Strategia Moskwy jest przemyślana. Szczególnie gdy chodzi o tworzenie i koportowanie przekazów, adresowanych do absolutnie wszelkich, a często kompletnie przeciwnych wobec siebie grup. Kreml nie żałuje na to środków, a jego trolle potrafią wcielać się w lewicę i w prawicę, przemyślnie docierać do sympatyka tej czy innej partii.  Przez odpowiednio formułowany przekaz Moskwa jest w stanie zarówno występować jako "obrońca chrześcijaństwa przed zachodnią zgnilizną", przeciwko temuż samemu chrześcijaństwu walczyć, wciskać dyrdymały o jedności Słowian, jak i uruchamiać skrajną lewicę przy pomocy bredni (neo)marksistowskich. We wrzutkach kremlowskich trolli przeczytamy zarówno o "żydowskim spisku" (co ciekawe, kryjącym się za każdym działaniem niezgodnym z interesem Rosji), jak i o "winie Polaków za holokaust". Kreml potrafi skierować swój przekaz zarówno do środowisk kresowych, przekształcając np. pamięć o ludobójstwie wołyńskim w nastroje jawnie antyukraińskie, jak i rozpalać wśród społeczności ukraińskiej istną antypolską histerię, gdy np. obywatel Ukrainy stanie się na terenie Polski ofiarą pospolitego choćby przestępstwa. Płynący z Rosji przekaz przemycany może być zarówno wraz z hasłem "bić pedałów" jak i w ramach narracji uprawianej przez "człowieka LGBT" którego ponoć "zdehumanizował" Andrzej Duda.

Ostatnio natknąć można się na coraz popularniejszy przekaz taki oto: po co zajmować się łukaszenkowską Białorusią, po co przyglądać się putinowskiej Rosji, przecież w Polsce jest reżim, który "prześladuje, zastrasza, pałuje, gazuje, masowo wsadza do więzień" (w mediach społecznościowych można natknąć się nawet wrzutki o mordowaniu gejów przez Andrzeja Dudę). Jak dowiaduję się od mieszkających w Polsce Białorusinów, tego rodzaju narracja jest rozpowszechniana także na forach i w grupach rosyjskojęzycznych: według takich wrzutek władza na Białorusi, w Rosji i w Polsce to włąściwie jedno i to samo. W ten sposób osoby stojące za (rejestrowanymi tydzień czy dwa tygodnie temu) kontami starają się między innymi zniechęcać do zaangażowania, pomocy czy wręcz okazywania sympatii wobec wolnościowej opozycji białoruskiej czy rosyjskiej. Czytelna jest także intencja dyskredytacji Polski oraz polskiej polityki proamerykańskiej.

Nietrudno dostrzec, co jest dość niepokojące, że lansowany w ten sposób przekaz jest w dużej mierze zbieżny z tym, co prezentują w Polsce kręgi uznające się za światłe i postępowe. Zwrócę uwagę na jeden tekst. Oto parę dni temu na łamach postkomunistycznej "Polityki" Jan Hartman w ramach swojego bloga (nomen omen) "Loose blues. Jana Hartmana zapiski nieodpowiedzialne" zamieścił felieton "Białoruś to my!" :

"Czy tym razem uda się obalić odrażający reżim na Białorusi? Czy Rosja zdoła przejąć pełną kontrolę nad satelickim krajem na swych zachodnich rubieżach? Wiele zależy od odpowiedzi na te pytania." - rozpoczyna swój tekst publicysta. Czy będzie o Białorusi? Skądże znowu! Autorowi wystarczy parę akapitów, by od takiej to lapidarnej estetycznej charakterystyki łukaszenkowskiego reżimu przejść niemal płynnie do metodycznego walenia we władzę demokratycznie wybraną przez Polaków. Profesor kreśli obłędne wizje kaczystowskiego armagedonu, przy którym blednie komunistyczna "stara dobra milicja":

"Doszliśmy do takiego punktu, poza którym rządząca oligarchia, walcząc o zachowanie władzy, będzie walczyć o życie. A to oznacza, że „niewyobrażalne” stanie się jak najbardziej realne. Ani się obejrzymy, a pały pójdą w ruch, zaś więzienia znów zapełnią się „politycznymi”. I nie sądźcie, że ci panowie będą takimi poczciwymi misiami jak Kiszczak, a ich psy gończe będą jak stara dobra milicja. Szósta rano, futryna w drzazgi, na ziemię, kolano na pysk, kajdanki i zaczyna się karuzela."

