Demokracja liberalna w nieuchronny sposób prowadzi do bezbożności. Widzimy już nawet na polskim przykładzie, że deptanie praw Bożych jest w takim ustroju rzeczą normalną i nikogo niemal nie dziwi. Głowa państwa, choć przyznaje się do wiary katolickiej, przedkłada nad prawo naturalne prawo stanowione. Mogłoby się wydawać, że by zaradzić tym trudnościom, należy po prostu zamienić demokrację liberalną na konserwatywną. Leon XIII w Immortale Dei wskazuje, że zasadniczo żaden ustrój nie jest zły w swojej istocie, o ile z należnym szacunkiem traktuje religię. Nie jest to nauczanie nieomylne. Odnoszę wrażenie, że każda czysta demokracja, nie przemieszana z żadnymi elementami monarchii, ma w pewnym aspekcie bardzo zgubny wpływ na obywateli.

Korzeniem grzechu jest pycha. Część aniołów zbuntowała się przeciwko Panu, nie godząc się z ustanowioną przez Niego hierarchią; diabeł uzurpował sobie bycie kimś Mu równym, co w efekcie spowodowało nieodwracalny upadek.

Człowiek zwykł kształtować ustroje na wzór Królestwa Niebieskiego – i odwrotnie, wyobrażenia eschatologiczne bez wątpienia przejmuje zabarwienie ustroju, w jakim się żyje. W tradycji chrześcijańskiego Zachodu królewska władza nigdy nie pochodziła od ludzi, ale od naszego Pana. Monarcha był najbardziej wyrazistym przykładem tego, że ludzie, zgodnie z naturalnym porządkiem, nie są równi. 

Jednym z dogmatów demokracji jest równość wszystkich ludzi. Taką fałszywą tezę wprowadziła krwawa rewolucja francuska, przewrót już na pierwszy rzut oka niosący ze względu na bezmiar swoich zbrodni znamiona dokonanego z inspiracji diabła. Symbolem zniszczenia naturalnej hierarchii stało się ścięcie Ludwika XVI.

Mieszkańcy państw demokratycznych, w których przynależną z łaski Bożej godność zamieniono na godność ze zmiennej łaski ludu, mogą zabarwić swoje wyobrażenia eschatologiczne nadmierną pychą. Czy  nie będzie trudniej zaakceptować człowiekowi nieskończoną wyższość Boga, jeżeli przez całe swoje życie przyzwyczajany był do zideologizowanej równości? Rozwijając to pytanie dalej, czy demokracja w samej swojej istocie nie przyucza człowieka do pychy, utrudniając mu w ten sposób wewnętrzne pogodzenie się z hierarchią niebieską?

Jeżeli odpowiemy na to pytanie pozytywne, to czy nie będzie w następstwie zasadne uznanie demokracji za narzędzie, poprzez które diabeł urabia lud Boży na własne podobieństwo, starając się skierować ich ku wiecznemu potępieniu? Ten całkiem prawdopodobny obraz byłby już całkiem katastrofalny, gdyby nie promień nadziei płynący, jak zawsze, z Kościoła świętego, który wciąż uczy nas poszanowania dla niezmiennej hierarchii i bezwarunkowego posłuszeństwa. Jednak wobec wszechogarniającej propagandy demokratycznej siła oddziaływania tradycyjnego, opartego na wierze w Boga wzoru, jest coraz słabsza.

Widzimy dziś wyraźnie, że ludzie przeżarci myśleniem zdogmatyzowanym, demokratycznym myśleniem mają niezwykłe trudności z tym, by dostosować się do katolickiego nauczania. Polscy politycy zupełnie nic nie robią sobie z decyzji Episkopatu i uchwalają prawo podążając wyłącznie za własnym osądem. Niewielka jest nadzieja, że ludzie takiej pychy będą w stanie podporządkować się woli Bożej i nie wybiorą na wzór diabła buntu przeciwko Panu. Za ich przykładem idą zwykli ludzie, traktując Kościół niepoważnie. Uwiedzeni przez liberalne majaki nie rozumieją, dlaczego inni ludzie mogą mieć prawo, by mówić im, co jest prawdą, a co fałszem.

Jeżeli takie są owoce demokracji, to biada tym, którzy ustrój ten umacniają. Nie można przejąć władzy, nie uczestnicząc w wyborach. Czy jednak raz ją przejąwszy katolik może demokrację dalej budować?

Paweł Chmielewski