Upadek mediów związanych z obecną opozycją, a wcześniej z poprzednim obozem władzy, czyli z Platformą Obywatelską, systematycznie się pogłębia.

Powodem tego systematycznego staczania się mediów jest ich zaangażowanie polityczne. Media te uznają, że wszystkie dostępne narzędzia uprawnione są do atakowania niebezpiecznego wroga, jakim jest PiS i jego lider Jarosław Kaczyński. Dziennikarze tych mediów nie mają żadnych hamulców, jeżeli tylko mogą osiągnąć swój cel. Skutecznie uderzyć w przeciwnika politycznego, żeby go skompromitować, poniżyć. Zbudować w oczach opinii publicznej możliwie najczarniejszy jego obraz. Często kieruje nimi prawdziwa nienawiść, która jest do tego stopnia niepohamowana, że wysuwają fałszywe, bezpodstawne, wręcz niesprawiedliwe oskarżenia. Zapalczywość prowadzi na tory, które degradują ich samych. Jako dziennikarzy i jako ludzi. Wulgarność i prymitywizm biorą górę nad prawdą, rzetelnością. Obracają w popioły najbardziej podstawowe wymogi kultury bycia.

Tak właśnie zachowała się dziennikarka tygodnika „Polityka” Ewa Siedlecka, która w programie radiowym rozgłośni TOK FM, należącej do koncernu „Agora”, właściciela „Gazety Wyborczej”, wypaliła na antenie opinię:

- „Prezydent Andrzej Duda został przecwelony przez PiS”.

Jakże szokująco brzmią takie knajackie słowa w ustach dziennikarki, pretendującej do kształtowania opinii publicznej. Rzekomo dbającej w swoich publikacjach o przestrzeganie prawa. Zajmującej się od wielu lat systemem sprawiedliwości w Polsce. Tak naprawdę o autorce tego obrzydliwego zwrotu, trzeba mówić jako o dziennikarce „Gazety Wyborczej”. gdzie przepracowała ponad 20 lat. Wierna uczennica swoich mistrzów publicystyki, zionących w każdym słowie nienawiścią do PiS.

Innym, jeszcze ciepłym przykładem upadku mediów, jest tekst Jędrzeja Bieleckiego z „Rzeczpospolitej”, w której dokonał fałszerstwa w celu rzucenia oskarżenia na Jarosława Kaczyńskiego. Tak, na dobrą sprawę, jego manipulacja ma nie tylko smak nierzetelności kwalifikującej go do dziennikarskiego sądu dyscyplinarnego, lecz do kodeksu karnego. Za dokonanie świadomego fałszerstwa, które kompromituje w oczach Europy własne państwo. Wszystko po to, aby zohydzić postać Jarosława Kaczyńskiego, który chce – wedle tego oskarżenia – zaszkodzić Polsce i jej obywatelom.

Marine Le Pen podczas konferencji prasowej miała powiedzieć, że

„jeśli wygra wybory we Francji podejmie próbę demontażu Unii Europejskiej z Jarosławem Kaczyńskim”.

To, że nie powiedziała tego, autor szybko musiał przyznać zbity jak pies. Zbyt wielu było świadków na konferencji prasowej kandydatki skrajnej prawicy na prezydenta Francji.

Dopiero jednak kilka dni później wyszło na jaw, jakiego wstrętnego zabiegu użył Bielecki, żeby mógł mieć pretekst do skompromitowania Jarosława Kaczyńskiego. Sam podstępnie zapytał Le Pen, czy Orban i Kaczyński mogliby być sojusznikami Le Pen w budowie nowej Europy? Następnie wykorzystał mętną i ogólną odpowiedź liderki Frontu Narodowego :

- W każdym razie w wielu tematach tak sądzę. Jeśli jutro zostanę prezydentem Republiki Francuskiej, myślę, że tak, mogę nawiązać debatę z panem Orbanem o tym, co nam się wydaje niedopuszczalne, nie do wytrzymania w sposobie, w jakim Unia Europejska dzisiaj działa. To samo odnosi się do pana Kaczyńskiego.

Kluczowego słowa „demontaż” nikt nie słyszał, więc Jędrzej Bielecki, polski dziennikarz włożył ten „granat” w usta Le Pen, aby pokazać, jakim strasznym zagrożeniem jest dla Polski Jarosław Kaczyński.

Czy taki osobnik ma prawo nosić miano dziennikarza? Czy w ogóle ma prawo uprawiać ten zawód?

Jerzy Jachowicz/sdp.pl