Autor jako zwolennik PiS-u, w atrakcyjnej pod względem publicystycznym formie, daje wyraz swojemu rozczarowaniu wynikami wyborów, jak również frustracji z powodu niewywiązania się Prawa i Sprawiedliwości z wielu ważnych obietnic, jakie złożyło ono swojemu elektoratowi w ramach programu naprawy państwa. Artykuł pana Lubacha, zwrócił moją uwagę m.in. z tego powodu, że już na wstępie porusza ważny w moim przekonaniu problem, jaki stanowi niewzruszone poparcie dla Platformy Obywatelskiej ze strony jej elektoratu. Otóż jak wiemy, elektorat ten okazał się być całkowicie odporny i nieczuły na ogromną ilość afer i nieprawidłowości, jaka cechowała rządy tej partii przez dwie kadencje, i aż do dziś utrzymuje swoje dla niej poparcie na stabilnym poziomie mniej-więcej 25%. Tak się złożyło, że i ja od dziesięciu lat zwracam baczną uwagę na to zagadnienie, czego dowodem jest mój artykuł zamieszczony na portalu Salon24 w 2010 roku, pt. „Ryba psuje się do ogona”, a także opublikowany tydzień temu na portalu Fronda.pl, artykuł, pt. „Ponura tajemnica niezawodnego elektoratu Platformy”. Do lektury tych dostępnych w Internecie publikacji pragnę zaprosić wszystkich zainteresowanych powyższym tematem, a przede wszystkim pana Jerzego Lubacha. Różnica między mną, a autorem omawianego tekstu, w postrzeganiu problemu niewzruszonego poparcia dla patologicznej formacji, jaką jest PO, wydaje się polegać jedynie na przyjętym nazewnictwie i sposobie kategoryzacji jej elektoratu. Otóż ludzi, którym on nadaje miano „pożytecznych idiotów” i „lemingów”, ja określam, jako członków fanklubu PO, uwiedzionych powabnym wizerunkiem tej partii, i w odróżnieniu od pana Lubacha, zaliczam ich do jej twardego elektoratu. Do konglomeratu osób stale popierających PO, do których obok tzw. „lemingów” obaj zaliczamy jeszcze osoby reprezentujące świat nieczystych interesów, ja dołączam jeszcze inną, ważną kategorię, wyborców, która jest związana z ideologią poprawności politycznej i rewolucji kulturalnej. Nie ulega wątpliwości, że kwestia zadziwiającej odporności wyborców PO na patologiczne i przestępcze działania Platformy Obywatelskiej, to temat wprost wołający o poważne badania. Zjawisko to ze wszech miar zasługuje na uwagę politologów, socjologów oraz psychologów społecznych, bowiem wskazuje na niebezpieczne trendy przejawiające się w sferze świadomości i moralności dużej części społeczeństwa. Trendy te, jeśli utrzymają się na dłuższą metę, mogą stanowić poważne zagrożenie dla kondycji całego państwa i narodu.

Tyle mojej zgody z autorem, gdyż wobec pozostałych kwestii poruszonych w jego artykule, muszę podjąć polemikę. Otóż, w dalszej części swojej publikacji autor kieruje wobec PiS kilka poważnych zarzutów i pretensji z powodu niezrealizowania reform mających duże znaczenie dla jego wyborców, co miało się przełożyć na niesatysfakcjonujący wynik w ostatnim głosowaniu. Wymieńmy je tu w największym skrócie. Są to następujące zarzuty:

- nieskuteczności w wprowadzaniu praworządności i sprawiedliwości w stosunku do wszelkiej maści malwersantów i złodziei, którzy nie tylko, że chodzą sobie na wolności, to jeszcze mogą kandydować do Sejmu i Senatu;

- braku dostatecznej walki o rząd dusz w sferze kultury, zwłaszcza popularnej;

- braku skuteczności w dochodzeniu roszczeń od Niemiec oraz zbyt słabej obrony przed roszczeniami amerykańskich Żydów;

- zaniechania przekształceń w strukturze własnościowej mediów, według wzorów węgierskich;

- ogólnie, zbyt powolnego nadążania za reformami węgierskimi, które powinny być dla nas wzorem do naśladowania.

