Nowoczesne pacyfistyczne i humanistyczne ideologie,które wtargnęły w światopogląd ludzi Kościoła, stanowią wirus niszczący tkankę chrześcijaństwa. Co zrobić,by zniszczyć uczniów Chrystusa? Prześladowania i przeciwności tylko ich wzmacniają. Chciwość i pochlebstwausypiają ich tylko na trochę. Trzeba ich odwieść od przepowiadania imienia Chrystusa i przekazywania kolejnympokoleniom wiary. Tym sposobem zniszczą sami siebie.
Ks. Robert Skrzypczak
Przywołali ich potem i zakazali im w ogóle przemawiać i nauczać w imię Jezusa. Lecz Piotri Jan odpowiedzieli: „Rozsadźcie, czy słuszne jest w oczach Bożych bardziej słuchać wasczy Boga? Bo my nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli. (Dz 4. 18-20)
Nie obawiaj się ich słów ani się nie lękaj ich twarzy, bo to lud oporny. Przekaż immoje słowa: czy będą słuchać, czy też zaprzestaną, bo przecież są buntownikami. (Ez 2, 6-7)
W tym czasie przyszli niektórzy faryzeusze i rzekli Mu: „Wyjdź i uchodź stąd, bo Herodchce Cię zabić". Lecz On im odpowiedział: „Idźcie i powiedzcie temu lisowi: Oto wyrzucamzłe duchy i dokonuję uzdrowień dziś i jutro, a trzeciego dnia będę u kresu.Jednak dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze...Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani. (Łk 13. 31-34)
Mario i Iggea to dojrzałe małżeństwo z Padwy: dojrzewało przez ponad25 lat, ucząc się kochać, wybaczać sobie nawzajem i znosić swoje wady, dojrzewało, przyjmując i wychowując troje dzieci, wreszcie dojrzało, by odnaleźćw Kościele swoje powołanie. Przed dwoma laty zostali wysłani na misję rodzin na Syberię. Mario, wcześniej liberał i antyklerykał, pod wpływem miłości Jezusa Chrystusa wyrejestrował firmę, przekazał dom dzieciom, spakowałbiblię, brewiarz, słownik rosyjsko-włoski i tysiąc drobiazgów i wraz z żonąoraz błogosławieństwem Jana Pawła II wyruszył do dwuipółmilionowegoNowosybirska. Na początku nic nie pasowało: ani rozstaw wtyczek do kontaktu, ani telefon, ani klimat. Z czasem, pokonując setki przeciwności, poczuliurok misji: nawet język nie jest straszny, jeśli dzięki niemu można przywrócićbłysk w oczach tym, którym się mówi o zmartwychwstaniu Chrystusa; nawetniekończące się prace remontowe w mieszkaniu z niesolidnymi ekipami nieciążą, jeśli tym samym zaczynają służyć ludziom, którzy chętnie przychodządo misjonarzy. Jeden z nich chciał się zabić, inna się rozwiodła, jeszcze innymyślał w kółko o pieniądzach i o tym, jak je ukraść. Teraz wspólnie przygotowują liturgię Słowa Bożego, uczą się grać na gitarze psalmy, czują się wspólnotą - Kościołem. Za jakiś czas podczas wigilii paschalnej ktoś z nich zostanieochrzczony. Kiedy pojechali do Kolonii na spotkanie młodych z BenedyktemXVI, jakim dla nich zaskoczeniem było odkrycie, że są razem na jednej łodziz papieżem, mnóstwem biskupów i księży, i ogromną rzeszą innych osób mówiących przeróżnymi językami. Co ich wyratowało z gniewu, wódki, depresji? Co ich nastrajało pozytywnie do życia każdego dnia? Co im odbierało lękprzed przyszłością? Jezus Chrystus, którego im głosili i pokazywali sposobemżycia, świętowania i cierpienia właśnie Iggea i Mario.
Spotkaliśmy się niedawno na ziemi włoskiej. Wrócili do Padwy namiesiąc urlopu. Iggea przy okazji poszła do lekarza i zrobiła zaniedbanąmammografię. Nowotwór zagnieździł się w ciele kobiety po obu stronach.Rozmawialiśmy i modliliśmy się przed operacją. Czy jeszcze wrócą naSyberię? Bardzo by chcieli. Czują siłę wewnętrznego przynaglenia, by głosićinnym Ewangelię. Dawać innym to, co sami odkryli w Kościele: ogień, któryJezus Zmartwychwstały rzucił na ziemię, potęgę Boga nad ludzkim strachem przed śmiercią, zmieniającą człowiekowi duchową tkankę serca. Aleciało atakuje rak, który nie wiadomo jak głęboko utknął w organizmie Iggei.Myślałem o tym z bólem: ja sam spędziłem dwa lata na misjach, na Syberiii w Skandynawii. Nawet pomiędzy blokowiskami Warszawy nie opuszczałomnie tamto doświadczenie pierwotnej ewangelizacji.
