Błędne twierdzenie, że nie należy oceniać człowieka, a jedynie jego czyny, prowadzi do postaw skrajnych. Z jednej strony na co dzień stajemy się naiwnie pobłażliwi wobec ludzi błądzących. Z drugiej strony wobec tych, którzy dopuszczą się wielkiego zła - jak pijany kierowca, który zabił sześć osób – „przypominamy” sobie, że to człowiek bywa zły i okrutny, a nie tylko jego czyny.

Akceptacja zamiast prawdy i miłości?

Także wśród sporej grupy chrześcijan panuje obecnie moda na to, by prawdę o człowieku zastępować tolerancją, a miłość do człowieka zastępować akceptacją. Jedną z konsekwencji tego typu niezgodnego z Ewangelią zabiegu jest twierdzenie, iż nie należy oceniać człowieka, a jedynie jego czyny. Takie przekonanie to przejaw magicznego myślenia. Przecież czyny same się nie zachowują. Zachowuje się konkretny człowiek. Jeśli ten człowiek nie jest dzieckiem czy kimś chorym psychicznie, to jest odpowiedzialny za swoje czyny. Jego czyny nie są czymś przypadkowym, lecz świadczą o nim. Wynikają z jego serca, z jego hierarchii wartości, z jego pracy nad sobą lub z braku czujności i dyscypliny. Jeśli ktoś postępuje w sposób szlachetny, to dlatego, że sam jest szlachetny. Jeśli natomiast ktoś świadomie i dobrowolnie krzywdzi innych ludzi, to jest człowiekiem niewrażliwym, złym, a czasem wręcz przewrotnym i podłym, bo z premedytacją żyje kosztem innych ludzi. Taki zły człowiek powinien się nawrócić. Jezus nie pozostawia nam w tym względzie żadnych wątpliwości. Wyjaśnia, że tak, jak złe drzewo wydaje złe owoce, tak zły człowiek wydaje złe czyny. To właśnie dlatego Jezus wymaga od swoich uczniów, by upominali ludzi błądzących: „jeśli twój brat błądzi, idź i upomnij go!” Jezus nie upominał złych czynów, lecz upominał złych ludzi.

Zewnętrzne czyny i wewnętrzne motywacje

Mamy prawo oceniać człowieka w oparciu o jego czyny, które widać z zewnątrz. Nie należy natomiast przypisywać sobie prawa do oceniania z zewnątrz motywów czy sumienia drugiego człowieka. Dla przykładu, jeśli jakiś mężczyzna łamie swoją przysięgę i zaczyna krzywdzić swoją żonę oraz dzieci, to mamy prawo mu powiedzieć, że stał się człowiekiem słabym i niewiernym, bo krzywdzi tych, którym ślubował miłość. Nie mamy natomiast prawa powiedzieć, że jest grzesznikiem czy że krzywdzi swoich bliskich z całą premedytacją. Nikt poza Bogiem nie zna bowiem serca drugiego człowieka. Nie wiemy, jaki stopień świadomości moralnej ma dany człowiek, jakie ma sumienie, jakie otrzymał wychowanie, jaki jest stopień jego wolności. Z tego powodu trzeba odróżniać ocenianie człowieka na podstawie jego zewnętrznych czynów od przypisywania temu człowiekowi grzeszności czy złej woli. Z zewnątrz widzimy czyny danego człowieka, które świadczą o tym, jakim człowiekiem jest on tu i teraz, czyli w obecnej fazie swojego życia. Z zewnątrz nie widzimy natomiast jego świadomości, wolności, motywacji czy sumienia. Gdy błądzi, to mamy podstawy, by stwierdzić, że źle postępuje i że powinien się zmienić, nawrócić. Nie mamy natomiast podstawy do tego, by z zewnątrz ocenić, na ile to jego złe postępowanie wynika z jego złej woli, na ile jest chciane i zamierzone, a na ile wynika ze słabości, bezradności czy nałogowego uwikłania się w zło tegoż człowieka.

Chrześcijański realizm

Im bardziej bezkrytycznie powtarzamy błędną zasadę, że należy oceniać jedynie złe czyny człowieka, ale nie tegoż człowieka, tym bardziej grozi nam popadanie w skrajne oceny wtedy, gdy ktoś okazuje się osobą skrajnie nieodpowiedzialną i skrajnie niedojrzałą. Wtedy zapominamy o ideologii tolerancjonizmu i o akceptacji dla wszystkiego, gdyż rzeczywistość dramatycznie upomina się w takich sytuacjach o poczucie realizmu. Potwierdza to przypadek kierowcy, który w Kamieniu Pomorskim po pijanemu zabił kilka osób. W wielu mediach i rozmowach prywatnych został on określony mianem zbrodniarza czy „bydlaka”. Wcześniej człowiek ten słyszał prawdopodobnie setki razy, że nie wolno nikogo oceniać, bo złe mogą być jedynie czyny, ale nie człowiek. Trudno wtedy o upominanie samego siebie za błędne zachowania. Łatwo natomiast o wchodzenie w kolejne fazy kryzysu i braku krytycyzmu wobec samego siebie.

Dobrze, że chrześcijaństwo uczy nas realizmu. A realizm polega na tym, że do człowieka odnosimy się z miłością, a jednocześnie mówimy mu prawdę o nim i o czynach, które wynikają z tejże prawdy o nim. Tak postępując, mobilizujemy samych siebie i innych ludzi do czujności, do samowychowania, do ciągłego nawracania się z pomocą Boga i Bożych ludzi. Uczeń Jezusa nie lekceważy ani własnych słabości i grzechów, ani słabości i grzechów innych ludzi. Nie upomina złych zachowań, lecz sprawcę tych zachowań: samego siebie lub bliźnich. Jezus nie upominał złych zachowań, lecz człowieka – sprawcę tych zachowań. Społeczeństwo, które kieruje się takim właśnie ewangelicznym realizmem, mobilizuje swoich obywateli do samodyscypliny i pracy nad sobą. W takim społeczeństwie mniej jest osób, które lekceważą pracę nad sobą i które doprowadzają do takiej tragedii, jak ta w Kamieniu Pomorskim.

Ks. Marek Dziewiecki  

Oprac. MBW