W SLD od dawna tlił się spór między obecnym a byłym baronem. Jednak wczoraj ten drugi nie wytrzymał i wypowiedział Bogusławowi Wontorowi otwartą wojnę. Brachmański ma powody do złości. Po pierwsze regionalne władze partii nie umieściły go na liście kandydatów do Sejmu. Po drugie wojewódzki rzecznik dyscyplinarny postawił go przed sądem partyjnym. A ten niedawno ogłosił Brachmańskiego winnym.



- Wydano na mnie wyrok, bo ośmieliłem się krytykować przewodniczące lubuskiego Sojuszu i niektórych jego popleczników. Nie zmieniam moich lewicowych poglądów, ale nie mam ochoty być dalej w Wontorpartii. Wontor to zły człowiek jest. Apeluję do wyborców SLD, aby na niego nie głosowali. Są inne dobre nazwiska na liście -mówił gorzko Brachmański. Wymieniał m.in. Kazimierza Pańtaka i Jolantę Danielak. - W wyborach do Senatu zagłosuję na kandydata PSL Czesława Fiedorowicza, bo Sojusz w Zielonej Górze nie ma kandydata - oświadczył.

 

Jak doszło do wewnątrzpartyjnego procesu nad byłym baronem? Gdy Brachmański został wycięty z listy wyborczej SLD wysłał list do Grzegorza Napieralskiego i innych znanych działaczy lewicy. Opisał w nim, jak poseł Wontor sprawuje władzę w województwie. - W Lubuskiem strategiczne decyzje partii nie są podejmowane na ciałach statutowych. Nie pracuje rada województwa, rzadko zbiera się zarząd wojewódzki. Mamy styl wodzowski. Decyzje są podejmowane jednoosobowo przez Wontora - mówi rozgoryczony Brachmański.



Zarzuca posłowi nepotyzm. - Jeden brat poparł drugiego ma wicemarszałka województwa (Tomasz Wontor - przyp. red.), choć wiedział, że się do tego nie nadaje - mówi. W liście porównał braci Wontorów do Kaczyńskich. Brachmański sprzeciwia się także polityce wypychania z partii doświadczonych działaczy, którzy cieszą się poparciem wyborców. - Niedawno próbowano usunąć z partii mojego wieloletniego asystenta i byłego sekretarza Sojuszu Tytusa Fokszana. Wypycha się radnego Andrzeja Bocheńskiego. Usunięto praktycznie wszystkich byłych starostów. Na ich miejsce przychodzą BMW - bierni, mierni, ale wierni. Ja też zostałem radnym wbrew posłowi Wontorowi. Gdyby nie upór prezydenta Janusza Kubickiego nie mógłbym kandydować - przyznał Brachmański.



Po liście Brachmańskiego do działaczy wojewódzki rzecznik dyscypliny partyjnej Roman Filecki złożył wniosek do sądu partyjnego o ukaranie byłego barona. Partyjny prokurator oskarżył polityka, że godzi w dobre imię partii oraz jej członków. Uważa, że pisał nieprawdę opisując okoliczności wyboru kandydatów na listy i pomówił szanowanych działaczy partii m.in. Bogusława i Tomasza Wontorów.

 

- W swoich wystąpieniach mijał się z prawda i oszukiwał różne gremia. To nie była krytyka, ale rzucanie paszkwili na poszczególne osoby. Sąd jednogłośnie utrzymał w mocy moje wnioski, ale widać Andrzej Brachański niczego nie zrozumiał - mówi Roman Filecki. Zapowiada, że skieruje do sądu kolejny już surowszy wniosek o ukaranie Brachmańskiego.



Co na to poseł Bogusław Wontor? Wczoraj na konferencji prasowej ze spokojem odpowiadał na zarzuty byłego barona. Przekonywał, że nie miał nic wspólnego, ani z wypychaniem Brachmańskiego z listy wyborczej, ani z rozstrzygnięciem sądu. - To nie ja ponoszę winę, że nie uzyskał rekomendacji w mieście. W tajnym głosowaniu Brachmański dostał tylko dwa głosy. To nie ja skierowałem wniosek o jego ukaranie do sądu. To nie ja jestem odpowiedzialny za całe zło, o którym mówi pan Brachmański - komentuje Wontor.

 

Przyznaje jednak, że wewnątrz SLD jest grupa wrogich mu osób, która stara się, aby w wyborach dostał jak najmniej głosów. - Ale to są jednostki. Partia ich odbiera negatywnie. A ja mam za sobą Aleksandra Kwaśniewskiego, Wojciecha Olejniczaka, Ryszarda Kalisza i wielu innych - wyliczał Wontor.



Brachmański nie składa broni. Zapewnia, że odwoła się od wyroku wojewódzkiego sądu partii, który dostał przed kilkoma dniami. Za działanie na szkodę SLD został zawieszony ze skutkiem natychmiastowym w prawach członka. Brachmański zasiada w zarządzie wojewódzkim i krajowym Sojuszu. Sąd uznał, że ma zostać odwołany z pełnionych funkcji i na cztery lata pozbawił go prawa do pełnienia funkcji w partii i z jej rekomendacji.



- Chcę wystąpić z SLD, ale wówczas nie mógłbym się odwołać do sądu krajowego. Teraz jedyną formą w jakiej mogę zaprotestować jest wystąpienie z klubu radnych Sojuszu - mówi Brachmański. I wczoraj były baron to zrobił.

 

Wojna baronów pokazuje, że lubuski SLD nie jest monolitem. Coraz ostrzej widać linię podziału miedzy dwoma partyjnymi koteriami. Jedna trzyma z Wontorem, a druga z prezydentem Zielonej Góry Januszem Kubickim. To on buduje coraz silniejszy obóz wewnątrz partii. Wczoraj Janusz Kubicki nie próbował być w sporze baronów neutralny.

 

- W lubuskim SLD sąd partyjny jest sądem kapturowym podobnym do sadu stalinowskiego. To już kolejny taki wyrok, który potem zmienia Warszawa. Wstydzę się za członków SLD, którzy w ten sposób postępują i w 100 proc. popieram kolegę Brachmańskiego. Jeśli nie można prowadzić krytyki wewnątrz partii, to zaczyna być u nas jak w Chinach czy Korei. Ktoś się zapatrzył w Kim Dzong-ila - komentuje Janusz Kubicki.

 

SLD jak najwyraźniej nie wyszło z ery stalinizmu. A tu zapateryzm w wydaniu Palikota u bram! Jeżeli notowania SLD będą topnieć w takim tempie to baronowie Sojuszu będą mogli zagrać w odcinku telenoweli pt. "Dożynka komuchów".

 

JW/Gazeta Wyborcza Zielona Góra