Portal Fronda.pl: W czwartek miało w Niemczech miejsce spotkanie przywódców rządzącej krajem koalicji, na którym zapadły ważkie decyzje dotyczące polityki imigracyjnej. Co jest w nich najważniejsze?

Krzysztof Rak, ekspert Ośrodka Analiz Strategicznych: Kanclerz Angeli Merkel udało się doprowadzić do kompromisu wśród partii, które rządzą Niemcami. Z jednej strony, miała bardzo krytycznie nastawioną partię siostrzaną, CSU, na czele z jej przewodniczącym Horstem Seehoferem. Z drugiej, musiała zmagać się z oporem SPD, która nie chciała zgodzić się na istotne zaostrzenie prawa azylowego. Od kilku tygodni w Niemczech rozmawiano głównie o tak zwanych strefach tranzytowych. Chodziło o to, by dla osób, które mają małe szanse na otrzymanie azylu, stworzyć zamknięte w gruncie rzeczy obozy, z których ruch mógłby odbywać się tylko w jedną stronę: poza granice Niemiec.

Istotą zawartego wczoraj kompromisu jest zmiana nazwy tej instytucji, w której będą lądowali ludzie z małymi szansami na azyl. To nazywa się teraz Aufnahmeeinrichtungen, co można by niedoskonale przetłumaczyć jako „miejsca przyjmowania”. Inaczej niż w planowanych strefach tranzytowych, tam będzie obowiązywać tylko częściowe ograniczenie wolności przyjmowanych. Imigranci będą mogli poruszać się na terenie całego Landkreis, odpowiednika polskiego powiatu, do którego trafią. Jeżeli przekroczyliby granice tego powiatu, straciliby pieniądze – w praktyce także szanse na przyznanie azylu. Do tego dochodzi jeszcze ściślejsza rejestracja, bo jak dotąd znaczna część imigrantów trafiających do Niemiec w ogóle nie była rejestrowana. Teraz ludzie dostaną odpowiednie dokumenty.

Na poziomie politycznym jest to zwycięstwo Angeli Merkel?

Kanclerz musiała doprowadzić do kompromisu i z prawa, i z lewa. Dokonała tego, sprawiając, że dziś może spotkać się właściwie jedynie z krytyką partii znajdujących się bardziej na lewo. To przede wszystkim Lewica oraz, w mniejszym stopniu, Zieloni. Można powiedzieć, że o to chodziło. Po prawej stronie i w centrum Merkel nie ma żadnej konkurencyjnej propozycji., a krytyki ze strony byłych postkomunistów Merkel nie musi się specjalnie obawiać.

Pamiętajmy, że Merkel walczy o władzę. Nie może dopuścić do tego, by pojawił się ktoś, kto jej tę władzę odbierze. W tej chwili wśród kandydatów są tylko Lewica i Zieloni, a to nie stanowi żadnego zagrożenia. Oczywiście, jest pozaparlamentarna partia, która przekracza w tej chwili poziom pięcioprocentowego progu: Alternatywa dla Niemiec (AfD). Ugrupowanie to jest jednak cały czas poza Bundestagiem. W kolejnym parlamencie pewnie się to zmieni, ale AfD jest zagrożeniem nie tyle dla samej Merkel, co raczej dla CSU. Merkel konsekwentnie przesuwa CDU w lewo. To proces, który rozpoczął się już dawno, ale który za kanclerstwa Merkel jest wyraźnie  obserwowalny. Wszyscy śmieją się z „C” w nazwie CDU. Rzeczywiście, Christlich Demokratische Union jest coraz mniej christlich.

Dlaczego kanclerz Merkel przesuwa się lewo?

Dlatego, że ucieka jej centrum. W tej chwili na prawo w parlamencie jest część CDU i CSU, a reszta wszystkich partii to partie tak naprawdę w jakimś sensie lewicowo-liberalne lub lewicowe. Liberalnej FDP, która była centrum, już nie ma. Wypadła z parlamentu. Ruch Merkel rozpatrywany z punktu widzenia technologii władzy jest oczywisty. Przesuwa swoją własną partię w kierunku centrum, co możliwe jest tylko przesuwając ją w lewo. Kanclerz Merkel dostrzega to, co wiemy wszyscy: jeżeli chce się rządzić takim państwem, jak Niemcy, trzeba opanować centrum. Dziś rządzi ten, kto panuje nad centrum. Tak samo jest zresztą w Polsce. Jeżeli kanclerz nie doprowadziłaby do tego porozumienia, to z konieczności przesuwałaby się na prawo, czyli oddalałaby się od centrum. Do 2017 roku, do najbliższych wyborów, scena polityczna Niemiec jest taka, jaka jest. Na razie w parlamencie niemieckim nie ma prawicowej opozycji. A wiadomo, że taki polityk jak kanclerz Merkel, nie myśli w kategoriach strategicznych. To powszechna norma w dzisiejszej polityce europejskiej. Myśli się w kategoriach krótkoterminowego zdobywania i utrzymywania władzy. Z tej perspektywy to, co robi teraz kanclerz, jest jak najbardziej racjonalne: przesuwanie w lewo celem panowania nad politycznym centrum. Pytanie, co będzie za kilka lat z AfD, jest dobrym pytaniem, ale każdy polityk odpowie: będziemy martwić się za te kilka lat, bo do wyborów jest jeszcze mnóstwo czasu. Zawarty kompromis powoduje, że ani z prawa – CSU – ani z lewa – SPD – nikt nie będzie jej specjalnie atakował. Kanclerz zapewniła sobie stabilną bazę swoich rządów.

