Marta Brzezińska: Po ogłoszeniu decyzji o ustąpieniu Benedykta XVI pojawiło się mnóstwo spekulacji, jakoby jego następca miał być ostatnim papieżem przed końcem świata. Wiele z nich odwołuje się do przepowiedni św. Malachiasza.

Michał Barcikowski, Christianitas: Kariera tego XV-wiecznego falsyfikatu przypisywanego biskupowi Malachiaszowi, żyjącemu w XI wieku, jest dla mnie niebywała. W obecnej chwili ta przepowiednia jest tak wykorzystywana, tak często powtarzana, że w gruncie rzeczy poważni ludzie zaczynają ją traktować serio. Już nie tylko jako ciekawostkę. To jest dla mnie nie do pojęcia. Każdy wierzący i świadomy katolik powinien wiedzieć, jaki jest sens nauczania o Paruzji, powtórnym przyjściu Jezusa Chrystusa na ziemię, o Apokalipsie i ciężkich prześladowaniach, które mają ją poprzedzić. I wcale nie chodzi o straszenie kogokolwiek, ale upomnienie ludzi, żeby nieustannie się nawracali i nie marnowali czasu, który jest im dany. Tylko to i aż to.

Czyli katolik absolutnie nie powinien ulegać histerii, że po rezygnacji Benedykta XVI i pontyfikacie jego następcy nastąpi koniec świata?

W szerszym rozumieniu, my już żyjemy w czasach ostatecznych, w czasach Apokalipsy. I to od momentu przyjścia na ziemię Jezusa Chrystusa. Z jednej strony, cały czas w nich jesteśmy, a z drugiej – nigdy nie wiemy, kiedy one ostatecznie się spełnią. Uzależnianie tego od XV-wiecznych falsyfikatów, liczby papieży jest dla mnie nie do pojęcia, zwłaszcza jeśli mówimy o świadomych i wierzących katolikach.

Przepowiednia Malachiasza to proroctwo przypisywane irlandzkiemu biskupowi, św. Malachiaszowi. Żył on na przełomie XI i XII wieku, był arcybiskupem Armagh, najstarszej diecezji w Irlandii. Przepowiednia miała dotyczyć papieży, którzy po nim nastąpią. Każdemu z nich został przypisany jakiś przydomek, często tajemniczy. Jeśliby przypisywać te przydomki do poszczególnych pontyfikatów w takiej kolejności, w jakiej one następowały, to pontyfikat Benedykta XVI miałby przydomek „chwała oliwki”. Według tej przepowiedni, kolejnym papieżem ma zostać Piotr II, który będzie „pasł trzodę Bożą wśród utrapień na gruzach Rzymu”. Można to uznać za zapowiedź ciężkich prześladowań Kościoła. I tylko tyle.

Dlaczego uważa ją Pan za falsyfikat?

Kiedy patrzy się na treść zawartych w proroctwie przydomków, wyraźnie widać, w jak bardzo oczywisty sposób pasują one do wszystkich papieży, którzy po sobie następują do XV wieku. Stąd wydaje się oczywistym, że treść przepowiedni musiała powstać najwcześniej właśnie w XV wieku. Ktoś musiał dobrze wiedzieć, jacy byli ojcowie święci do XV wieku, że tak doskonale dopasował do nich przydomki. Wszystkie następne przydomki to czysta fantazja literacka. Dziwię się jednak, że w takim kontekście rozmawiamy o decyzji Benedykta XVI, bo katolik w ogóle nie ma prawa wierzyć w takie przepowiednie. Jeśli już, to katolik winien przywiązywać wagę do ostrzeżeń zawartych w Piśmie świętym. Winien je traktować jako przestrogę, by nie marnować czasu, jaki został nam dany.

Skąd się wzięła ta przepowiednia, która szczególnie w ostatnim czasie stała się mocno popularna? Jaka jest jej geneza?

Przepowiednia Malachiasza to proroctwo przypisywane irlandzkiemu biskupowi, św. Malachiaszowi. Żył on na przełomie XI i XII wieku, był arcybiskupem Armagh, najstarszej diecezji w Irlandii. Przepowiednia miała dotyczyć papieży, którzy po nim nastąpią. Każdemu z nich został przypisany jakiś przydomek, często tajemniczy. Jeśliby przypisywać te przydomki do poszczególnych pontyfikatów w takiej kolejności, w jakiej one następowały, to pontyfikat Benedykta XVI miałby przydomek „chwała oliwki”. Według tej przepowiedni, kolejnym papieżem ma zostać Piotr II, który będzie „pasł trzodę Bożą wśród utrapień na gruzach Rzymu”. Można to uznać za zapowiedź ciężkich prześladowań Kościoła. I tylko tyle.

Dlaczego uważa ją Pan za falsyfikat?