Otóż te wszystkie rzeczywiste niepowodzenia rządu Jarosława Kaczyńskiego, które mogą sprawiać wielu jego zwolennikom duży zawód, moim zdaniem mają swoje wytłumaczenie i mogą być usprawiedliwione. Uzasadnię dlaczego. Otóż, od dłuższego czasu uważam, że Prawo i Sprawiedliwość przejęło władzę o jedne wybory za wcześnie. Gdyby Platforma i jej sojusznicy wygrali cztery lata temu głosowanie do parlamentu, ich ekipy, zważywszy na panujące w ich szeregach „tendencje rozwojowe”, zapewne straciłyby wszelkie hamulce i rozzuchwaliłyby się na tyle w łupiestwie kraju, że musiałoby się to przełożyć na fatalną sytuację gospodarczą większości społeczeństwa. To z kolei doprowadziłoby do wielkiego wybuchu społecznego, przy którym przypuszczalnie „żółte kamizelki” we Francji to drobiazg. Tak właśnie zdarzyło się na Węgrzech, kraju będącym dla pana Lubacha głównym punktem odniesienia, co umożliwiło tamtejszemu odpowiednikowi PiS – Fideszowi i jego sojusznikom – zwycięstwo w wyborach z poparciem sięgającym aż 70-ciu procent. Jak wiadomo, nic tak skutecznie nie prostuje ludziom poglądów na świat, jak pustka w kieszeni, więc tamtejsi obywatele pod wpływem mocno odczuwanych trudności ekonomicznych, szybko otrząsnęli się z wszelkiego typu zniewalających fantazji i przesądów ideologicznych o zabarwieniu lewicowym, i postanowili urządzić swój kraj od podstaw, na bardziej historycznie sprawdzonych zasadach chrześcijańskich, proponowanych przez partię Wiktora Orbana. Jak wiemy to właśnie dzięki tak dużemu poparciu ze strony społeczeństwa, partia ta mogła sobie pozwolić na głębokie i szokowe reformy, w postaci zmiany konstytucji, unarodowienia mediów, daleko idących reform w zakresie własności i systemu fiskalnego, w łonie służb specjalnych, a także w reaktywowaniu własnej, narodowej kultury, opartej na chrześcijańskiej tradycji itd. Tak komfortowych warunków niestety nie dostąpiło Prawo i Sprawiedliwość, mając zaledwie niewielką i do tego uwarunkowaną ordynacją wyborczą (metoda DʼHondta) przewagę w parlamencie. Choć nie należy życzyć Polakom kryzysu na miarę węgierskiego, to jednak uważam, że paradoksalnie jego wystąpienie, w ostatecznym rachunku, przyniosłoby nam dużo większe korzyści w postaci głębszych i zapewne trwalszych reform w kraju. Dziś wszystkie niemałe dokonania Sejmu i rządu, niestety, ale stoją wobec niepewnej przyszłości, w której w całkiem niedługiej perspektywie, może nastąpić recydywa patologii politycznej, gospodarczej i społecznej, która zapewne te reformy na długo przekreśli. Przy tym wszystkim, trzeba jeszcze uwzględnić trudniejszą sytuację międzynarodową Polski od Węgierskiej. Jak wiemy dzisiejsza polityka wewnętrzna państw narodowych jest w bardzo dużym stopniu uzależniona od polityki międzynarodowej, która coraz częściej przybiera formy bezpośredniej i wrogiej ingerencji w sprawy mniejszych krajów, a jak nam wiadomo, położenie Polski nie należy pod względem geopolitycznym do najszczęśliwszych. Węgrzy nie mając takich doświadczeń historycznych jak Polska z jej potężnymi sąsiadami ze wschodu i zachodu, mogli sobie pozwolić na większą elastyczność i nawet pewien balans na arenie międzynarodowej, a także na śmielsze i zarazem bardziej machiaweliczne rozgrywanie polityki zewnętrznej. Jak wiemy, w pewnym momencie, państwo to podlegając dużym naciskom z Brukseli i Berlina, które miały na celu zastopowanie tamtejszych reform, uczyniło wymowny gest w stronę mocarstwa na wschodzie w sprawie elektrowni atomowej Paks, co spowodowało natychmiastową interwencję amerykańską skierowaną w stronę tych stolic, by przyhamowały naciski, gdyż mogą one spowodować, że kraj ten wpadnie na dłużej w ramiona Rosji. Niestety na takie rozgrywki wobec gremiów europejskich nie mógł sobie pozwolić rząd Prawa i Sprawiedliwości z powodu zaszłości w stosunkach z Rosją, pogorszonych do maksimum z powodu katastrofy smoleńskiej. Nie mając praktycznie żadnego sojusznika w pobliżu, dla swojej reformistycznej i zmierzającej do autonomii polityki, obecny rząd miał do dyspozycji tylko jedynego patrona, któremu mógł zawierzyć swoją politykę, to jest Stany Zjednoczone, które na szczęście mają tu swoje interesy geostrategiczne. Była to jedyna słuszna opcja wobec realnego zagrożenia o charakterze militarnym ze strony Rosji, jak również bardzo nieprzychylnej polityki ze strony UE. Chcąc silniej związać to mocarstwo z naszym krajem, polski rząd musiał uczynić zdecydowany priorytet z polityki mającej na celu zapewnienie bardziej trwałych związków militarnych i politycznych z tym mocarstwem. Niestety, Stany Zjednoczone będące pod dużym wpływem potężnego lobby żydowskiego oraz wszelkiej maści środowisk lewicowych, które także w okresie prezydentury Donalda Trumpa, stawiają określone warunki wobec nawet tak bardzo zdeklarowanych sojuszników jak Polska i nie są do końca bardzo przychylne wszystkim reformom mającym na względzie polski interes narodowy. (Vide ostatni wywiad pani ambasador Mosbacher w sprawie TVN). Wobec powyższych uwarunkowań, Prawo i Sprawiedliwość