Czy organizm Kościoła, tak jak ciało Iggei, został zaatakowany podobnym nowotworem? Czy żywej tkanki chrześcijańskiej wspólnoty nie zaczęłazżerać od środka jakaś paskudna inwazja niemocy? Objawy wskazują na naglącą potrzebę radiografii.
Po dwudziestu wiekach pacjent wciąż chory
Epoka posoborowa Kościoła została naznaczona kryzysem rozumieniai praktyki misyjnej. Skończył się czas kolonializmu: załamanie się jego struktur odebrało poczucie bezpieczeństwa i instalacji misjonarzom, upadł teżeuropejski model paternalizmu w stosunku do ludzi nazywanych trzecimświatem. Wybuchła na nowo dyskusja o zakres znaczeniowy pojęcia „misja",która poczęła zacierać poczucie priorytetu głoszenia Ewangelii „aż na krańceświata". Dołączyły się do tego fałszywe i redukcjonistyczne interpretacje najnowszych dokumentów kościelnych. Czy mamy prawo, w świetle nowoczesnych rozstrzygnięć akademickich, robić nadal to, co robiliśmy? Wolno namzakłócać dobrą wolę niewierzących poprzez propagandę religijną albo jakiśprozelityzm, który już z samej nazwy jest czymś w złym guście? Teologię, która jest wykładana na fakultetach i seminariach i która też wpływa na jakośćkazań i katechez, zaczął przenikać duch sekularyzmu: chrześcijaństwo zredukowane do ludzkiej mądrości: jak żyć?, stopniowo zeświecczone pojmowaniezbawienia, horyzontalne rozumienie człowieka i jego przeznaczenia.
Misję poczęto rozumieć inaczej, jako „panowanie Boga", czy też „działanie Boga w świecie", bez udziału Kościoła, a nawet - bez związku z odkupieńczym dziełem Chrystusa. Bóg przemienia świat globalnie i niekoniecznie potrzebuje do tego Chrystusa czy Kościoła. Kościół lub osoba misjonarza mogąjedynie służyć jako „znak" obecności i uniwersalnej aktywności Boga w świecie. Pojawiła się tzw. teologia Królestwa Bożego, zwracająca uwagę na znakiKrólestwa w świeckich wydarzeniach. Nie potrzeba do tego języka religii czystruktury wyznaniowej. Zadaniem Kościoła nie jest już rozsyłanie misjonarzyani też nie potrzeba go zaszczepiać w narodach(plantatio Ecclesiae).Jego rolaspełnia się w służeniu światu, co wcale - broń Boże - nie oznacza wnoszeniaweń Chrystusa. To uchodzi za naruszanie przestrzeni wolności i arogancję.Należy raczej wspierać rozwój społeczny, wyzwolenie od niesprawiedliwychnierówności, braterstwo ponad podziałami, samemu umniejszając się do granic niewidzialności. Ten humanistyczny romantyzm osiągnął punkt ekstremalny w tzw. „teologii out-churchism". Należy służyć uniwersalnym wartościom Królestwa Bożego, jak pokój, solidarność, walka z głodem, godność jednostki, ale bez tworzenia instytucji. Po co instytucje? Są już anachronizmem lub ludzkim zabezpieczeniem, niepotrzebnie hamującym swobodne działanieBoga w świecie. Celem nie jest wzmacnianie starych, duchowych tradycji, alekreowanie „nowego człowieka" w epoce pochrześcijańskiej, posteklezjalnej,postdrobnomieszczańskiej i postreligijnej. W takim kontekście słowo „misja"staje się słowem brzydkim i nieprzyzwoitym.
Jednocześnie z ogromną szybkością zmienia się sam świat. Jezus swoimuczniom powiedział: idźcie na cały świat i głoście Ewangelię! Dziś jest toświat kurczący się, malutki, globalna wioska. Jednocześnie zaś rozpędzonyi nieprzewidywalny. Rozwijający się pomiędzy dwoma biegunami: z jednej strony antypoda ludzi sytych i bogatych, walczących z niestrawnościąi nadwagą, oddanych konsumpcji i rozrywce, natomiast z drugiej antypodanędzy, niedostatku edukacji, przeludnienia, złości i zawiści, miejsce ryzyka zderzenia cywilizacji. Procesy globalizacyjne idą w stronę wykreowaniaspołeczeństwa planetarnego, w którym coraz słabszą rolę wychowawcząi kontrolną odgrywa rodzina czy państwo, a coraz silniejszą dzikie, wyuzdanemedia. W grę wchodzi sześciomiliardowy ponadstrukturalny kolos złożonyze skrajnych indywidualistów. W tym społeczeństwie następuje przebudzenieislamu, a zwłaszcza jego odmiany zwanej „militant islam". Co roku przybywana naszej planecie około 80 min ludzi i to zwłaszcza na terenach Azji. BogatyZachód starzeje się i kurczy, bo nie chce mieć dzieci.
