Na łamach internetowego miesięcznika "Nowa Konfederacja" ukazał się tekst Krzysztofa Raka pt. Abdykacja państwa narodowego w Europie. Poniżej publikujemy całość!

Za austriackim prawnikiem, Georgem Jellinkiem, przyjęło się określać państwo jako władzę sprawowaną nad narodem państwowym (Staatsvolk) i terytorium. Władza ta ma charakter suwerenny, ponieważ państwo ma monopol na przemoc fizyczną. Aby ją zachować, państwo ściśle strzeże swojego terytorium przed jakimikolwiek zewnętrznymi ingerencjami czy nawet wpływami. Każde naruszenie suwerenności definiowane jest jako działanie sprzeczne z jego żywotnymi (egzystencjalnymi) interesami i wywołuje natychmiastową reakcję obronną. Jeśli zaś wiąże się ono z działalnością innego państwa, to odpowiedzią może być zastosowanie narzędzi militarnych. Polityka jest w ten sposób kontynuowana za pomocą innych środków.

Polityka otwartych drzwi

Państwo broniło się w szczególności przed napływem obcych. Z tego względu obywatele innych państw lub apatrydzi mogli zostać wpuszczeni na jego terytorium pod warunkiem kontroli. Temu właśnie służyła granica państwowa.

Kryzys migracyjny wybuchł wówczas, gdy politycy zawiesili działanie podstawowej funkcji państwa, czyli kontrolę granic. Najpierw zrobili to Grecy i Włosi, którzy po cichu przestali rejestrować imigrantów docierających do nich z Bliskiego Wschodu i północnej Afryki i otworzyli dla nich drogę w głąb Europy. Główne kraje docelowe tej wędrówki ludów, Niemcy, Austria i Szwecja, choć zorientowały się, że będą sobie musiały poradzić z falą migracyjną o nieznanych do tej pory rozmiarach, początkowo zbagatelizowały ten problem. Niemcy we wrześniu br. demonstracyjnie zrezygnowały z kontroli imigrantów przybywających na ich terytorium. Co prawda po tygodniu ją przywróciły, ale kanclerz Merkel kontynuowała politykę „otwartych drzwi”, głosząc, że nie zgodzi się na wyznaczenie górnej kwoty uchodźców, jaką przyjmie państwo niemieckie. Na obawy swoich współrodaków odpowiedziała sloganem „Zrobimy to!”.

Gdy przeciążone nadmierną liczbą przybywających imigrantów landy i gminy zaczęły protestować wobec tej polityki, Angela Merkel zapowiedziała, że nie ma dla niej alternatywy. A to dlatego, że nikt nie będzie budował murów na morzach i lądach ani strzelał do imigrantów. Tym samym przyznała, że państwa narodowe nie są dziś w stanie efektywnie kontrolować ani swoich granic, ani osób, które chcą się przez nie przedostać. Nie wyjaśniła jednak, dlaczego tak się dzieje. Można przypuszczać, że przyczyną nie jest niezdolność instytucji państwowych (policji, wojska, służb specjalnych), ale brak woli politycznej do stosowania państwowej przemocy. Klasa polityczna stara się jednak ukryć swoją impotencję i dlatego z takim neofickim zapałem odwołuje się do argumentacji moralnej, która jest jej z gruntu obca.

[koniec_strony]

Do tej pory takie niekontrolowane wędrówki ludów mogły się odbywać na terytoriach państw upadłych. Jednak Republika Federalna Niemiec z pewnością nie jest państwem upadłym – ani nawet upadającym. Nadal można ją zaliczyć do najlepiej zorganizowanych państw na kontynencie.

Szaleństwo egalitaryzmu

Inny aspekt kryzysu odsłaniają wydarzenia we Francji. Najbardziej zastanawia fakt, że zdecydowana większość terrorystów, którzy ostatnio przeprowadzili zamachy w tym kraju, to jego obywatele. Obywatelami francuskimi byli bracia Kouachi, którzy w styczniu br. wymordowali redakcję „Charlie Hebdo”, a także ich wspólnik, Amedy Coulibaly, który w sklepie z koszerną żywnością zastrzelił cztery osoby, a później również policjantkę. Podobnie jak Sid Ahmed Ghlam, który dzięki przypadkowi nie zdążył w kwietniu wysadzić w powietrze dwóch kościołów, czy Yacin Sali, który zaatakował firmę Air Products w Saint-Quentin-Fallavier i jej szefa pozbawił głowy. Wszystko wskazuje także na to, że większość zamachowców z 13 listopada była dobrze znana francuskim służbom.