mimo wszystko uczyniło priorytetem geostrategiczne bezpieczeństwo Polski i nie chcąc zadrażniać stosunków ze swoim głównym sojusznikiem, musiało złożyć na ołtarzu tych układów sporą część reform wewnętrznych. Przykładem takiej ofiary złożonej na rzecz geopolityki, znalazła się polityka wobec zagranicznych mediów, zwłaszcza wobec należącej do amerykańsko-żydowskiej firmy głównej stacji opozycyjnej o ogromnej sile propagandowego rażenia, jaką jest postkomunistyczna TVN. Trzeba przyznać, że byli włodarze tej stacji, chyba właściwie wyczuli przyszłe zagrożenia i mądrze związali się z tego rodzaju kapitałem, zapewniając sobie w ten sposób odpowiedni parasol ochronny. Mając na uwadze groźbę posądzenia go o politykę autorytarną, Prawo i Sprawiedliwość nie mogło również pozwolić sobie na rozwiązania bardziej zdecydowane w stosunku do tych sektorów, w których mocno okopały się siły związane z poprzednim ustrojem, jak choćby wobec resortu sprawiedliwości, a także wobec ofensywy neomarksizmu, będącego rozsadnikiem wielu patologii, czy wreszcie w stosunku do zastanego progresywnego, pełnego perwersji i patologii świata „kultury” i estrady, zdominowanego przez elementy ideowo radykalne. Niewykluczone, że w tej układance z zagranicą, rząd PiS miał w którymś momencie szansę wywarcia na USA odpowiedniej presji, by przynajmniej wymusiły one zmianę politycznej narracji w stacji TVN. Był to krótki moment, gdy rząd premier Beaty Szydło próbował otworzyć się w polityce gospodarczej na Chiny, z których to planów Stany Zjednoczone zdecydowanie nie były zadowolone. Wówczas, w zamian za odstępstwo od tej strategicznej koncepcji, można było ostrzej postawić warunek zneutralizowania tej stacji. Niestety, rząd pani premier z okazji zagrania kartą chińską nie skorzystał. Być może polityka machiaweliczna nie odpowiada nam katolikom, czyli ludziom bardziej na tle innych społeczności szczerym i prostolinijnych, nie mającym predyspozycji do działań wyrachowanych, podstępnych i kunktatorskich. Należy zrozumieć, że w takiej sytuacji geopolitycznej, ekipa Jarosława Kaczyńskiego mogła sobie pozwolić jedynie na bardzo ostrożne działania polityczne i w maksymalnym stopniu legalistyczne, które niestety, wobec diabolicznie sprawnego i przebiegłego środowiska opozycji totalnej, nie są do końca skuteczne. Wobec powyższych uwarunkowań Prawo i Sprawiedliwość postawiło głównie na reformy prospołeczne i gospodarcze, zakładając, że to wystarczy do zapewnienia sobie dostatecznego poparcia, co niestety, nie okazuje się do końca skuteczne. W tej sytuacji partia rządząca, wobec frontalnego sprzysiężenia wrogich sił, dysponujących wciąż potężnymi narzędziami sterowania świadomością społeczną i posiadających wsparcie ze strony jawnych i tajnych czynników zagranicznych, w przyszłości może stanąć wobec bardzo trudnej sytuacji. W najbliższym czasie, losy formacji, którą popieramy, będą jednak zależeć od konkretnego zdarzenia – zwycięstwa jej kandydata w wyborach na prezydenta, co wobec bezwzględnej większości arytmetycznej opozycji, nie będzie łatwe. Aby osiągnąć ten jakże ważny cel, należy skoncentrować wszystkie siły wokół tego kandydata, zapewnić mu odpowiedni PR w mediach i postarać się, by był jak najwięcej widoczny przy każdej pozytywnej sytuacji. W związku z tym proponowałbym partii rządzącej, aby do czasu prezydenckich wyborów powstrzymała się od wszelkich drastycznych działań, które mogłyby wzburzać opinię społeczną i stwarzać opozycji okazje do ataków. Oczywiście rządzący nie mogą dawać się prowokować. Broń Boże nie powinni też przyjmować do czasu wyborów zbyt optymistycznych założeń i zbyt ofensywnych, wyrywnych i ryzykownych eskapad w rodzaju reformy mediów, czy też zbyt otwartego zwalczania środowisk LGBT etc. Nie powinny również uchwalać zbyt konfliktowych ustaw, gdyż skutki takich działań w tym okresie, mogą stwarzać bardzo ryzykowne sytuacje i w końcu spowodować klęskę. Wydaje mi się, że do takich bardzo ryzykownych posunięć, należała chyba nie do końca przemyślana decyzja o odgórnym i znaczącym podniesieniu płacy minimalnej, podjęta pochopnie na fali sukcesów gospodarczych, która mogła wyborcom nasunąć skojarzenia z ręcznym sterowaniem ekonomią, typowym dla poprzedniego ustroju. Mogła ona przerazić dużą część przedsiębiorców, którzy w ostatniej chwili przerzucili swoje głosy na bardziej wolnorynkową Konfederację. Nie wiem jak wyglądał proces podejmowania w tej sprawie decyzji, ale zalecałbym rządowi ostrożność w korzystaniu z usług wszelkiego rodzaju doradców, wśród których mogą się znajdować agenci wpływu, którzy mogą wysadzić nawet najlepsze rządy w powietrze. Aby przekonać się o sile oddziaływania tego rodzaju agentury, wystarczy przeczytać o jej niektórych spektakularnych przykładach w historii. Mogą one, jak choćby w przypadku niejakiego Owena Lattimoreʼa* wręcz całkowicie zmieniać bieg dziejów. W tym miejscu nie pozostaje mi nic innego jak przypomnieć ważne słowa Naczelnika II RP: „W trudnych czasach, strzeżcie się agentów” !!