Po XX wiekach ewangelizacji trzeba zauważyć, że coraz więcej ludzi niezna Chrystusa. Od Soboru Watykańskiego II, czyli w ciągu 40 lat, liczba tasię podwoiła. Na progu XX wieku papież Benedykt XV zauważył na świecieistnienie miliarda pogan; podczas Soboru była już mowa o dwóch; dziś obliczasię liczbę ludzi nie będących chrześcijanami na cztery miliardy. Decyduje o tymprzede wszystkim przyrost demograficzny na południu i na wschodzie globu,a także kurczenie się Kościoła na jego tradycyjnych terenach.
Fenomen misyjny, jaki charakteryzuje chrześcijaństwo i jaki dynamizuje odpoczątku Kościół Jezusa Chrystusa, nie jest skutkiem jakiegoś religijnegoprocesu ewolucyjnego czy strategią wynikającą z oryginalności doktryny.Stanowi absolutne novum na scenie historii religijnej i społecznej ludzkości.Owo novum chrześcijańskiego fenomenu misyjnego wiąże się z przełomem,jakim było pojawienie się Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który stał sięczłowiekiem. Śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa wiąże się w skutkachz bezprecedensowym ruchem misyjnym, w jaki wprawił On swoich uczniówpoprzez jerozolimskie wydarzenie zesłania Ducha Świętego. Cały Kościółzaczął żyć odtąd nową egzystencją, ukształtowaną przez ostatnie słowaChrystusa na ziemi:
Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i DuchaŚwiętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A otoJa jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. (Mt28, 18-20)
Wtedy oświeci! ich umysfy, aby rozumieli Pisma, i rzek! do nich: Tak jestnapisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie;w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego. (Łk 24, 45-48)
W samoświadomości pierwotnego Kościoła był przede wszystkim ów uniwersalny wymiar zadania powierzonego Apostołom: „wszystkie narody"(Mt 28, 19); „na cały świat [...] wszelkiemu stworzeniu" (Mk 16, 15); „ażpo krańce ziemi" (Dz 1, 8), z którego wynika, że Bóg swą miłością zbawiającą pragnie ogarnąć wszystkich ludzi, a także każdego człowieka w całości,integralnie. Ponadto zapewnienie dane im przez Pana, że w zadaniu tym niepozostaną sami, ale będą wyposażeni w potrzebne siły i środki, by mogli podołać misji. „Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałałz nimi" (Mk 16, 20). Jednym z głównych środków przekazu życia Chrystusabyło przepowiadanie: „Spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowazbawić wierzących" (1 Kor 1, 21). Do misyjnego zadania przykładano miaręnajwyższą, do tego stopnia, że - jak powiadał św. Paweł - „biada mi, gdybymnie głosił Ewangelii" (1 Kor 9, 16).
Trzeba przyznać, że samoświadomość Kościoła katolickiego względemswej własnej misji osiągnęła niezwykłą dojrzałość. Najnowsze jego dokumenty są pełne piękna i urzekającej treści. Mowa w nich o tym, że dynamizmewangelizacyjny chrześcijan wypływa z misyjnej natury Kościoła, ta zaś onto-logicznie i przyczynowo jest uwarunkowana aktywnością samego Boga. I to Boga Trójjedynego.
Misyjna natura Kościoła oznacza, że „Kościół istnieje, by ewangelizować" (Paweł VI). Jest on Kościołemin statu missionis,w stanie misyjności.„Im bardziej Kościół będzie „misyjny",in statu missionis,tym bardziej będziesobą, jako Kościół"(JanPaweł II). Najważniejszą racją, dla której Kościół jestwłaśnie taki, jest fakt, że to sam „Bóg się objawiłin statu missionis".Podkreślato nauczanie soborowego dekretuAd gentes,który stwierdza: „Kościół pielgrzymujący jest misyjny ze swej natury, ponieważ swój początek bierze wedleplanu Ojca z posłania(ex missione)Syna i z posłania Ducha Świętego. Plan tenzaś wypływa „ze źródła miłości", czyli z miłości Boga Ojca" (nr 2). Kościółwięc żyje na przedłużeniu misji Jezusa Chrystusa oraz w obrębie misji, którą nieustannie realizuje Duch Święty. Misja Kościoła ma swe niewyczerpaneźródłoi nieustający początek w samym Bogu.
Sobór Watykański II (1962-1965) kładł nacisk na to, że misja jest sprawącałegoKościoła i wszyscy na mocy swego chrztu są posłani do świata, by nieśćDobrą Nowinę o Chrystusie jedynym Zbawicielu we wszystkie środowiska ludzkie. Uwolnił tym samym gorliwość i aktywność misyjną katolików ze zbytniejklerykalizacji.Misja nie jest domeną duchownych ani też domeną świeckich. Jest-jakto określił Jan Paweł II - „podstawowym obowiązkiem całego Ludu Bożego,żewszyscy katolicy winni być misjonarzami". Nie chodzi przy tym o jakiś zewnętrzny,moralny obowiązek, ale o „dynamizm misyjny Kościoła".