O „walce”, jaką toczyło z nimi francuskie państwo, najlepsze wyobrażenie daje przykład Amedy’ego Coulibaly’ego. W 2004 roku został on skazany za napad na bank. W więzieniu spotkał jednego z braci Kouachi. Tam dopiero przeszedł na islam i został zwerbowany przez przedstawiciela Al-Kaidy Djamela Beghala, który miał znajdować się w ścisłej izolacji. Po wyjściu na wolność był indoktrynowany przez islamskich kaznodziejów. W roku 2013 został skazany na pięć lat więzienia za działalność terrorystyczną. Po trzech miesiącach został zwolniony. Po trzech miesiącach! Gdyby nie pobłażliwość państwa francuskiego, terrorysta siedziałby za kratkami, a pięć osób nadal by żyło.

Te przykłady dowodzą, że wojna Francji z Państwem Islamskim jest również rodzajem wojny domowej, której przyczyną jest fakt, że część francuskich obywateli nie czuje się częścią narodu państwowego (narodu politycznego). Przypomnijmy, że według Jellinka nie ma państwa bez obywateli, których łączy więź powstająca wskutek obywatelstwa, a więc więź tworząca się ze wspólnych obowiązków i praw. Tworzą one pewien normatywny fundament wspólnoty politycznej, który wcześniej Georg Wilhelm Friedrich Hegel nazwał etycznością (Sittlichkeit). Bez niej, bez społecznie postrzeganego i przestrzeganego zespołu norm, nie istnieje ani naród polityczny, ani państwo.

Ta etyczność jest dziś kwestionowana przez imigrantów i ich potomków oraz przez samych Francuzów. Szaleństwo egalitaryzmu powoduje, że dopuszczamy równoprawność wszystkich etyczności. Skoro nasza własna nie jest szczególna, to traci swoją wartość, a więc siłę przyciągania, czyli atrakcyjność. Objawia się to m.in. w ten sposób, że elity francuskie przekonują, iż cywilizacja islamu jest tak samo dobra, jak cywilizacja chrześcijańska. Jeśli tak się dzieje, to przybysze nie mają najmniejszego powodu do asymilacji. W społeczeństwie multi-kulti – w społeczeństwie wielu równoprawnych etyczności – wszystko wolno, albowiem każda norma kulturowa jest równie dobra. A jeżeli tak, to aksjologiczny pluralizm prowadzi do stopniowego odwartościowania wszelkich wartości oraz erozji państwa i narodu państwowego.

Kiedy Francja przestała być Francją

Trzeba się zatem zmierzyć z hipotezą erozji narodu państwowego. Ciekawie diagnozuje ją francuski politolog Eric Zemmour w wywiadzie dla tygodnika „Plus Minus”. Zemmour zwraca uwagę, że od czasu rewolucji przemysłowej Francja potrzebowała rąk do pracy i stała się krajem imigranckim. Do lat 60. XX wieku nie było większych problemów z asymilacją. Przybysze akceptowali francuskie porządki. Nie tylko stawali się obywatelami, czyli częścią francuskiego narodu państwowego, ale także przyjmowali francuskie dziedzictwo historyczno-kulturowe. Ulegali sile przyciągania francuskiej wspólnoty politycznej i kulturowej.

Kryzys rozpoczął się w latach 70. XX wieku. Zemmour ujmuje go tak:

„Początkowo, chcąc żyć tak jak Francuzi z wielkich miast, odchodzili od islamu. Kiedy jednak zaczęło się łączenie rodzin, gdy przyjechały żony i dzieci, powróciła – skądinąd zrozumiała – ochota odtworzenia dawnego domu, dawnego życia. Ale ona oznaczała: nie dać się przerobić na Francuza. Wróciły więc także arabskie imiona nadawane dzieciom, podczas gdy imigranci ze wszystkich innych nacji wybierali dla potomstwa imiona francuskie. Postępowała reislamizacja z meczetem jako ośrodkiem kulturalno-społecznym, a nie tylko religijnym. Francuskie elity, z lewa i z prawa, sprzyjały temu procesowi w poczuciu kolonialnej winy oraz wiary w skuteczność amerykańskiego mitu, według którego nawet bardzo się od siebie różniące wspólnoty mogą zgodnie żyć razem. Stąd się wzięły stowarzyszenia w rodzaju SOS Rasizm, forsowanie «prawa do odmienności», koncepcja i praktyka multi-kulti… Poza tym wcześniej, gdy nadchodził kryzys gospodarczy i ubywało miejsc pracy, cudzoziemskich robotników odprawiano tam, skąd przybyli; spotkało to m.in. Polaków w latach 30. ubiegłego wieku. Od połowy lat 70. nie odsyłano nikogo. Przeciwnie, pozwolono sprowadzać rodziny. Szybko rozrastająca się społeczność zajęła tereny, które przestały być Francją”.

