upadłość groziła LOT-owi, a te działania, które podjęli, były działaniami wrogimi wobec narodowego przewoźnika.

W jaki sposób próbowano doprowadzić do upadłości PLL LOT?

Na tych trasach, które były obłożone i dochodowe wprowadzali samoloty mniej więcej w tych samych porach lotów za dumpingowe ceny - po 99. złotych, między innymi dotyczyło to tras z i do Gdańska, zaś dokumenty na ten temat dostarczał Michał Tusk, jako Józef Bąk – bo pod takim pseudonimem przekazywał te dokumenty do OLT. To wynika z naszych przesłuchań, natomiast nie wynikało z nich, że Marcin P. znał datę upadłości. Tego nie stwierdziliśmy, natomiast dalsze działanie w ten sposób nieuchronnie doprowadziłoby do upadłości Polskich Linii Lotniczych LOT.

Co się takiego stało, że Niemcy się wycofali z zakupu LOT-u – zeznawał w tej sprawie inny świadek , że – zdaje się – za duży szum zrobił się w Polsce, za duży skandal i z tego się wycofano. Nie było więc innego wyjścia i trzeba było LOT dofinansować - i tak się skończyły zakusy sprzedaży naszego rynku i narodowego operatora lotniczego.

Panowie pewnie chcieli zarobić jakieś kilkaset milionów; po upadłości LOT-u pewnie inne linie wykupiłyby samoloty, pracownicy poszliby na bruk a trasy powietrzne byłyby przejęte bez konkurencji, bo gdyby nie było narodowego przewoźnika, to pole byłoby czyste – polskie niebo byłoby dostępne bez ograniczeń na rzecz tych, którzy przejęliby cały ten interes. To w przybliżeniu tak właśnie wyglądało i z zeznań jawi się właśnie taki obraz. Plan ten był sformułowany na piśmie już w 2010 roku.

 1. października 2012 zarząd LOT miał złożyć wniosek o upadłość - czy ktoś ze sfer rządowych planował destrukcję narodowego przewoźnika i z kim mogł mieć kontakt Marcin P., że wiedział to ,,z pierwszej ręki''?

To, że miał kontakty ze sferami rządowymi, to jest pewne, bo przemawia za tym zatrudnienie tam jednej z córek osoby - zdaje się - z Urzędu Lotnictwa Cywilnego, zatrudnienie syna premiera, jakieś kontakty ministra Nowaka, który bywał na tymże lotnisku jak i wszyscy inni, którzy ,,ciągali’’ te samoloty, włącznie z panem Wałęsą, który na tym lotnisku ,,kierował ruchem’’. Pan Andrzej Wajda kręcił tam reklamówkę, że niby były prezydent lata tymi liniami…

Jak powiedział Marek Belka: wszyscy wiedzieli o co chodzi, ale dziś wszyscy mają nagle zanik pamięci. Fachowcy, choćby z KNF-u mówili, że to niemożliwe, żeby mlody chłopak po technikum ekonomicznym, nawet uzdolniony, zbudował tak gigantyczne przedsięwzięcie, łącznie z liniami lotniczymi, na których kompletnie się nie znał. Z zeznań wynika, że nawet nie bardzo się tym interesował – jego decyzje były, można powiedzieć, zaskakujące. Niewiarygodnie zaskakujące. Po 15. minutach rozmowy z człowiekiem, którego widzi pierwszy raz na oczy, daje mu 10 mln złotych za jego firmę. Takie bajki opowiadają nam zeznający; pan Krzysztof Wicherek opowiadał, jak spotkał się pierwszy raz z panem Marcinem P., a ten powiedział po kilkunastu minutach ,,dobra, to ja panu wpłacam’’ i wpłacił mu te 10 mln zł bez umowy, bez pokwitowania.

Tylko robić interesy – 10 mln zł w 15 minut?

Tak, a pan Wicherek stwierdził: ,,to było jak z brazylijskiej telenoweli, ja sam w to do dziś nie wierzę’’. My niestety też niespecjalnie wierzymy, że tak to się odbyło. To  ,,pic na wodę, fotomontaż’’. Wcześniej, z nieznajomym panem Mariusem Olechem, po zaproszeniu go z żoną do domu gościł ich dwa dni, o wszystkim rozmawiali, a później się rozstali… bezkonkluzywnie, po czym, za parę dni pan Marcin P. przesłał maila, spotkał się po i 15 minutach dał mu 10 mln zł. Takie sensacyjne historie opowiadają nam świadkowie.

Pani poseł Małgorzata Wassermann twardo trzyma się litery prawa i stara się uzyskać  precyzyjne odpowiedzi na pytania, choć świadkowie niewiele pamiętają.  Próbowano też wezwać przewodniczącą Komisji Śledczej  na przesłuchanie do gdańskiego sądu w sprawie p. Mariusa Olecha, ale podobno to wezwanie okazało się pomyłką?

