Szwecja w walce z epidemią koronawirusa przyjmuje podobną strategię do tej, jaką na początku kierowała się Wielka Brytania. Szwedzi właściwie nie robią nic. Choć rośnie w tym kraju liczba zakażonych, władze nie wprowadzają ogólnonarodowej kwarantanny, nie zamykają miejsc gromadzących duże grupy ludzi i nie rezygnują z dotychczasowych aktywności społecznych. Szwedzi idą na „czołowo zderzenie” z epidemią, licząc na tzw. „odporność stadną”

W Szwecji potwierdzono do 28 marca 3447 przypadków zakażenia nowym wirusem SARS-CoV-2. Już 102 osoby zmarły tam na Covid-19. Jednak jedyne podjęte przez władze środki to zakaz zgromadzeń do 50 osób. Władze apelują też o pozostawanie w domach do osób starszych.

-„Przyjęty przez nas model strategii walki z koronawirusem opiera się na odpowiedzialności jednostek” – zapewnia premier Stefan Löfven.

Uspokajają też szwedzcy epidemiolodzy. Specjaliści z Urzędu Zdrowia Publicznego przyjmują prognozy, wedle których koronawirusem w kraju może zarazić się nie więcej niż 1 procent populacji. Wedle tego modelu hospitalizacji ma wymagać 17 tys. osób, w tym 5 tys. będzie potrzebowało intensywnej terapii. Szczyt epidemii wedle tych prognoz ma nadejść mniej więcej w czerwcu, a pierwsza fala SARS-CoV-2 może potrwać pół roku.

Przyjęta przez władze Szwecji taktyka, tak podobna do tej, którą na początku kierowała się Wielka Brytania, zdaje się wskazywać na to, że tamtejsze władze liczą na wytworzenie się w społeczeństwie tzw. „odporności stadnej”. Jeżeli tak by się stało, patogen, który nie mógłby się rozprzestrzeniać wśród osób, które uodporniły się na niego po przejściu choroby, nie rozprzestrzeniałby się też wśród tych, którzy wcale nie byli zakażeni wirusem.

Nie wiadomo jednak jak mogłoby to wyglądać w przypadku SARS-CoV-2, ponieważ wciąż zbyt mało wiemy na temat tego wirusa. Jest to o tyle wątpliwe, że pojawiają się doniesienia o powtórnych zakażeniach u osób, które przeszły już COVID-19. Przypadki te wymagają badań, aby móc stwierdzić, czy rzeczywiście ozdrowieniec nie może już więcej zachorować na wywołaną koronawirusem chorobę.

W połowie marca główny doradca naukowy brytyjskiego premiera Patrik Vallance przekonywał, że możliwe jest wypracowanie takiej odporności, a żeby mogło to nastąpić, wirusem zakażonych musiałoby zostać 60 proc. Brytyjczyków. W tej liczącej na uodpornienie strategii kluczowa miałaby być przede wszystkim opieka nad osobami z grup podwyższonego ryzyka, u których koronawirus wywołuje najgorsze konsekwencje i często kończy się śmiercią. Na Wyspach ten plan jednak się nie powiódł i rząd przyjął środki walki z epidemią podobne do reszty świata.

kak/ dziennik.pl