[koniec_strony]

Te dwa przykłady, Niemiec i Francji, dowodzą egzystencjalnego kryzysu dwóch instytucji nowożytnego Zachodu: państwa narodowego i narodu państwowego. Instytucji, dodajmy, które gwarantowały mu globalną supremację.

Fetyszyzacja i koniec systemu?

Strach elit politycznych przed użyciem siły i niezdolność społeczeństw do asymilacji przybyszów wynika z daleko posuniętych procesów anomii, które cechuje zanik etyczności i erozja więzi społecznych. Za Machiavellim można by powiedzieć, że narody Zachodu są zepsute.

Elity i społeczeństwa obawiają się użycia siły, ponieważ nie legitymizuje jej wspólnie akceptowany zespół norm aksjologicznych. Siła stosowana bez odniesienia do wartości i norm jest stosowana niesłusznie. Nie ma więc legitymizacji. W ten sposób stawia się pod znakiem zapytania legalność monopolu przemocy państwa. Zapomina się przy tym, że bez tego monopolu państwo istnieje tylko teoretycznie.

Ta anomia jest związana ze słabnięciem więzi społecznych. Ich rozpad powoduje, że imigranci nie mogą stać się częścią narodu politycznego, albowiem traci on swoją siłę przyciągania.

Skąd anomia i rozpad więzi? Trudno nie dostrzegać ich przyczyn w społeczno-gospodarczej organizacji naszego życia. Negatywne zjawiska związane z rozwojem kapitalizmu dostrzegali już w XIX wieku zarówno Karol Marks, jak i Max Weber, a zatem myśliciele stojący na antypodach, jeśli chodzi o rozumienie mechanizmów bytu społecznego. Obydwaj wskazywali na autodestrukcyjną siłę niszczącą porządek społeczny. Tą siłą jest niczym nie ograniczony konsumpcjonizm. Marks opisywał jego negatywne skutki, mówiąc o koncepcji fetyszyzmu towarowego. To zjawisko dostrzegał wyraźnie także Weber, gdy w szkicu Asceza i duch kapitalizmu zauważał: „dobra zewnętrzne tego świata zaczęły uzyskiwać coraz bardziej wzrastającą i nieubłaganą władzę nad ludźmi, jak nigdy przedtem w historii”.

Tak rozumiany konsumpcjonizm niszczy podstawy naszego społecznego bytu: wartości, normy i więzi międzyludzkie. Jeśli Marks i Weber mieli rację, to znaczy, że kapitalizm jest systemem autodestrukcyjnym. Nie możemy więc wykluczyć, że czekają nas czasy rewolucyjnego przełomu: zniszczenia obecnej organizacji życia społecznego i powstania zupełnie nowej. To nie będzie koniec Zachodu, ale koniec pewnego modelu rozwojowego. Być może ziści się hipoteza Immanuela Wallersteina, przepowiadającego koniec jednolitego systemu światowego (World-System), który ma jedno centrum gospodarcze, a nie ma jednego centrum politycznego (imperialnego). Koniec ten, jeśli nastąpi, będzie się wiązał z przekształceniem podstawowego elementu dzisiejszego świata, jakim jest nowożytne państwo narodowe. Powstanie nowy system, w którym Zachód straci swoją dotychczasową władzę i dominację.

Nie można jednak wykluczyć innego scenariusza. Być może państwo narodowe ma w sobie potencjał, którego nie jesteśmy w stanie dziś dostrzec. Nie raz już bowiem okazywało się, że pogłoski o jego śmierci były przesadzone. To jednak oznaczałoby, że państwo narodowe i naród państwowy muszą wypowiedzieć wielką wojnę dominującemu dziś ekonomizmowi, który redukuje osobę ludzką do maszynki, bezrefleksyjnie zaspokajającej coraz to nowe potrzeby materialne.

Krzysztof Rak

Źródło: www.nowakonfederacja.pl