Z wielu rewelacji i ekscesów Hartmana można się pośmiać, niektóre są nawet barwne, inne powodują ziewanie. Jednak powyższe, zaserwowane przez profesora brednie,  pomiędzy wierszami których infantylizuje on komunizm i po prostu obraża ofiary zbrodni popełnionych przez "poczciwych misiów", są co najmniej zastanawiające... O ile nie należałoby powiedzieć wprost, że są one dyskwalifikujące moralnie dla autora tego rodzaju publicystycznych popisów. No, ale przecież, skoro w ramach całej ostatniej rozróby wywołanej przez aktywistów LGBT już wielokrotnie lewa strona wycierała sobie gębę nawet ofiarami holokaustu (nie słyszałem, by kogoś z "intelektualistów" z okołoczerskiej czeredki to obrażało)...

Tak wygląda przesuwanie granic, relatywizowanie pojęć i stępianie wrażliwości. Ciekawe skądinąd, że prezentując obsesję na punkcie szukania po prawej stronie "antysemityzmu" równocześnie można prześlizgnąć się choćby nad środowiskiem moczarowców (guglować, młodzi, guglować, jak to mówią), tropiąc zaś "homofobię" przymknąć oko nad akcją "poczciwego misia", którą ów wychowanek generała Kufla przeprowadził pod kryptonimem Hiacynt (wystarczy sobie wguglować: "Później się dowiesz, pedale!"). Skoro jesteśmy przy kwiatkach, to takowych kwiatków w ostatnich rewelacjach Hartmana jest sporo. Co zatem wykształcony człowiek z tytułem profesora jest w stanie napisać o obecnych polskich władzach?

"Rządząca oligarchia", "psychopaci", "Polska władza, będąca najpospolitszą w świecie ekspozyturą mętnych półmafijnych i klanowych układów", "realny do bólu psychol do spółki z sadystą i złodziejem dostali nasze życie w swe łapy" - to tylko wybór.

Hartman, zbuntowany wychowanek Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, nie byłby sobą, gdyby przy okazji swojego ataku na "pisowski reżim" nie zaprezentował pubertalnego antyklerykalizmu. Wszystkie zresztą fobie w połączeniu z usilnym pragnieniem szokowania i ambicjami literackimi dają czasem barwny efekt (co jednak nie wystarczy, by zostać drugim Wolterem). Mamy zatem "biznesowo-kościelną sitwę", mamy także "najbardziej wściekłą, pełną nienawiści i pogardy dla człowieka odmianę ideologii nacjonalistyczno-katolickiej", mamy wreszcie (jedne z lepszych literacko fragmentów) "kapłanów, którzy swą ględą o miłości bliźniego od niepamiętnych czasów okadzają kazamaty, sale tortur i stosy".

Dalej znajdujemy odniesienie do wydarzeń sprzed parunastu dni, zwiazanych z chuligańskim napadem na samochód fundacji Pro-Prawo do życia i aresztowaniem na dwa miesiące jednego ze sprawców. Profesor należy do tych, którzy idą tutaj w zaparte. Akcję fundacji, ostrzegającą przed seksualizacją kilkuletnich dzieci (co nie jest wymysłem żadnej prawicy, ale wprost wynika z oficjalnych deklaracji i "standardów" prezentowanych przez lobby LGBT) publicysta "Polityki" określa jako "sianie nienawiści". W hartmanowej paplaninie sprawca napaści staje się bitą ofiarą, ofiara pobicia - przestępcą. Agresja aktywistów LGBT związana z pobiciem i niszczeniem mienia to - uwaga! - próba "zatrzymania przestępców i unieszkodliwianie ich oraz ich narzędzi przestępstwa". Oczywiście za nienawiścią stoi... pisowska władza.

"Nie łudźmy się – kryminalne homofobobusy, siejące nienawiść do osób homoseksualnych, to autobusy władzy, a nie jakichś tam sobie radykałów. Jeżdżą bez przeszkód, a obywatele usiłujący na własną rękę zatrzymać przestępców i unieszkodliwić ich oraz narzędzia przestępstwa, którymi są ich wehikuły, są bici i wsadzani do więzienia." - śmieszy, tumani, przestrasza Jan Hartman.

Wydaje się że to już szczyt absurdu. Skądże znowu! Konkluzja jest jeszcze lepsza i brzmi następująco:

"Ta władza nie różni się niczym od tej na Białorusi i w dziesiątkach innych krajów, rządzonych przez rozwydrzoną i prymitywną oligarchię."

Mamy zatem w Polsce "wojnę z reżimem". Po jednej stronie frontu - wolność, rowność, demokracja i Jan Hartman. Po drugiej stronie "jarmarczna tłuszcza, niemająca żadnych innych pojęć i celów niż pieniądze, prostackie rozrywki i pseudoduchowe przeżycia popreligijne (...) czerń idąca za każdym, kto ją postraszy, przekupi bądź inaczej podnieci".

