Kulisy afery podkarpackiej. Portal "Onet" opisuje, jak cały układ chronił i nadal chroni biznes ukraińskich braci R., którzy prowadzili burdele, gdzie miano nagrywać polityków i nie tylko.

"Onet" zaczyna artykuł od "zwykłego obrazka" z początku roku 2015. Do klubu "Olimp" na Podkarpaciu, ekskluzywnego burdelu braci R., weszła grupa policjantów z rzeszowskiego CBŚ. Przewodził im szef tamtejszego wydziału gospodarczego, Daniel Ś. Policjantów powitali bracia R., Aleksiej i Jewgienij (ps. Aleks i Żenia). Podali im alkohol, podstawili dziewczyny.

Policjanci w zamian za "usługi" burdeli mieli pomóc braciom R. w wycięciu całej konkurencji na Podkarpaciu. Zlikwidowali także burdele należące do Ryszarda K. oraz nieżyjącego już boksera, Dawida Kosteckiego, twierdzi „Onet”.

Braciom R., którzy przyjechali do Polski w latach 90., udało się dość szybko rozkręcić duży "biznes". Założyli bardzo wiele burdeli, sprowadzali kobiety z Ukrainy a nawet z Afryki. Według zeznań niektórych świadków sprawy braci R. zlecali także przemyt broni i amunicji z Ukrainy. Biznes prostytutycjny działał pod pozorami legalności; bytność Ukrainek w Polsce legalizowano w zaprzyjaźnionych firmach czy nawet fikcyjnej szkole, w której miały się "uczyć" prostytutki.

Kobiety według „Onetu” często oszukiwano: Ukrainki słyszały, że jadą do Polski do opieki nad dziećmi, okazywało się, że do prostytucji. Gangsterzy kazali im wtedy odpracowywać "dług" - za przewiezienie, za dokumenty i tak dalej. Zmuszano je więc do prostytucji. Zdarzało się też, że kobiety sprzedawano: klienci zakochiwali się w prostytutkach i kupowali je od mafii za kilkadziesiąt lub nawet ponad 100 tysięcy złotych.

CBŚ zainteresowało się burdelami braci R. pod koniec lat 90., przy okazji rozpracowywania tzw. "grupy warszawskiej", która na Podkarpaciu ściągała haracze. Od współpracy na polu ścigania przestępców rzeczy potoczyły się szybko: funkcjonariusze CBŚ zaczęli "chronić" braci R. w zamian za prostytutki. Tylko w latach 2001-200 Ryszard K., funkcjonariusz CBŚ odpowiedzialny za rozpracowanie "grupy warszawskiej", wziął od braci R. 70 tys. złotych. Wkrótce CBŚ pomogło braciom R. wyciąć główną konkurencję na Podkarpaciu, Ryszarda K., z którym wcześniej wspólnie zakładali burdele. Klub Ryszarda K. został nawet podpalony.

Na przełomie wieków braćmi R. zaczyna się interesować ukraińska SBU, wypytuje zwłaszcza o nagrania. Ci nie chcą dać się zwerbować na agentów, ale muszą SBU zapłacić za zostawienie ich w spokoju. Pieniądze trafiają między innymi do współpracownika ówczesnego szefa SBU.

W tamtym czasie SBU jest ściśle kontrolowana przez Rosjan.

Co z nagraniami?

Już w roku 2012 Damian Kostecki mówił, że w burdelach braci R. nagrywa się klientów. Potwierdził to w roku 2019 były agent CBA, Wojciech J. Ukraińcy mieliby nagrać między innymi wiceministra obrony, szefa komendy głównej policji, arcybiskupa. Nagrań nigdy nie znaleziono - ale prokuratura przeszukała burdele braci R. dopiero w 2016 roku, cztery lata po informacjach Kosteckiego. Stwierdziła, że skoro nic nie znaleziono, to problemu nie ma.

Postawa sądów i prokuratury? Zadziwiająca. W roku 2005 bracia R. byli oskarżeni o udział w grupie przestępczej handlującej ludźmi. Mogliby dostać 10 lat, ale prokurator chciała dla nich roku w zawieszeniu na dwa lata. Bracia R. poddali się karze. Prokurator, która żądała takiego wyroku, Anna H., później została skazana za korupcję i ujawnianie tajemnicy służbowej – w jej sprawie toczy się apelacja.

Bracia R. swobodnie kierowali swoimi burdelami z aresztu. Gdy wyszli, nic się dalej nie działo. Aż do 2015 roku, mimo zeznań Kosteckiego, prokuratura się nimi nie interesowała. Aresztowano ich dopiero w 2016 roku, ale... już po roku wyszli na wolność. Choć zabrano im paszporty, prokurator Piotr Stryszkowski zdecydował, że mają im zostać zwrócone. Bracia ostatecznie trafiają do więzienia - jeden na rok, drugi na półtora roku. Ten drugi - wyszedł szybciej.

Jak to możliwe? Według sędziego Tomasza Kozła z Tarnowa, sąd odniósł się jedynie do postawionych zarzutów, a wśród nich nie było ani zmuszania kobiet do prostytucji, ani prania brudnych pieniędzy. Sędzia przyznaje jednak, że w sprawie jest dużo materiału niejawnego. I w rozmowie z "Onetem" sugeruje, że można sobie wyobrazić "sytuacje, w których postawa danych osób jest tego rodzaju, że uzasadnia ich łagodniejsze potraktowanie".

Jak pisze "Onet", żadnej kary nie otrzymał też Daniel Ś. z CBŚ, ten, który miał roztaczać parasol ochronny nad burdelami braci R. Jest na wolności, współpracuje z agencją detektywistyczną.

bsw/Onet.pl