Owszem, ale sąd gdański nie popisał się, kiedy Amber Gold kwitła; teraz też nie widać specjalnej różnicy, mimo, że zmieniły się władze. Kiedy pojechaliśmy do Gdańska, wskazano nam dwa pokoje i powiedziano ,,proszę bardzo, teraz sobie czytajcie!’’. Pytaliśmy, czy mogą przyjeżdżać zamiast nas asystenci – niestety nie, musieliśmy przyjeżdżać osobiście. Taką właśnie ,,pomoc’’ uzyskujemy od sądu, że wzywa on panią Małgorzatę Wassermann na świadka, mimo że ona w okolicznościach działania Amber Gold nie uczestniczyła i nawet nie widziała wtedy o całej aferze. Mimo to pan Marius Olech i sąd wezwali panią poseł Wassermann na świadka. Dlaczego? Bo Komisja Śledcza chce wezwać na świadka pana Olecha. A sąd oczywiście uwzględnia wezwanie człowieka, który może być jednym z ukrytych twórców tej afery.

Kto jeszcze może stać za Amber Gold, czy mogą to być jakieś służby?

Na pewno jakiś udział służb tu jest, a twierdzenie, że one tego nie dostrzegały i dopiero w 2012 r. się za to wzięły, jest mało wiarygodne, bo docierają do nas sygnały, że jednak służby się tym zajmowały, tylko nikt nie chce tego powiedzieć. Wygląda na to, że nikt nie ma interesu, żebyśmy tę sprawę rozwikłali.

Czy dojdzie do przesłuchania pana Donalda Tuska, bo istnieje prawdopodobieństwo, że może chcieć skorzystać z immunitetu, żeby nie zeznawać w tej sprawie? Czy przyjedzie na wezwanie?

Nie jestem Duchem Świętym, ale znając wypowiedzi ,,Króla Europy’’ – który mówi, że będzie sobie wybierał, kiedy przyjedzie, a jeśli uzna, że sprawa jest polityczna, wtedy się nie pojawi –  może on dojść do wniosku, że chcemy go ,,politycznie potraktować’’. Może uznać, że nie chodzi o rozwiązanie afery, w której okradziono kilkanaście tysięcy osób, tylko o to, żeby ,,gonić króliczka’’ … a właściwie - ,,gonić kaczorka Donalda’.

Czy immunitet, na który powołuje się pan Donald Tusk powinien przysługiwać w tego typu sprawach?

Moim zdaniem nie przysługuje mu w zeznaniach tego typu immunitet, bo staje przed Komisją w charakterze świadka, a nie podejrzanego. Nas, posłów, w sytuacjach bycia świadkiem nie obowiązuje immunitet, bo jest obowiązek świadczenia przed organami państwowymi i obowiązek pomocy w wyjaśnianiu różnych spraw. Kiedy toczy się przeciw komuś postępowania karne, może się powołać na immunitet,  bo może to dotyczyć np. skrzywdzenia przeciwnika politycznego, ale bycie świadkiem nie uzasadnia wykorzystania immunitetu. Ja sam byłem świadkiem w różnych sprawach i nie twierdziłem, że wzywano mnie na świadka po to, by mnie ,,politycznie załatwić’’. Istnieje obowiązek świadczenia przed organami państwowymi.

Czy jest szansa, że osoby spośród  ówczesnych wysokich urzędników  poniosą karę za stworzenie prawdziwego eldorado dla procederu zwanego ,,Amber Gold’’ jeśli uda się Komisji udowodnić ich zaniechania albo celowe działania?

U nich panuje taka choroba wirusowa – to jakaś nowa odmiana amnezji, i jest to wirus, który wybiórczo zakaża tylko członków, współpracowników Platformy i gangsterów różnej maści. Trudno powiedzieć, z czego to wynika, ale amnezja wszechogarniająca typu ,,nie wiem, nie czytałem, telewizji nie oglądam, zarobiony jestem'' jest jakąś epidemią. Mówią nasi świadkowie ,,pieniądze - i owszem, brałem dość duże, ale nie miałem czasu zajmować się pracą, a zresztą nie pamiętam’’. W polskim prawie za brak pamięci nie ma kar, więc panuje przekonanie, że ,,lepiej mieć amnezję niż wyrok’’.

Uzyskaliście Państwo jako Komisja dużą pomoc w śledztwie w Gdańsku od instytucji lub ew. infromacje z innych środowisk?

Wygląda na to, że ani sądom ani służbom specjalnym nie zależy, by nam pomagać, choć nie ukrywam, że na to liczyłem. Czasem można się czegoś dowiedzieć, natomiast mam nieodparte wrażenie, że ludzie czują się w Gdańsku zastraszeni i osaczeni, gorzej niż w PRL-u. Spokojnie śpią ci, którzy nic nie wiedzą, a ci, którzy coś wiedzą i mogliby pomóc, żyją w permanentnym lęku. Służby specjalne, policja, urzędnicy to istny ,,gdański klub gentlemanów’’. A ,,Nikoś'', jeden ze znanych gangsterów dostawał tu medale zasłużonego dla miasta Gdańska i dla klubu sportowego. O czymś to świadczy.

Dziękuję za rozmowę