Politycznie Merkel jest więc już niejako skazana na sukces?

Można wyobrazić sobie, że wszystkie plany Merkel wezmą w prosty sposób w łeb. Wystarczy, że ktoś dokona aktu terrorystycznego, który wstrząśnie Niemcami – a okaże się, że sprawcą był człowiek wpuszczony do kraju na skutek decyzji kanclerz o otwarciu granic. Merkel nie miałaby szans, żeby się z tego wybronić. Takiej sytuacji nie możemy jednak przewidzieć w jakichkolwiek prognozach. Jeżeli tak się jednak nie zdarzy, to kanclerz ma na jakiś czas spokój. Przy obecnym krajobrazie politycznym nie zagraża jej nic realnego. Wszystko wskazuje też na to, że Merkel ma pełne bezpieczeństwo we własnej partii.

Pytanie tylko, jak te rozgrywki mają się do walki z kryzysem imigracyjnym?

Kwestia uchodźców jest dla Merkel kwestią drugorzędną. Z punktu widzenia współczesnych polityków to, co my nazywamy polityką, jest sprawą drugorzędną. Pierwszorzędnym problemem jest kwestia utrzymania władzy, technologia władzy. Polityka jako działanie dla dobra wspólnego nie jest dla polityków najważniejsza.

Podjęto jednak konkretne decyzje. Jak wpłyną na kryzys imigracyjny? Czy Aufnahmeeinrichtungen mogą pomóc w rozładowaniu gigantycznego problemu uchodźczego?

Trudno to w tej chwili powiedzieć. Jesteśmy teraz na poziomie pewnego kompromisu politycznego. Konkretne ustawy wejdą dopiero w życie. Wszystko dzieje się pod hasłem zaostrzenia procedur azylowych. Sama norma prawna jest pewną abstrakcyjną formułą, czy jest ona skuteczna, decydować będzie praktyka jej stosowania.

Generalnie rzecz biorąc sądzę, że mamy do czynienia ze zwrotem w polityce Niemiec, nawet jeżeli decyzje wydają się być nieśmiałe. Otwarte drzwi będą zamykane. Ponieważ jednak kanclerz nie chce i nie może się przyznać, że szeroko otwierając  te drzwi popełniła we wrześniu błąd, to nimi nie trzaśnie. Będzie je krok po kroku przymykać, tak, żeby mało kto na to zamykanie zwrócił uwagę. Nagle okaże się, że już po wszystkim, drzwi są zamknięte! Moim zdaniem kanclerz idzie w tym kierunku. Zdaje sobie sprawę, że państwo niemieckie jest na granicy wytrzymałości. Wszystko wskazuje na to, że sprawdzą się negatywne prognozy dotyczące liczby uchodźców. W październiku przybyło do Niemiec kolejnych 180 tysięcy ludzi, czyli w tym roku przybyło ich tam ok. 800 tys. A to znaczy, że do końca roku mamy jeszcze dwa miesiące i prognoza, według której imigrantów ma być ponad milion, może się sprawdzić.

Jakie Merkel musi podjąć kroki, żeby te drzwi naprawdę zamknąć?

Kanclerz Merkel chce zrobić trzy rzeczy. Po pierwsze, stopniowo zaostrzać prawo azylowe. Po drugie, dogadać się z Turkami, żeby zaczęli kontrolować na swoim terytorium imigrantów. Po trzecie wreszcie, narzucić Europie nowe kwoty podziału uchodźców.

Zapytam najpierw o Turcję. Dlaczego jest to tak ważne – i czy się uda?

Jedną z przyczyn kryzysu było to, że Turcy przymknęli oko na ucieczkę imigrantów ze swojego terytorium do Europy. Dlatego Angela Merkel na dwa tygodnie przed wyborami w Turcji pojechała do tego kraju i chcąc nie chcąc, wzięła udział w kampanii wyborczej, de facto popierając bardzo nielubianego przez siebie Erdogana.

