Odrobiłem lekcję historii z 4 czerwca, parę dni temu i zgodnie z deklaracją nie wracam do tematu, poza jednym zdaniem. Czyż to nie piękne, nie symboliczne i nie znamienne, że właśnie 4 czerwca, który jest świętem pogan PRL, najgorszy sort nie siedzi na stołkach władzy, ale „pali kukły na ulicy”? Dla mnie bomba, ale po kolei, bo jest się czym napawać. Świeżo sponiewierana, głównie przez własną formację, Ewka Kopacz, nakręciła klip. No nie była to „Szczepkowska II”, tylko prawdziwy dramat, tak w treści, jak i w formie. Filmik jest do obejrzenia w sieci, nie linkuję z litości, ale w dziale śmieszne, kto chce ten bez trudu znajdzie. Mniej więcej w tym samym czasie z PO odchodzi młody Wałęsa, a Kamiński drze łacha z Grzegorza Schetyny. Równie dramatycznie jest po stronie medialnej, komentator Ziomoch odstawia męczeńskie cyrki, redaktorka Młynarska zaraz wyleci z TVP, inne gwiazdy, jak Olejnik i Kuźniar tracą swoje posadki w komercyjnych stacjach. Śmiechu nie brakuje też u artystów. Pani Krysia Janda płacze, że bez 1,5 miliona dotacji padną dwa teatry, jeden należący do niej, drugi do jej córki. Emerytowany piosenkarz Kuba Sienkiewicz przypomina o swoim istnieniu w czasie festiwalu Opole 2016, dodając zupełnie nie śmieszną i polityczną zwrotkę do przeboju „Killer”. Czasy, w których na deskach teatru Jandy wystawiano „sztukę” o Danuśce Wałęsowej, a Kuba Sienkiewicz obstawiał wszystkie stacje telewizyjne i radiowe, minęły i nie wrócą. A co tam u autorytetów słychać? 10 lat temu, każdy bąk puszczony przez Jadźkę Staniszkis, czy Ryśka Bugaja rozchodził się po mediach przez co najmniej dwa tygodnie. Dziś nawet taki masochista, jak ja, który śledzi doniesienia medialne dzień w dzień, kompletnie nie kojarzy, jakie nowe troski spadły na głowę Jadźki i Ryśka.

Nie działają też listy podpisane przez 100 najmądrzejszych i najbardziej znanych w całym świecie. Nie pomagają naciski ze strony europejskich i światowych organizacji, zatroskanych losem cierpiących na opuchliznę jąder „uchodźców”, którzy są prześladowani w faszystowskiej Polsce. Cóż pozostaje? No nie ma, że boli, że wstyd, że beznadzieja, trzeba wychodzić na ulicę i bronić ludowej demokracji. Dotąd ulice zajmował upadlany naród, któremu zza witryn „Sowy i Przyjaciół” przyglądała się zdegenerowana „elita”. Aż tu nagle trzask prask, hop siup i zmiana dup! Kto wygodnie siedział na stolcu władzy wyleciał na bruk z durnym transparentem nad głową, kto wcześniej walił głową w mur, cieszy się z odzyskanej wolności i pozyskanej normalności. Sam się dziwie i do końca niedowierzam, ale najwyraźniej stał się cud i przełom naraz. Wszystko wskazuje, że tym razem to nie incydent, ale nieodwracalna tendencja – margines wraca na margines. Nigdy ktoś taki jak: Wałęsa, Kwaśniewski, Komorowski nie zostałby prezydentem wolnej Polski. Taki sort w czasach wolnej Polski właśnie na ulicy lądował i to pod ścisłym nadzorem posterunkowego. Nigdy ktoś taki jak Ewa Kopacz, Grzegorz Schetyna, czy inny „Borysław” Budka w wolnej Polsce nie zostaliby premierami i ministrami. W wolnej Polsce Olejnik, Kuźniar i Młynarska nie byliby dziennikarzami, Nałęcz profesorem, Bugaj liderem opinii, Janda właścicielką dwóch teatrów. Wszystkie te kariery i nobilitacje były możliwe tylko i wyłącznie dlatego, że żyliśmy w Polsce zniewolonej, głównie wszechogarniającą patologią i zaprzaństwem.

Margines po nieznośnie długim czasie wraca na marines i w tym sensie jest, co świętować. Z dziką satysfakcją i kopytkami wyłożonymi na pufie, oglądam sobie pochód osobliwości i nacieszyć widokiem się nie mogę. Nareszcie wszystko i wszyscy są na swoim miejscu. Polską rządzą Polacy w imieniu Polaków. PRL starym zwyczajem wymyśla „Dzień Leśnika” w dniu 3 Maja i rozdaje wyroby czekoladopodobne. Nowa świecka tradycja przyjmuje się na poziomie promili zwożonych autobusami. Kogo nie spytasz ten nie potrafi wystękać, co mu się tak naprawdę nie podoba, nie znaczy to jednak, że oni nie wiedza, wiedzą, ale nie mogą powiedzieć. Im się nie podoba to, że nie mogą kraść jak dawniej, po plecach krewnych robić kariery, dostawać dotacje na „sztukę”, która obsrywa świętości. Niech chodzą, bo tak naprawdę nie chodzą, tylko drepczą w miejscu w poszukiwaniu bezpowrotnie utraconej władzy. Wszystkie święta narodowe są zajęte przez naród, marginesowi pozostaje się pocieszać dniem, który z wolnością ma tyle wspólnego, co świętujący „częściowo wolne wybory” z narodem.

Matka Kurka/kontrowersje.net