W dziejach Kościoła bowiem rozmach misyjny był zawsze oznakążywotności, tak jak jego osłabienie jest oznaką kryzysu wiary. Misjebowiemodnawiają Kościół, wzmacniają wiarę i tożsamość chrześcijańską, dając życiu chrześcijańskiemu nowy entuzjazm i nowe uzasadnienie.Wiara umacnia się, gdy jest przekazywana!
Jedynie w misyjności Kościół jest w stanie rozwiązać wszelkie swe słabości,podziałyi obciążenia. Wychodząc bowiem poza samego siebie, by głosićChrystusa i szukać owiec zagubionych, samego siebie potwierdza. W tymświetle widać jak na dłoni, że nowoczesne pacyfistyczne i humanistyczne ideologie, które wtargnęły w światopogląd ludzi Kościoła, stanowiąwirus niszczący tkankę chrześcijaństwa. Co zrobić, by zniszczyć uczniówChrystusa? Prześladowania i przeciwności tylko ich wzmacniają. Chciwośći pochlebstwa usypiają ich tylko na trochę. Trzeba ich odwieść od przepowiadaniaimienia Chrystusa i przekazywania kolejnym pokoleniom wiary.Tym sposobem zniszczą sami siebie. Diagnoza Jana Pawła II jest pozbawionataryfy ulgowej. Jeśli w jakiejś parafii, zakonie, wspólnocie Kościół przestajeewangelizować - ryzykuje, że niebawem przestanie być Kościołem. Diabełdoprawdysprytnie to obmyślił!
Political correctness
W jubileuszowym roku 2000 została przygotowana przez watykańskąKongregację Nauki Wiary deklaracjaDominus Iesus.Podpisana 6 sierpnia przez prefekta tejże kongregacji kard. Josepha Ratzingera została ogłoszona w miesiącpóźniej. Stanowi ona rodzaj wyznania wiary w Jezusa Chrystusa jako prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka. Gromadzi wiele dotychczasowych wypowiedziKościoła rozproszonych w różnych miejscach, dotyczących jedyności i powszechności zbawienia w Chrystusie, pełni Bożego objawienia w historii poprzezNiego, wyłączności pośrednictwa Chrystusa w relacji Bóg-ludzkość, a wreszciewyjątkowego statusu Kościoła katolickiego na tle innych kościołów i wyznań hrześcijańskich, ze względu na pełną obecność i urzeczywistnianie się w nim(użyto łacińskiego słowasubsistit)jednego misterium Kościoła Chrystusowego.Deklaracja nawiązywała do chrystologicznych rozstrzygnięć poczynionychw sprawie Osoby Jezusa Chrystusa na Soborze w Chalcedonie w 451 roku.Akurat na jesień 2001 roku przypadała rocznica 1550 lat od tamtego wydarzenia.Autorzy deklaracji chcieli podkreślić fakt, że tamto nauczanie stanowi nadal probierz wiary chrześcijańskiej wobec pojawiających się błędów doktrynalnych.
Deklaracja, delikatnie mówiąc, wywołała trzęsienie ziemi protestówi oburzenia. O ile w Europie uwagę skupiła druga część dokumentu, dotyczącakwestii eklezjologicznych: kogo się za Kościół uznaje, a kto co najwyżej zasługuje na miano wspólnoty wyznaniowej, komu w jakim stopniu przysługujepula środków zbawienia itd., o tyle pierwsza jego część, ta dotycząca OsobyChrystusa, wywołała rozgorączkowaną dyskusję o stosunku chrześcijaństwa doinnych religii oraz osób niewierzących. Sam uczestnicząc w Rzymie w jednymze spotkań z kard. Ratzingerem dotyczącym tejże deklaracji, mogłem zakosztować temperatury tamtej atmosfery.
Gorączkę obudziła aktualność problematyki, jakiej dotknęła wspomniana deklaracja. Trafna jest w tym względzie uwaga kard. Kóniga o tym, jakzmienia się świat.
Kiedy bytem młody, mogłem jedynie czytać książki o innych religiach.Dzisiaj nasi partnerzy w dialogu ekumenicznym i międzyreligijnymżyją między nami, są naszymi sąsiadami i kolegami.
Największym wyzwaniem teologicznym XXI wieku, oprócz ponowoczesnościświata Zachodu, wydaje się wielość religii niechrześcijańskich oraz ich noważywotność. Islam przeważa w Afryce i Azji, a dzięki przepływowi emigrantównarasta w Europie. Jest ich już około 14 min. Tak samo hinduizm i buddyzmokazują się znakomicie opierać cywilizacji technicznej, zdobywając tysiąceadeptów w kręgu cywilizacji zachodniej, w tym nieraz osoby bardzo wpływowe, np. artystów, piłkarzy, psychoterapeutów. Tak jak w XX wieku wyzwaniem był ateizm, tak obecnie pluralizm religijny.