W tej chwili trwają rozmowy z rządem tureckim. Toczą się teoretycznie na poziomie Turcja – UE. Wiadomo, że chodzi o pieniądze oraz o przyspieszenie procesów akcesyjnych. Turcy to wszystko dostaną. Wiedzą, że kanclerz Merkel jest zmuszona do ustępstw, bo jeśli nie będzie ograniczała negatywnych skutków kryzysu uchodźczego, to jej władza się skończy. Nie widzę żadnej możliwości, by nie doszło porozumienia z Turkami

Nas najbardziej interesuje narzucanie kwot państwom europejskim. Jak może to wyglądać w praktyce?

Ostatnio już bardzo wyraźnie mówi się o nowych kwotach podziału uchodźców pomiędzy państwa członkowskie. Dlatego kanclerz Merkel zadzwoniła do pani Beaty Szydło, która nie jest nawet jeszcze formalnie desygnowanym przez prezydenta premierem. Merkel  naciska na wizytę przyszłej premier Szydło w Berlinie już teraz, żeby skłonić Polskę i inne kraje unijne do podjęcia decyzji o przyjęciu większej liczby uchodźców. Niemcy mają na tyle duży wpływ na partnerów europejskich i środkowoeuropejskich, że, jak sądzę, ten podział przeprowadzą. Nawet jeśli partnerzy środkowoeuropejscy powiedzą „nie”, to zostaną zastosowane te same procedury, jak we wrześniu, opisane w Traktacie o funkcjonowaniu Unii Europejskiej i zostaniemy większościowo przegłosowani. To da się zrobić. Będzie awantura, ale będzie można ją dosyć prosto zażegnać. Wystarczy zarzucić nowym państwom członkowskim brak myślenia solidarnościowego i europejskiego. Do tej pory zobowiązaliśmy się na 7000. Kanclerz Merkel jednak wie - bo mówili to wyraźnie nasi urzędnicy - że jak będzie trzeba, to przyjmiemy i 30 000. Niemcy mają świadomość, że mogą próbować wywierać na nas w tej sprawie nacisk

A co z problemami wewnętrznymi i niemiecką polityką azylową? Uda się ją zaostrzyć?

Mleko się rozlało. Jest ciekawe, na ile państwo niemieckie jest zdolne do przyjęcia miliona uchodźców. Wiadomo, że przy taktyce, którą wybrała kanclerz Merkel, będzie to stopniowe zamykanie drzwi. To nie będzie trzaśnięcie. To ryzykowne, bo kanclerz nie ma wszystkiego pod kontrolą. Tak jak mówiłem, może wydarzyć się coś nieprzewidzianego, jak zamach. Taktyka Merkel polega na naciąganiu tej cięciwy do kresu jej wytrzymałości. Ona prawdopodobnie nie pęknie – ale nie można mieć pewności. Na dziś, na szóstego listopada, wydaje się, że kanclerz utrzyma swoją władzę. Nie wiem jednak, co będzie ósmego czy dziesiątego. Dzisiaj, choć Merkel ma do czynienia zapewne z największym kryzysem w trakcie jej politycznej kariery, to wciąż kontroluje Bundestag i własną partię. Państwo, jakkolwiek poszczególni premierzy landowi odnoszą się do polityki imigracyjnej Merkel krytycznie, nie zmierza jeszcze ku katastrofie. Wszystko wciąż się trzyma – choć może w każdej chwili pęknąć. To tak, jak z balonem: dmuchając go dziecku nie dochodzimy raczej do jego pełnej wytrzymałości, bo boimy się, że może pęknąć. Kanclerz tak właśnie dmuchała i sprawdzała wytrzymałość balonu. Teraz jednak przestaje – i zaczyna przygotowywać się do wypuszczania powietrza. Musi teraz zrealizować swój plan: przeprowadzić wewnętrzne procedury azylowe, zawrzeć deal z Turcją, narzucić Europie kwoty. Załóżmy teraz, że Niemcy będą miały milion wniosków azylowych. Powiedzmy, że 100 – 200 tysięcy odpadnie wskutek procedur azylowych, bo będą to ludzie, którzy zostaną uznani za pochodzący z krajów bezpiecznych. Do tego 100, 120 tysięcy rozdzieli się po Europie… Wydaje się, że można byłoby nad tym jakoś zapanować, powoli przymykając drzwi. Zrobić do tego potem odpowiednią propagandę: my, najbardziej oświecony i moralny naród w Europie. Jeżeli nic się nie stanie, to kanclerz wyjdzie z tego wszystkiego jeszcze z tarczą.