Najpierw media wzięły na celownik rodziców uprawnionych do składania wniosków w ramach programu 500 plus. Jacy to oni nierozsądni, jacy rozrzutni, a w ogóle jedna wielka patologia, bo zamiast na dzieci pieniądze z rządowego wsparcia przeznaczą wyłącznie na napoje wysokoprocentowe i to w ilościach hurtowych. Naczytałam się analiz, jakimi to limuzynami teraz rodziny z dziećmi będą jeździć (tak, tak, tymi „luksusowymi” z niemieckich szrotów, bo tylko na takie będzie je stać), jakie sumy wydadzą na ubrania i buty dla dzieci (niech chodzą boso, po co im buty, ciepło jest). No to teraz czytam sobie o dzieciach, jakim to dla nich zagrożeniem jest program 500 plus. To przez niego wychowamy generację konsumpcjonistów. PiS normalnie zgotował naszym dzieciom, „pokoleniu 500 plus” narodowy program ich demoralizacji. Niby tu opowiada, jakie to wparcie dla rodzin, jaka to inwestycja w rodzinę, a tymczasem to jedna wielka ściema. Bo celem programu nie jest tam żadne wsparcie, a demoralizacja właśnie. Bo za pięć stówek miesięcznie, to sobie gówniarz teraz poszaleje w sklepach. Portal, który tak zmartwił się kiepską przyszłością między innymi i moich dzieci, wypytał nawet psychologa o to, czy z wychowawczego punktu widzenia idea rządowego programu jest zasadna. No i – jak można się spodziewać –  nie jest: „Jeśli nauczymy dziecko, że dostaje coś za darmo, to będzie takich prezentów oczekiwać przez całe życie”. Jak wiadomo rodzice w Polsce to lenie patentowane, robić im się nie chce, tylko czekają na mannę z nieba. Szkoda tylko, że cytowana pani psycholog nie raczy zauważyć, że zdecydowana cześć rodziców, którzy wychowują dzieci, uczciwie pracuje i odprowadza podatki, robi zakupy i także płaci z tego tytułu podatki. To nie jest tak, że my jako rodzice nic nie robimy i do budżetu ani złotówki nie wkładamy. Doprawdy bolą i złoszczą mnie takie nieprzemyślane komentarze. Bo są po prostu manipulacją, której celem jest szarganie dobrego imienia polskich rodzin. Jak tak czytam te wypowiedzi, to naprawdę zaczynam współczuć rodzinom z wielu krajów europejskich, gdzie rządowe wsparcie rodziny od dawna dostają. To chyba jakiś paneuropejski spisek, żeby wszystkich zdemoralizować.

Na szczęście pani psycholog dostrzega jednak jakąś korzyść 500 plus: „Jedyną korzyść, jaką mogę sobie w tym przypadku wyobrazić, to gdyby rodzice te pieniądze odkładali na jakimś funduszu, oszczędzali z myślą o studiach, a w przypadku mniej zamożnych ludzi – przeznaczali na rzeczy związane z edukacją dziecka. Wiemy jednak, że takie zachowanie rzadko ma miejsce. Pieniądze te są po prostu przejadane”. Chwileczkę, program ruszył w kwietniu, gros rodzin pierwsze wypłaty dostało w czerwcu, akurat w czasie, kiedy zaczynały się wakacje, które – nie ma co ukrywać – drenują portfele rodziców. Stawianie takich diagnoz jest więc chybione. Po pierwszych wypłatach rodzice ruszyli do sklepów, ale skąd taka pewność, że już po wakacjach te pieniądze nie pójdą właśnie na zajęcia dodatkowe, kursy językowe czy inne zajęcia edukacyjne? Lepiej z góry założyć, że wszystko zostanie przejedzone. Przecież każdy wydatek można usprawiedliwić – przekonuje cytowana przez portal psycholog: „Prawda jest taka, że wszystkie wydatki można sobie zracjonalizować. Mama, która wyda 500 plus na manicure, zawsze może sobie powiedzieć, że będzie z tego powodu szczęśliwsza, więc to niezbędny wydatek”. A przecież szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko, czyż nie tak?

No proszę, już nie flaszki, a manicure. Przykro czyta się teksty, w których rodziców traktuje się jak bandę idiotów, którym trzeba pogrzebać w portfelu i sprawdzić, jak wydają i na co przeznaczają pieniądze z rządowego wsparcia. A najlepiej za nich zdecydować, przy niemałym udziale banków czy towarzystw ubezpieczeniowych, które chętnie takie teksty sponsorują.  Po co pieniądze przeznaczać na dzieci, chętnie na nie swoją łapkę położą banksterzy. Z Niemiec czy Holandii.

 

Małgorzata Terlikowska