Karl Rahner dostrzegał trzy wielkie, choć czasowo bardzo nierówne epokiw dziejach Kościoła. Pierwszą było chrześcijaństwo żydowskie, zapoczątkował jeJezus Chrystus. Drugą ogromną, bo trwającą aż 19 wieków było chrześcijaństwow obrębie kultury hellenistycznej; u jej początku był św. Paweł. Trzecią otworzyłSobór Watykański II i oznaczać ona będzie otwarcie się Kościoła na inne, nowekultury. Przełom można porównywać do przejścia od chrześcijaństwa żydów dochrześcijaństwa pogan. Symbolem tego było zwolnienie z konieczności obrzezaniajako znaku trwania w pierwszym przymierzu z Bogiem, w perspektywie bycia włączonym w nowe przymierze Chrystusa. Czy dziś, na progu nowej epoki, nagle zdecydujemy, że aby wejść w chrześcijaństwo, nie potrzeba już chrztu? Zobaczymy.
Tekst ma więcej stron - kliknij poniżej
[koniec_strony]
Świat religii, który odsłoni! się przed naszymi oczami między innymipoprzez globalizację, rzeczywiście jest pluralistyczny. Zaczęto porównywaćjedne religie z innymi (tzw. religioznawstwo komparatystyczne) i pojawiłosię niebezpieczne zjawisko: mianowicie ryzyko wywnioskowania, że „wszyscyprzecież wierzymy w tego samego Boga", a więc „wszystkie religie są równe". W konsekwencji dopada nas filozofia dowolności i wielki „supermarketreligijny". Kryterium doboru jest już nie tyle prawda, ile raczej użyteczność.W tle takiego stanowiska mamy lęk przed konfliktem. Lepiej ustalić to, cowspólne, wprowadzić kategorię tolerancji, czyli niesprecyzowanego uznawania się, a zwłaszcza dać sobie spokój z wyjaśnianiem kwestii prawdy.Święty Paweł był nastawiony jednoznacznie wobec tych wszystkich, którzynie rozpoznali Boga w stworzeniu, a zwłaszcza tych, którzy upadali w idola-trię. Porównywał ich, za prorokami Izraela, do nierządnicy (por. Rz 1, 18-32).Ojcowie Kościoła widzieli w innych religiach pogaństwo, popadające w magięi bałwochwalstwo. Za bóstwami epoki ukrywały się realnie demony.
SobórWatykański II po raz pierwszy dał pozytywną ocenę religii pozachrześcijań-skich, dostrzegając w nichsemina Verbi(św. Justyn, Klemens Aleksandryjski czyOrygenes owe „ziarna Słowa" dostrzegali raczej w filozofiach) i nie odrzucającniczego, „co jest prawdziwe i święte w tych religiach" (deklaracjaNostra Aetatae,2). Był jednak daleki od przyznawania im autonomicznej wartości zbawczej, traktując je jako dalekie przygotowanie ewangeliczne do spotkania z pełną i osobowaPrawdą w Jezusie Chrystusie. Epoka posoborowa przyniosła wyzwanie w postacitzw. teologii pluralizmu religijnego: żeby odkryć i docenić znaczenie wartościukrywających się w przeróżnych tradycjach i duchowościach, należy na nie spojrzeć w ramach jednego planu Boga. Nie da się tego osiągnąć inaczej - utrzymywano - jak tylko relatywizując pretensję objawienia chrześcijańskiego do byciakompletnym i definitywnym. Jak pluralizm religijny odpowiada tajemniczemuplanowi Boga, który przecież chce zbawić wszystkich ludzi? Jak uszanować walorzbawczy innych religii bez poświęcania jedyności misterium Chrystusa w chrześcijaństwie?
Wystarczy przenieść akcent z Chrystusa na Boga. Wówczas wszystkobez zakłóceń będzie krążyć wokół misterium Boga i wartości Jego Królestwa.Jedyność Chrystusa, tak istotna dla chrześcijan, nie zamyka przestrzeni dla innych objawień i interwencji Boga w historii.DeklaracjaDominus Iesusodniosła się do wspomnianego problemu następująco: „Nieustanne przepowiadanie misyjne Kościoła jest dzisiaj zagrożone przez teorie relatywistyczne, które usiłują usprawiedliwić pluralizm religijnynie tylkode facto[jako stan rzeczy], lecz takżede iure[jako coś obowiązującego - przyp. aut.]. W konsekwencji uznaje się za przestarzałe takie naprzykład prawdy, jak prawda o ostatecznym i całkowitym charakterze objawienia Jezusa Chrystusa czy o naturze wiary chrześcijańskiej w odniesieniudo wierzeń innych religii" (nr 4). W istocie właśnie rozróżnienie pomiędzywiarą(fides)a wierzeniami(credulitas)wywołało nerwową reakcję. Wiarato przyjęcie przez łaskę prawdy objawionej z góry, natomiast wierzenia todzieło ludzkiej mądrości i religijności, w której człowiek chce wyrazić swojeodniesienie do rzeczywistości boskiej i absolutnej. Pierwsze jest rozumianejako oryginalny wyróżnik chrześcijaństwa, drugie jako wspólna cecha innychtradycji religijnych. Kontrowersje powstały zwłaszcza na kontynencie azjatyckim.
