Odkąd sięgnę pamięcią, od czasu przełomu, w wolnej Polsce ciągle mieliśmy kłopoty z rzecznikami. Przede wszystkim kolejnymi rzecznikami rządu. Nie inaczej było z rzecznikami prezydenckimi.  Ulubionymi rankingami w mediach były sporządzane co pewien czas listy najmniej udanych rzeczników, poparte wypowiedziami dziennikarzy, wytykającymi profesjonalne słabości ludzi powoływanych do pełnienia tej roli. Dla ich usprawiedliwienia – niełatwej wcale, trzeba powiedzieć.   

W ogromnie bogatej galerii postaci, jakie przewinęły się przez ponad ćwierćwiecze, zwykle wyróżniali się „niemi” rzecznicy, stanowiący  skałę, od której odbijali się dziennikarze, szukający najprostszych informacji. Rzecznicy ci przypominali podejrzanych podczas policyjnego przesłuchania , którzy mają wbitą w swoją świadomość zasadę, że nie wolno im niczego powiedzieć poza potwierdzeniem swego imienia i nazwiska. A kiedy już dziennikarze zadawali zamknięte pytania, wymagające jedynie odpowiedzi „Tak” lub „Nie”, musieli się zadowalać schematyczną formułką: „Nie potwierdzam, nie zaprzeczam”,  którą w swoim przekazie każdy interpretował, jak mu pasowało do jego materiału. Rzecznicy ci nie dbali o własny wizerunek, przekonani, że tak najlepiej służą tym, którzy ich nominowali.  

Kontrastowy do „niemych” rzeczników byli nadmiernie gadatliwi, którzy w morzu słów ukrywali prawdę, rzekomo „wtajemniczając” dziennikarzy na znak „ogromnego zaufania”. Przekazywali tylko to, co punktu interesów ich chlebodawcy było dla niego korzystne. Budowali swój mały dworek z dziennikarzy, którzy na ich skinienie puszczali w świat newsy, mające spełnić „powierzoną” im rolę.

Krzysztof Łapiński – bo o nim dziś chcę powiedzieć kilka słów – wyłamuje się z ram zarysowanych przez dwie wcześniej podane kategorie rzeczników. On nie myśli o chlebodawcy. Jak prawdziwy megaloman, myśli głównie o sobie. Albo nie myśli o nikim. Nie on prowadzi myśl i słowo, lecz one prowadzą jego. Lubi mówić – to pewne już. I nie kalkuluje. To dobra cecha. Tyle, że nie takim miejscu. W takiej roli. Rzecznik prezydenta winien czasami wziąć na wstrzymanie.   

Tę cechę Krzysztofa Łapińskiego, która mogła stanowić istotną przeszkodę w pełnieniu jego funkcji, zauważyłem przed jego oficjalną nominacją.  Pisałem wtedy, że pod niedobrym znakiem rozpoczyna swoją działalność nowy rzecznik prezydenta Andrzeja Dudy. Zauważyłem, iż człowiek, który powinien pełnić po trosze rolę sekretarki, osoby umiejącej zachować istotne sekrety dla siebie, zanim rozpoczął służbę pokazał, że może mieć kłopoty, by sprostać tej koniecznej dla jego urzędu powinności.

Kiedy sam z siebie, nie czekając na jakikolwiek wcześniejszy znak ze strony Kancelarii Prezydenta, ogłosił światu, że to on jest nowym rzecznikiem prezydenta Andrzeja Dudy, zastanawiałem się, czy zrobił to z niefrasobliwości czy może z chełpliwości?  Dziś już jestem skłonny uznać, że obydwa te pierwiastki dominują w jego osobowości.

To też sprawia, że trudno mu powściągnąć język w różnych sprawach. Już wtedy przed objęciem swej funkcji ni stąd ni z owąd podzielił się z opinią publiczną wiadomością, że już kilka tygodni wcześniej dostał propozycję objęcia funkcji rzecznika prezydenta. Przy okazji ujawnił to, że wiedziało o tym kilka osób, ale „trzymaliśmy to w tajemnicy”.

Po kilku miesiącach znowu dał o sobie znać, kiedy powiedział, że gdyby Andrzej Duda miał uwagi co do składu rządu, to przekazałby je Jarosławowi Kaczyńskiemu, a nie premier Beacie Szydło.

Zaczęto doszukiwać się w tej wypowiedzi inspiracji Pałacu Prezydenta. Chyba nietrafnie. Po prostu górę wziął nieokiełznany temperament rzecznika.     

Jerzy Jachowicz

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich

sdp.pl