Natychmiast po zabiciu mojego nienarodzonego dziecka poczułam się okropnie. Płakałam, leżąc na łóżku w sali po zabiegowej. Jakaś dziewczyna, która również poddała się aborcji powiedziała, że następnym razem będzie łatwiej. Mówiłam sobie, że już nigdy, przenigdy nie poddam się aborcji… Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. W wieku 18 lat uznałam Pana Jezusa za mojego Zbawiciela. Moje nawrócenie nie trwało długo. Myślałam, że potem poprawię się i będę wzorową katoliczką. Aborcja mojego dziecka sprawiła, że nastał ponury okres w moim życiu. Popadłam w alkoholizm. Nauka w collegu kulała. Mój związek rozpadł się.

Podczas studiów poznałam mężczyznę, który był 9 lat starszy ode mnie i był gorliwym chrześcijaninem. Myślałam, że dzięki tej znajomości przestanę upijać się i wyjdę na prostą. Tak się nie stało. Opowiedziałam o aborcji. Dałam mu jasno do zrozumienia, że nie zamierzam uprawiać seksu aż do małżeństwa. Ten mężczyzna okazał się manipulatorem, który chciał mieć nad wszystkim kontrolę. W tym czasie czułam w sobie taką emocjonalną pustkę, że uległam mu. Przez rok chodziliśmy na randki. Potem hormony zaczęły przejmować kontrolę nad nami. Wiedziałam, że przedmałżeński seks jest zły, ale mój chłopak miał „rozległą wiedzę o Biblii”. Twierdził, że nie nic złego we współżyciu przed ślubem. W rezultacie wylądowaliśmy w łóżku. Po naszej upojnej nocy zrobiłam test ciążowy. Okazało się, że ponownie zaszłam w ciążę. Spanikowałam. Mój chłopak natychmiast zabrał mnie do kliniki aborcyjnej… Tam myślałam sobie, że nikt mnie nie pokocha. Po dokonaniu drugiej aborcji wyjechałam z mojego rodzinnego miasta i stanu w poszukiwaniu pracy. Jednak mój chłopak przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona. Chciał decydować o moim życiu. Po ukończeniu studiów pojechałam do domu. Chciałam zakończyć nasz nieformalny związek. Jednak moi rodzice wyjechali z miasta, więc postanowiłam przespać się w mieszkaniu mojego chłopaka. Poszliśmy na dyskotekę. Niestety potem ponownie zaszłam w ciążę. Mój chłopak powiedział mi, że wszystko będzie w porządku i że weźmiemy ślub. Całymi dniami wymiotowałam z powodu ciąży. Moi rodzice byli bardzo rozczarowani. Rzuciłam pracę, którą miałam podjąć po ukończeniu studiów i wróciłam do domu. Jednak żadnego ślubu nie było. Mój partner zostawił mnie w swoim domu na wsi bez jedzenia. Groził mi, że powie mojej matce o wcześniejszej aborcji. Tym razem wybrałam życie. Urodziłam syna. Byłam bardzo szczęśliwa, że zostałam mamą.

Jednak mój partner, nadal chciał kontrolować moim życiem. Czasami przychodził do domu późno w nocy i wypytywał mnie o to i owo. Innym razem nie pozwalał mi spotykać się z koleżankami i przyjaciółmi. Teraz wiem, że wtedy powinnam była zasięgnąć porady prawnej. Jednak uważałam, że sama muszę poradzić sobie z tą sytuacją. Pobierałam zasiłek kiedy byłam w ciąży i przez 3 lata po urodzeniu mojego syna. Uczęszczałam na zajęcia podnoszące kwalifikacje zawodowe i dzięki staraniom mego taty znalazłam pracę dorywczą. Zamierzałam zabrać mojego syna i zamieszkać blisko moich rodziców. Mój partner wytoczył mi proces w sądzie rodzinnym. Nie chciał, abym go opuściła. Rozpoczęła się batalia prawna. Mój partner miał lepszego prawnika. W rezultacie sędzia przyznał mu pełną władzę rodzicielską. Czułam się załamana. Miałam wrażenie, że nie będę miałam kolejnego dziecka.

Potem poznałam nowego mężczyznę, który miał dwoje dzieci. Myślałam, że stworzę mojemu dziecku nową rodzinę. Poznaliśmy się podczas nabożeństwa w kościele. Przez dwa lata chodziliśmy na randki. Podjęliśmy decyzję o założeniu rodziny. W tym samym czasie po raz kolejny zaszłam w nieplanowaną ciążę. Kiedy mój narzeczony dowiedział się o tym zaczął wmawiać mi, że palił dużo marihuany, że nie chciał następnego dziecka i z tego powodu poddał się zabiegowi wazektomii. Wreszcie chciał mi udowodnić, że zdrowie dziecka może być zagrożone z powodu jego lekkomyślnego stylu życia. Powiedziałam mu, że zawsze jest rozwiązanie: aborcja. Miałam nadzieję, że mój ukochany obejmie mnie i powie mi parę miłych słów. Jednak mój narzeczony był egoistą i manipulatorem. Gdy rozmawialiśmy na temat aborcji naszego dziecka zapytał mnie, czy zrobię to dla niego. Zgodziłam się. Kiedy wyszłam z kliniki po „zabiegu” mój narzeczony wrzeszczał na mnie. Twierdził, że zabiłam jego dziecko. Cały czas szlochałam, ponieważ naprawdę chciałam urodzić to dziecko… W styczniu wzięliśmy ślub, ale pięć miesięcy później nasze małżeństwo zakończyło się rozwodem.