Byłysekretarz jezuickiego Sekretariatu do spraw Dialogu w Azji Południowej,T. Kurtiakose, powiedział: „Deklaracja ubliża wszystkim, którzy są zaangażowani w dialog międzyreligijny". Co to oznacza? „Jedno Wcielenie - wyjaśniaMichael Amaladoss - nie wyczerpuje nieskończoności Słowa. Jezus jest ograniczoną manifestacją Słowa". „Chrześcijanin zna Chrystusa w Jezusie i przezJezusa - dopowiada inny teolog azjatycki R. Panikkar - choć inne religie mogąGo poznać przez różne manifestacje bądź też na innej drodze objawienia, poprzez przedchrześcijańską obecność Ducha Świętego wśród ludzi, czyli przezswoich założycieli czy świętych".
Uznanie objawienia w innych religiach stawia w zupełnie innym świetle problem ewangelizacji. Tak też pojęli sprawę biskupi Azji zgromadzeniw Bandung w 1990 roku: „Działalność misyjna obejmuje bycie z ludźmi,odpowiadanie na ich potrzeby, z wrażliwością na Bożą obecność w kulturach i innych religiach tradycyjnych, oraz dawanie świadectwa wartościomKrólestwa Bożego przez obecność, solidarność, udział i słowo". „Duchowośćmisyjna to gotowość i zdolność odkrywania tego, co prawdziwe, dobre i piękne w religiach niechrześcijańskich - przekonuje abp Ignatiuk Suharto - raczejprzez świadectwo i dialog niż przez bezpośrednie głoszenie". Należy zatem„nie tyle proklamować Chrystusa, lecz odkrywać obecność Chrystusa, któryjuż tam jest" - mówi Amaladoss. A więc nie chodzi o głoszenie kerygmatuo zbawieniu w Chrystusie ani tym mniej o wzywanie ludzi do nawrócenia.Dialog staje się przewodnią siłą oddziaływania na świat nowoczesnych ucziów Chrystusa.
W dialogu chodzi - precyzuje Edmund Chia - o „wzajemnenawrócenie, charakteryzujące się bardziej autentyczną przemianą serc niżzmianą przynależności religijnej".Trudno się oprzeć wrażeniu, że im więcej takich „przekonujących" argumentacji, tym dalej nam do misyjnego mandatu Jezusa z ostatnich stronEwangelii. Ginie w szumie teologicznej gadaniny glos Nauczyciela z Galilei:idźcie i głoście. Dlaczego logikapolitical correctnesszdaje się brać górę nad posłuszeństwem Słowu Boga? Może lęk przed zderzeniem cywilizacji, przedwojnami religijnymi, przed męczeństwem? Niskie poczucie własnej wartościlub kompleks mniejszości? A może symptomy wskazują na przyczyny głębsze od psychologicznej warstwy funkcjonowania organizmu? Potrzeba zatemradiografii! - by sprawdzić, jak wygląda z bliska owa nieprzyjazna komórka,dewastująca sprawność apostolską następców Cyryla i Metodego, Franciszka Ksawerego, Mateo Ricci czy też Jana Pawia II, i przekonać się, w których obszarach Mistycznego Ciała Chrystusa się zagnieździła?Odwołam się w tym względzie do eksperta: Josepha Ratzingera, aktualnego papieża Benedykta XVI. Jest autorem wspomnianej już kontrowersyjnej deklaracjiDominus Iesus;jako młody teolog, sekretarz kard. Frigsa, brałczynny udział w powstaniu przełomowej soborowej konstytucji o KościeleLumen Gentium;przez 24 lata służył jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary,uczestniczył też w tworzeniu niektórych encyklik Jana Pawła II, zwłaszczaVeritatis splendorczyEmngelium vitae.W moim przekonaniu jest on najlepszymspecjalistą w stawianiu diagnozy ze względu na nieprzeciętny intelekt, bogatedoświadczenie i miłość do Kościoła Chrystusowego.Joseph Ratzinger już podczas trwania Soboru wiedział, że uczestniczymy w momencie historii, gdy ludzkość, a zwłaszcza cywilizacjazachodnia, przeżywa globalny kryzys duchowy.