Mimo trudności, starajmy się za wszelką cenę nie tracić ducha – „aż się rozpadnie w proch i w pył, światowa lewacka zawierucha.” Daj Boże !!

Janusz Szostakowski

21.10.2019

Przypis:

* Owen Lattimore był wpływowym doradcą rządu amerykańskiego w czasach prezydenta Trumanʼa (patrz „Wielki Leksykon Tajnych Służb Świata” str. 34) Skutecznie odradził on prezydentowi interwencję w Chinach przeciwko rewolucji Mao, czym przyczynił się do zwycięstwa komunistów, a tym samym w olbrzymim stopniu wpłynął na losy świata. Jak się później okazało Lattimore był w tamtym okresie jednym spośród kilku bardzo wpływowych sowieckich agentów w otoczeniu prezydenta USA. Nawiasem mówiąc, dzięki w.w. doradcy, Mao obalił rządy Czang Kai-szeka, który – co stanowi nieznaną większości społeczeństwa ciekawostkę – pod wpływem swojej ochrzczonej teściowej został katolikiem. Nie można wykluczyć, że gdyby nie doszło do zwycięstwa rewolucji komunistycznej, Chiny pod rządami ówczesnego przywódcy, przynajmniej w jakiejś mierze, stałyby się chrześcijańskie.