Po rozwodzie popadłam w alkoholizm. Chciałam żyć tylko dla mojego synka, którego przysłano do mnie, aby zamieszkał ze mną. Jego ojciec przeprowadził się do naszego miasta. Chciał mieć kontrolę nad moim życiem. W tym celu wykorzystywał mojego syna. W tym czasie poznałam mojego obecnego męża. Dzięki temu mój były zostawił mnie w spokoju. Nasz związek był na odległość, ponieważ mój chłopak musiał dużo podróżować w związku z wykonywaną pracą. Półtora roku później ponownie zaszłam w ciążę. Spanikowałam. Zastanawiałam się. czy mogę z nim zerwać nie mówiąc mu o dziecku. Dzięki temu nigdy nie zabrałby mi tego dziecka. W tym samym czasie czułam się rozdarta i słyszałam w sercu dwa głosy. Jeden radził mi, abym nie zabijała tego dziecka. Natomiast drugi głos mówił: „Twoja matka pomyśli sobie, że jesteś taka głupia”. Nic nie powiedziałam mojemu chłopakowi. Po raz kolejny poddałam się aborcji. Byłam w piątym lub szóstym tygodniu ciąży. Po zabiegu czułam w sobie ulgę, że moi rodzice nie dowiedzą się o nieplanowanej ciąży. Później wzięliśmy ślub, ale do dzisiaj nie powiedziałam mężowi o tej aborcji.

W 2001 urodziłam dziewczynkę. Modliłam się, abym ponownie zaszła w ciążę. Byłam bardzo szczęśliwa. Niestety pewnego dnia moja mama powiedziała do mnie: „Ona jest taka piękna… Zastanawiam się, ile dzieci ma twój mąż z kobietami w innych stanach?” Mój świat zapadł się. Kilka miesięcy po ataku na World Trade Center popadłam w głęboką depresję. Jedzenie nie miało już smaku. Jedyna rzecz, która podtrzymywała moje życie była opieka nad moją córką.

Depresja rozwinęła się do tego stopnia, że trafiłam do szpitala psychiatrycznego. Tam opowiedziałam moją historię lekarzowi i pracownikowi socjalnemu. Lekarz powiedział, że depresja jest karą Bożą za śmierć dzieci nienarodzonych. Mąż powrócił do miasta, aby być przy mnie. Powiedziałam mu, że chcę, aby zabrał, wychowywał, i kochał naszą córkę, a mnie zostawił na śmierć. Jednak mąż postanowił, że zostanie przy mnie. Powiedział, że mnie kocha. Byłam przerażona i nie mogłam uwolnić się z depresji. Lekarz i mój mąż podjęli decyzje o leczeniu z zastosowaniem terapii elektrowstrząsowej, która trwała kilka lat. Potem zażywałam lekarstwa dla ustabilizowania zdrowia psychicznego. Pewnego dnia w szpitalu obudziłam się i zobaczyłam, że światło w łazience świeciło się pomimo, że włącznik wskazywał pozycje wyłączony… Mąż powiedział mi, że to samo wydarzyło się w naszym domu w tym samym czasie! Miałam urojenia psychiczne. Bałam się, że ktoś chciał porwać moją córkę… Nie spałam przez trzy noce. Potem przez następne urojenia z powrotem trafiałam do szpitala. Postawiono mi diagnozę: dwubiegunowa depresja. Przez rok zdrowie poprawiło się tak, że opiekowałam się moją córką. Nierozważnie podjęłam decyzję o odłożeniu lekarstw. W rezultacie ponownie w kajdankach trafiłam do szpitala psychiatrycznego... Miałam urojenia, że mogę odzyskać moje dzieci, które zginęły podczas aborcji… Lekarze musieli zaaplikować mi środki uspokajające…

To co teraz przechodzę jest efektem aborcji moich dzieci. Czasem bywają dobre dni, a czasem jest mi ciężko. Czasem czuję, że Bóg mi przebaczył… Innym razem zastanawiam się, czy Bóg może przebaczyć mi te zbrodnie? Wiem, że Bóg zawsze wybacza, więc ja także muszę wybaczyć sobie.

Jude
 

Tłumaczenie z j.ang. na j.pol: mgr Marcin Rak

Źródło: http://www.silentnomoreawareness.org/testimonies/testimony.aspx?ID=2566