„Bez radykalnego zwrócenia się ku świętości - martwił się - Kościół odbije ducha epoki". Byopisać najistotniejsze przyczyny osłabiające ducha misyjnego Kościoła,analizy Ratzingera podążają w ślad za największymi wyzwaniami epoki.Są nimi przede wszystkim zakwestionowanie prawdy obiektywnej (nietylko w naukach ścisłych, lecz również w filozofii), nowy laicyzm paraliżujący ducha Europy (traktowany, niestety, jako towar na eksport) orazdefekt w systemie odpornościowym Kościoła (być może na skutek zanikuwtajemniczenia wiary i zaniedbania nawrócenia wśród samych uczniówChrystusa).
Ksawerego, Mateo Ricci czy też Jana Pawia II, i przekonać się, w których obszarach Mistycznego Ciała Chrystusa się zagnieździła?Odwołam się w tym względzie do eksperta: Josepha Ratzingera, aktualnego papieża Benedykta XVI. Jest autorem wspomnianej już kontrowersyjnej deklaracjiDominus Iesus;jako młody teolog, sekretarz kard. Frigsa, brałczynny udział w powstaniu przełomowej soborowej konstytucji o KościeleLumen Gentium;przez 24 lata służył jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary,uczestniczył też w tworzeniu niektórych encyklik Jana Pawła II, zwłaszczaVeritatis splendorczyEmngelium vitae.
W moim przekonaniu jest on najlepszymspecjalistą w stawianiu diagnozy ze względu na nieprzeciętny intelekt, bogatedoświadczenie i miłość do Kościoła Chrystusowego.Joseph Ratzinger już podczas trwania Soboru wiedział, że uczestniczymy w momencie historii, gdy ludzkość, a zwłaszcza cywilizacjazachodnia, przeżywa globalny kryzys duchowy. „Bez radykalnego zwrócenia się ku świętości - martwił się - Kościół odbije ducha epoki". Byopisać najistotniejsze przyczyny osłabiające ducha misyjnego Kościoła,analizy Ratzingera podążają w ślad za największymi wyzwaniami epoki.Są nimi przede wszystkim zakwestionowanie prawdy obiektywnej (nietylko w naukach ścisłych, lecz również w filozofii), nowy laicyzm paraliżujący ducha Europy (traktowany, niestety, jako towar na eksport) orazdefekt w systemie odpornościowym Kościoła (być może na skutek zanikuwtajemniczenia wiary i zaniedbania nawrócenia wśród samych uczniówChrystusa).Cóź to jest prawda?Ogłoszona w roku Jubileuszu 2000 deklaracja Kongregacji Nauki Wiarysprowokowała głosy oburzenia, że jest to dokument nietolerancji i arogancjireligijnej. Jej ówczesny prefekt odpowiedział pytaniem: „
A jeśli to prawda?".Nowoczesna mentalność cierpi na kompleks ciągłych wątpliwości. Wedługniej nie ma niczego prawdziwego ani dobrego samego w sobie. Wszystkozależy od kontekstu, umowy czy użyteczności. Twierdzenie, że jakaś religiamoże być prawdziwa, dziś wydaje się założeniem aroganckim czy wręczoznaką zaślepienia. Przyjmuje się za aksjomat tezę Hansa Kelsena, że jedynie słuszną postawą jest postawa Piłata, który stawia pytanie: „Cóż to jest prawda?". Prawdę w nowoczesnym społeczeństwie zdaje się zastępowaćwybór większości. Znakiem firmowym naszych czasów stał się relatywizm.Lecz jak wyjaśnić w takim razie dążenie ludzi do zdobycia mądrości i wiedzyo świecie? Na cóż poszukiwania, które nigdy nie dojdą do skutku? Jak zrozumieć kogoś, kto szuka bez chęci znalezienia, wiedząc z góry, że przedmiotnie istnieje?Kwestionowanie prawdy ostatecznej jest według Ratzingera, założeniem z góry, że Bóg nie może nam podarować prawdy o sobie, że nie jestnam w stanie otworzyć oczu. Jeśli rzeczywiście urodziliśmy się nieuleczalnieślepi, wówczas nie mamy żadnego interesu w szukaniu prawdy. Takie postawienie sprawy oznacza skazanie się na walenie głową w ścianę. Tymczasemo istocie rzeczy przesądza fakt, że to „my chcemy zająć miejsce Boga, bystanowić o tym, kim jesteśmy, o czym możemy zadecydować i co z sobą zrobić". Schemat relatywizmu poznania przyznaje prawdziwość tylko kategoriinaukowości, podczas gdy wiara przynależy do „wierzeń", czyli opierania sięna gotowych ideach.
