Start do parlamentu z list Koalicji Obywatelskiej kilku takich tuzów Sojuszu Lewicy Demokratycznej jak Katarzyna Piekarska, Tadeusz Ferenc, Dariusz Joński, Grzegorz Napieralski i Jerzy Wenderlich trzeba traktować jako wielki sukces Grzegorza Schetyny.

„Wyjęcie” z szeregów jednego z głównych ugrupowań współzawodniczących w walce o sejmowe i senackie mandaty osób o głośnych nazwiskach (nawet jeżeli ich sława już nieco przebrzmiała) musi budzić duże uznanie dla politycznego kunsztu przewodniczącego Platformy Obywatelskiej.

Nic dziwnego że Włodzimierz Czarzasty jest wściekły, zwłaszcza iż wciąż trwają rozmowy o wystawieniu przez całą opozycję wspólnej listy kandydatów do Senatu. To, co właśnie zrobił Schetyna może je definitywnie zakończyć.

Każdy medal ma jednak dwie strony. Przychodzącym do KO byłym członkom Sojuszu trzeba oddać dobre miejsca na listach do Sejmu, włącznie z kilkoma „jedynkami”. To z pewnością nie budzi zaś entuzjazmu wśród działaczy tych PO, którzy już „witali się z gąską” , a teraz będą musieli zadowolić się gorszymi, niekoniecznie „biorącymi” miejscami.

Nigdy nie jest jednak tak, żeby wszyscy byli równo usatysfakcjonowani. Podejmując decyzję o przejęciu mających swój niemały stały elektorat polityków SLD Schetyna znacznie osłabia opozycyjną konkurencję, co jest dla niego - jak widać - ważniejsze od niechęci partyjnych dołów, które mogą co najwyżej ponarzekać i to niezbyt głośno, żeby całkiem nie wypaść z politycznej gry.

Jest jeszcze jeden aspekt tych transferów: Platforma Obywatelska przesuwa się na lewo, co grozi porzuceniem jej przez niektórych konserwatywnych działaczy, aczkolwiek mogą to być tylko jednostkowe przypadki, bo dokąd mieliby się udać, skoro listy Zjednoczonej Prawicy są już prawie zamknięte, a Polskie Stronnictwo Ludowe nie daje gwarancji przekroczenia wyborczego progu.

Grzegorz Schetyna jeszcze raz pokazał polityczny pazur i ograł wszystkich w obozie opozycji.

Jerzy Bukowski