Kiedy patrzy się na treść zawartych w proroctwie przydomków, wyraźnie widać, w jak bardzo oczywisty sposób pasują one do wszystkich papieży, którzy po sobie następują do XV wieku. Stąd wydaje się oczywistym, że treść przepowiedni musiała powstać najwcześniej właśnie w XV wieku. Ktoś musiał dobrze wiedzieć, jacy byli ojcowie święci do XV wieku, że tak doskonale dopasował do nich przydomki. Wszystkie następne przydomki to czysta fantazja literacka. Dziwię się jednak, że w takim kontekście rozmawiamy o decyzji Benedykta XVI, bo katolik w ogóle nie ma prawa wierzyć w takie przepowiednie. Jeśli już, to katolik winien przywiązywać wagę do ostrzeżeń zawartych w Piśmie świętym. Winien je traktować jako przestrogę, by nie marnować czasu, jaki został nam dany.

Oczywiście. Niemniej, wiele osób, także katolików, traktuje tę przepowiednię całkiem serio. Co więcej, bodaj w TVN widziałam wypowiedź katolickiego księdza, który od wielu zajmuje się tym proroctwem.

Przepowiednia krąży, a ludzie, którzy ją powtarzają/czytają, nie znają jej faktycznej treści. W takiej zwulgaryzowanej wersji proroctwo mówi, że ostatni papież będzie czarnoskóry. A w tekście przepowiedni Malachiasza przecież nic takiego nie ma! Jest tylko mowa o tym, że przedostatni z tej listy papieży, czyli w tym wypadku Benedykt XVI, ma mieć przydomek „chwała oliwki”, co niektórzy interpretowali jako zapowiedź koloru skóry. Tak się jeszcze złożyło, że właśnie Benedykt XVI miał w herbie głowę czarnoskórego mężczyzny. Ale to jest czysta fikcja literacka.

Abstrahując od przepowiedni św. Malachiasza, która jest – jak Pan zapewnia – falsyfikatem i katolicy nie powinni się nią zajmować, to jednak grzechem nie jest zastanawianie się, skąd mógłby pochodzić następca Benedykta XVI.

Oczywiście, ale kwestia pochodzenia poszczególnych kandydatów będzie dla kardynałów kwestią drugo-, jeśli nie trzeciorzędną. Oni przede wszystkim będą starali się znaleźć kogoś, kto ma osobiste przymioty, ducha, odpowiednią wiedzę, świętość, pobożność, siłę ducha, ale i siłę ciała, by dobrze sprawować obowiązki papieża. Dopiero kiedy kogoś takiego znajdą, będą patrzeć na to, czy kandydat pochodzi z Ameryki Płd., Afryki lub Azji. Ewentualnie dopiero wtedy mogą zastanawiać się, czy miejsce pochodzenia będzie pomagać tej osobie, czy będzie dla niej jakąś przeszkodą. Z pewnością nie stanie się tak, że kardynałowie założą sobie, że szukają kogoś z Afryki. To byłaby bardzo prymitywna wizja.

To trochę tak, jak z parytetami.

Dokładnie. Kiedy rozporządzenie o parytetach wchodzi w życie, czy to na listach wyborczych czy w radach nadzorczych firm rozpoczyna się dramatyczne poszukiwanie – „dajcie mi kobietę, która by się nadawała!”. Tutaj jednak nie będzie tak, że kardynałowie zaczną szukać czarnoskórego kandydata na papieża. Szukamy najlepszego. Tego, którego uważamy za najlepiej przygotowanego, posiadającego najlepsze przymioty do tego, żeby ten urząd sprawować. A to, skąd on będzie pochodził, to ma znaczenie dopiero na dalszym miejscu. Oczywiście, nie twierdzę, że pochodzenie nie ma żadnego znaczenia. Jeśli będzie kilku kandydatów o podobnych przymiotach, których kardynałowie będą wysoko cenić, to być może wtedy jakimś kryterium ułatwiającym wybór będzie to, czy jest to Europejczyk, Afrykanin czy Amerykanin  To drugo- albo nawet trzeciorzędna kwestia i sugerowałbym, żeby tak właśnie na nią patrzeć. Inaczej nie zrozumiemy do końca, dlaczego w 2005 roku na papieża wybrano kard. Ratzingera. Wtedy także wielu komentatorów mówiło, że czas na papieża spoza Europy, na kogoś młodego, kto po długim pontyfikacie Jana Pawła II, w ostatnich latach naznaczonego starością i cierpieniem, z nową mocą i z zupełnie nowej perspektywy spojrzy na pewne sprawy. I co się okazało? Wybrano prawie osiemdziesięcioletniego Niemca. Co więcej, człowieka ściśle związanego z Kurią Rzymską. Zatem wybór całkowicie wbrew temu, co przewidywano. Dlaczego tak się stało? Bo szukano człowieka o osobistych przymiotach. Kiedy go znaleziono, nie miało znaczenia to, że jest Niemcem.