Stałem się symbolem działań mających doprowadzić do tego, by mimo epidemii wybory odbyły się w terminie konstytucyjnym. Więc w związku z tym trzeba było mnie wściekle zaatakować, a przy okazji zohydzić cały proces wyborczy i przedstawić go jako niemożliwy do przeprowadzenia” – powiedział Jacek Sasin.

Wicepremier i minister aktywów państwowych dodał w rozmowie z „Gazetą Polską”, że jego największym przewinieniem:

[…] był fakt, że skutecznie doprowadziłem do tego, że wybory mogłyby się odbyć, gdyby nie ich blokada polityczna w Senacie”.

Jak podkreślił, ów spór wokół wyborów prezydenckich wziął się stąd, że:

[…] są one ostatnią deską ratunku dla opozycji, która do tej pory przegrała wszystko, co się dało przegrać”.

Dalej dodał:

Atak na wybory, na ustawę o ich kształcie, miał taki sens, że chodziło o to, by przekonać większość społeczeństwa, iż wybory nie mogą się odbyć. W ogniu tego ataku ostrze wymierzono we mnie, czyli tego, który w ustawie został określony jako osoba odpowiedzialna za nadzorowanie Poczty Polskiej. Choć wbrew twierdzeniom opozycji, która nazywała te wybory wyborami Sasina, nie było tak, że to ja miałem je przeprowadzić".

Zaznaczył, że wybory mogłyby się odbyć 10 maja, gdyby Senat nie przeznaczył na pracę nad ustawą całych 30 dni, jakie mu przysługują.

dam/"Gazeta Polska",niezalezna.pl