John Henry Newman, urodzony w 1801 roku, przez kilkadziesiąt lat był teologiczną gwiazdą Kościoła Anglii. Wykształcony na Oxfordzie, publikował znakomite artykuły i książki na temat historii doktryny i wielu prawd wiary chrześcijańskiej. Dzięki swojej wielkiej erudycji i nade wszystko za sprawą wielkiej szczerości intelektualnej doszedł jednak do wniosku, że anglikanizm… jest fałszywy. W 1846 roku przystąpił do Kościoła katolickiego, stając się w ten sposób „papistą”, tak znienawidzonym przez wszystkich protestantów. Kosztowało go to naprawdę wiele, ale pozostał postacią intelektualnie wpływową. Szereg jego dzieł napisanych już w katolickiej części życia, zresztą bardzo długiej (zmarł w 1890 roku) wszedł już do klasycznego kanonu lektur kościelnych.
W wielu z tych prac Newman bezlitośnie rozprawia się z protestantyzmem. Wykazuje sensowność wiary katolickiej, jej ciągłość wobec starożytności, słuszność władzy papieskiej, kultu świętych, czci dla Matki Bożej. Piętnuje w ostrych słowach błędy protestantów: brak spójnej nauki, wielki chaos doktrynalny, niezdolność do porozumienia się, trwanie przy nieuczciwej interpretacji Pisma Świętego. Na swoim nagrobku Newman kazał wyryć jedno zdanie: „Z cieni i wyobrażeń ku prawdzie”, bo tak właśnie oceniał relację między Kościołem Anglii oraz innymi wspólnotami protestanckimi z jednej strony a Kościołem katolickim z drugiej. Te pierwsze to tylko cienie wiecznej prawdy katolickiej.
Można zadać całkiem sensowne pytanie: jak to możliwe, że taki człowiek zostaje Doktorem Kościoła właśnie dzisiaj? W końcu chodzi tu o naprawdę niebagatelny tytuł. Doktorów jest w Kościele ledwie kilkudziesięciu, niespełna czterdziestu, a ich pisma mają niejako z urzędu szczególną rangę teologiczną. Papież Leon XIV podkreślał, że Newman dostąpił tego wyróżnienia przede wszystkim za sprawą swoich badań nad rozwojem doktryny. Chodziłoby zatem o książkę „O rozwoju doktryny chrześcijańskiej”, którą napisał jeszcze jako anglikanin, a po przejściu do Kościoła nieco zmienił. Newman pokazuje w niej bardzo jasno, że doktryna katolicka jest niezmienna – może się tylko rozwijać i udoskonalać, ale nigdy nie popada w sprzeczność.
Można to zastosować również do ekumenizmu, przestrzeni dla Newmana szczególnie istotnej. Kościół katolicki przez długie wieki głosił, że extra ecclesiam nulla salus – poza Kościołem nie ma zbawienia. Zbawienia mogą dostąpić ci, którzy bez własnej winy nie znają Chrystusa – ale nie ci, którzy świadomie i dobrowolnie odrzucają Kościół katolicki, żyjąc w jakiejś schizmatyckiej czy heretyckiej wspólnocie. Newman traktował tę naukę poważnie – w końcu sam porzucił Kościół Anglii, z miłości do prawdy i z troski o własne zbawienie.
Problem w tym, że dziś tego starożytnego przekonania Kościoła nie chce się już w ogóle powtarzać. Przed II Soborem Watykańskim „ekumenizm” miał dość wyraźne oblicze: papież, owszem, rozmawia z protestantami, ale tylko po to, żeby wezwać ich do powrotu do wiary katolickiej. Ekumenizm jako zaproszenie do nawrócenia – oto droga i nauka Kościoła, wyrażona na przykład w „Satis cognitum” Leona XIII, „Mortalium animos” Piusa XI czy „Mystici corporis Christi” Piusa XII.
Po II Soborze Watykańskim uległo to wszystko znaczącemu zachwianiu. Nagle z heretyków i schizmatyków protestanci przekształcili się w „braci odłączonych”. Zamiast o konieczności ich nawrócenia i powrotu do Kościoła zaczęto mówić o „wzajemnym świadectwie”, „wymianie darów” i odkrywaniu Kościoła Chrystusa „poza widzialnymi granicami Kościoła”. Kompletne pomieszanie i chaos. To nie był rozwój doktryny w rozumieniu Newmana – to była po prostu rewolucja, czyli zerwanie. Jedni papieże szli w tym chaotycznym kierunku bardziej, inni mniej. Czasami ich działania były całkiem przemyślne. Na przykład Benedykt XVI w 2009 roku ogłosił konstytucję apostolską „Anglicanorum coetibus”, która ułatwiła anglikańskim pastorom przechodzenie do Kościoła katolickiego. Dyplomatyczne słowa w duchu posoborowym – i twardy legalny konkret w duchu przedsoborowym. To pierwsze dość wątpliwe, ale drugie – bardzo przydatne; wielu anglikanów już z tego skorzystało, wracając do katolickiego domu.
John Henry Newman całym swoim życiem burzy fałszywy, cukierkowy obraz ekumenizmu ostatnich dekad. Jego jasne, klarowne nauczanie, pokazuje niezmienność Tradycji na przestrzeni wieków. Można powiedzieć, że to znakomity Doktor Kościoła na nasze czasy – piękny, bo antyekumeniczny.
Oby jego wyniesienie do tak wielkiej godności zainspirowało wielką liczbę protestantów do tego samego kroku, który i on wykonał: porzucenia herezji i powrotu do jedynej owczarni Chrystusa, Kościoła katolickiego.
Autor jest publicystą portalu PCh24.pl