Świat według Hartmana. Mądrzy - głupi, lepsi - gorsi, kulturalni - dzicy. My - nauka, wy - nieuctwo. Gdzie Hartman wiadomo.

"To iście manichejska wojna upartej ciemnoty ze światem rozumu, pokoju, wolności i prawa. Wojna pogrobowców średniowiecznego totalizmu, zabobonu i pogardy z nami i naszym uniwersalnym przesłaniem wolności, równości, szacunku dla innych, demokratyzmu, odpowiedzialności za ludzkość i planetę, respektu dla wiedzy naukowej. (...) Walka o wolność, o sprawiedliwość społeczną, o demokrację to zawsze walka kultury z dzikością, lepszej części społeczeństwa z gorszą, mądrzejszych z głupszymi, obywateli z tłuszczą."

Można odnieść wrażenie, że Hartman chciałby stanąć na czele jakiejś rewolty i prowadzić lud na barykady, gdy wyrokuje, że czeka nas "„polska jesień” – czas strajków i protestów wywołanych przez kryzys, lecz mających podłoże polityczne i kulturowe."

Problem psucia języka przez programistów lewackiej rewolty opisano już dawno. Jednak operacje dokonywanie na pojęciach w wydaniu Hartmana sprawiają wrażenie żonglowania nimi przez jarmarcznego kuglarza. W jego widowisku, obok odwracania kota (Margota) do góry ogonem, mamy zatem także "profanację tęczy", nie mówiąc o tym, że owe "homofobusy" przechodzą metamorfozę wręcz w "nazistowskie autobusy":

"Ale przykład Białorusi pokazuje, że żaden Orbán ani Kaczyński nie może dziś spać spokojnie. Nigdy nie wiadomo do końca, co w ludziach siedzi i która kropla przeleje czarę. To może być o jeden nazistowski autobus za wiele, o jedną profanację tęczy za dużo, o jedną skatowaną na komisariacie kobietę…"

Trolling o "katowanych kobietach" wplatany pomiędzy fobie i wycieczki pod adresem Kaczyńskiego i Orbana jest wyjątkowo niesmaczny. Trudno zresztą nie ulec wrażeniu, że Hartman systematycznie obniża loty a niekiedy jego zaczepki przybierają poziom obszczekiwania, warczenia i szarpania za nogawkę. Sprawiają one efekt szczególnie pocieszny, gdy autor zaczepek usułuje ugryźć cały naród:

"Polacy są bardzo spokojnym społeczeństwem. Nie nawykli wcale do walki o wolność i nie ma tu wielu odważnych. (...) A i dzisiaj nie więcej niż 1 proc. może się pochwalić, że zrobił cokolwiek, by obalić reżim Kaczyńskiego."

Perełki po prostu! Jeśli ktoś nie wierzy że można wpaść na skojarzenia nie tylko między protestem społeczeństwa na Białorusi a "obalaniem reżimu Kaczyńskiego" ale także między mińskimi wydarzeniam a lewackim chuligaństwem spod znaku BLM, to - proszę bardzo. Przed Państwem jeszcze raz profesor Hartman:

"Protesty na Białorusi być może są echem wydarzeń w USA. A jeśli Białorusinom się uda, to może i w nas wstąpi duch – ten prawdziwy, a nie ten z chodzący z tacą." - odpływa publicysta.

Nigdzie nie napisałem ani nie twierdzę, że Hartman pracuje świadomie dla Rosji. Uważam natomiast, że tego rodzaju infantylizowanie sytuacji na Białorusi przy nakręcaniu histerii pod adresem polskich władz jest tożsame z przekazem generowanym przez Moskwę i temu przekazowi służy. Jakie są konsekwencje powielania takiej narracji? Hartman napisał felieton na blogu, a następni postanowili pójść dalej. Mamy więc pisane do świata "listy intelektualistów" i wezwania "autorytetów moralnych" z których dowiedzieć się można o mających miejsce w Polsce "prześladowaniach", "kampaniach nienawiści", "agresji", "zastraszaniu", "brutalności" i potrzebie "natychmiatowej reakcji". Świat dostaje, tym razem ze środka Polski przekaz, w którym o jakichś drobnych rozróbach i nałożonym przez sąd na chuligana areszcie mówi się takim samym językiem jak o zbrodniach popełnianych od lat przez zsowieciałe reżimy w Moskwie i Mińsku. Ale tak wygląda rzeczywistość widziana przez tęczowe okulary. Wydaje się, że aby wypisywać, że władza w Polsce nie różni się od tej na Białorusi trzeba chyba być albo osobą, delikatnie mówiąc, niezbyt mądrą albo antypolskim trollem. A profesor Hartman na osobę niezbyt mądrą  bynajmniej mi nie wygląda...

Tomasz Poller