Warsaw Institute

Politycznie Białoruś jest przy Rosji młodszym partnerem, a pod względem ekonomicznym wręcz wasalem. Z tym większą satysfakcją Alaksandr Łukaszenka wykorzystał sytuację, żeby utrzeć nosa Władimirowi Putinowi w obszarze wizerunkowym i polityki historycznej. Podczas gdy zapowiadana wielka defilada wojskowa w Moskwie musiała być przełożona z powodu pandemii koronawirusa, Białorusini jak gdyby nigdy nic, zorganizowali swoją – nie zważając na ryzyko.

Pretendująca do miana głównego spadkobiercy dziedzictwa Związku Sowieckiego, w tym zwycięstwa nad Hitlerem, Rosja w tym roku, z powodu koronawirusa, przeniosła obchody Dnia Zwycięstwa z 9 maja na 3 września. Władze Białorusi nie zrezygnowały z przeprowadzenia uroczystości, mimo trwającej w kraju epidemii koronawirusa. To jedyny kraj postsowiecki, który świętował 75. rocznicę zakończenia wojny z Niemcami w taki sposób, jak zawsze. Nie zważając na zalecenia WHO, władze Białorusi zorganizowały dużą paradę wojskową (3000 żołnierzy), a potem jubileuszowy koncert. Obie imprezy z udziałem wielu ludzi, w tym podeszłych wiekiem weteranów wojennych. Łukaszenka wykorzystał okazję, by wbić szpilę Putinowi, z którymi w ostatnim czasie toczył zacięte spory dotyczące współpracy ekonomicznej i integracji obu państw.

Do niedawna to prezydent Białorusi był petentem postawionym pod ścianą. Pandemia koronawirusa i krach na rynku naftowym to zmienił. Podczas gdy prezydent Rosji jest w wyraźnej defensywie, Łukaszenka pokazuje się jako przywódca bardziej atrakcyjny dla dużej części mieszkańców obszaru postsowieckiego i odważniejszy od Putina. Oczywiście głównie w sferze wizerunkowej – czego najmocniejszym dowodem zorganizowanie obchodów 9 maja mimo koronawirusa. Przyznał to sam Łukaszenka, mówiąc, że chce, aby rosyjskie telewizje pokazały defiladę w Mińsku, a „patriotycznie nastawieni Rosjanie zobaczyli go”. Podczas gdy Łukaszenka przyjmował defiladę wojskową, Putin rocznicę zakończenia wojny uczcił jedynie złożeniem wieńca przed Grobem Nieznanego Żołnierza na Placu Czerwonym. Dla rosyjskiego przywódcy to porażka tym bardziej gorzka, że tegoroczne święto miało być wielkim wydarzeniem wizerunkowym, ale i politycznym. Przygotowania do tego było widać już pod koniec ubiegłego roku i w styczniu tego roku, gdy Putin rozpętał „wojnę pamięci” z Zachodem, m.in. Polską, i celem tej kampanii było przekonanie świata, że nazistów tak naprawdę dało się pokonać tylko dzięki Sowietom. Jest też oczywiście drugi powód, dla którego przywódca najbardziej jeszcze sowieckiego mentalnie kraju zdecydował się ryzykować zdrowiem i życiem ludzi, żeby przypomnieć największy sukces Związku Sowieckiego. To zabiegi o popularność przed wyznaczonymi na 9 sierpnia wyborami prezydenckimi na Białorusi.

Artykuł pierwotnie ukazał się na stronie think tanku Warsaw Institute.

[CZYTAJ TEN ARTYKUŁ]