Niemniej gdy zgodzimy się na takie zredukowanie wiary, ograniczymy ją do świata tradycji uznawanych za „szacowne" i „piękne",w których się wzrastało i które w związku z tym warto kultywować. Lecz jeśliwszystko, co zasługuje na nasz szacunek, to tradycje, wówczas prawda jestw kryzysie. Po co więc nam jeszcze szanować owe tradycje?Odpowiedzią chrześcijaństwa jest to, że Prawda istnieje, wcieliła się bowiem doskonale w Osobie Jezusa Chrystusa i jest dostępna w Jego nauczaniuoraz w nauczaniu Jego Kościoła. Zatem dogmaty wiary oraz katolickie zasady moralne są niczym innym, jak kolumnami prawdy obiektywnej. Wielkiopór, jaki napotyka propozycja chrześcijańska w świecie zrelatywizowanym,wyraża się choćby w tym, że zamiar Kościoła, by zaprezentować syntezęprawdy w postaci prostych formuł, odbierany jest jako dogmatyzm. W tymduchu ogłoszenieKatechizmu Kościoła Katolickiegointerpretowano jako „chęćzablokowania wolnego myślenia", „środek kontroli i zdyscyplinowania"czy wreszcie „atak na inkulturację". Kardynał Ratzinger traktował takiestawianie sprawy jako poważny problem, w konsekwencji bowiem „chrześcijaństwo musi wyrzec się pretensji do prawdy, by pojednać chrześcijan z nowoczesnością". Ma to także katastrofalne skutki na poziomie nowoczesnejkatechezy. Ignorancja religijna jest przerażająca. Wystarczy porozmawiaćz młodymi. Należy stwierdzić - utrzymuje kard. Ratzinger - że w końcu drugiego tysiąclecia chrześcijaństwo w Europie znalazło się w wielkim kryzysie,i to w związku z kryzysem poczucia prawdy.
Także w kwestii dialogu między-religijnego. Utrzymywanie bowiem, że Chrystus jest jedynym i powszechnym Panem i Zbawcą, zakrawa na „fanatyzm niesłychany". Dość wspomnieć,jakim echem oburzenia odbiło się umieszczenie w deklaracjiDominus Iesusz 2000 roku twierdzenia: „Należy mocno wierzyć w to, że w tajemnicyJezusa Chrystusa, wcielonego Syna Bożego, który jestdrogą, prawdą i życiem0 14, 5), zawarte jest objawienie pełni Bożej prawdy". Delikatny problemdialogu z innymi religiami wymusza relatywistyczne podejście do sprawy.Wystarczy przyjąć, że prawda Boża nie ukazała się w pełni w żadnej historycznej religii - w każdej co najwyżej w jakimś stopniu, a więc wszystkie sąjakoś względem siebie komplementarne - by ocalić spokojny charakter dialogu między religiami. Dość przyjąć, że chrześcijaństwo jest jedną z dróg zbawienia, które wraz z innymi religiami wspólnie i zgodnie zbiegną się kiedyśw eschatologicznym Królestwie Bożym. Chrystus zaś jest, tak samo jak inniwielcy założyciele religijni, jedną z wielu historycznych postaci wcielenia siętajemniczego boskiego Logosu.
Ratzinger, jako strażnik wiary Kościoła, stawiał sprawę jasno: „Mówienie0Jezusiejako jedynym i powszechnym pośredniku zbawienia nie oznacza lekceważenia innych religii, ale niezgodę na tezę o niemożności poznania prawdy". To, co prawdziwe i dobre w innych religiach, uznajemy i doceniamy, jakteż nie uchylamy się od krytyki pod własnym adresem. Jedynie nie zgadzamysię z „dogmatem relatywizmu" prowadzącym do myślenia, że obowiązekgłoszenia Ewangelii wszystkim ludziom na ziemi już się przedawnił, misje1 wzywanie do nawrócenia zaś należy zastąpić ideologią dialogu. „Ideologiadialogu - wyjaśniał - zastępuje misję i potrzebę wzywania do nawrócenia:dialog już nie jest drogą odkrywania prawdy". Jeśli bowiem przyjmiemy, żewszystkie religie są równe, to znaczy, że wszystkie są siebie warte. Misjezaś „stają się zwykłą arogancją kultury, która uważa się za dominującą".Tymczasem - według kardynała - jest sprawą „odpowiedzialności względeminnych: obwieszczać im możliwość uzdrowienia w Panu. Potrzeba przekonania, że mamy w rękach środki do uzdrowienia ludzi, że naszym obowiązkiemjest dać im słowo zbawienia".
Laicyzm Europy - nowa antyewangelizacja
Chrześcijaństwo nie jest wymysłem czy też produktem europejskim. Istnieje„poza" i „ponad" wszelkimi kulturami i tradycjami. Choć prawdą jest, żew Europie rozwinęło się najszybciej i tutaj też nabrało dojrzałych kształtów,wpływając tym samym na fizjonomię i tożsamość duchową tego kontynentu.Europa, mając korzenie zanurzone w Ewangelii, poprzez wieki emanowała jej inspirującą siłą na cały świat. Niemniej - jak zauważa Ratzinger -„w tej chwili europejski Zachód stanowi część świata najbardziej przeciwnegochrześcijaństwu". Nie toleruje się faktu, że Kościół katolicki może wyrazićswoją tożsamość. Kardynał wyrażał się dobitnie: w Europie laicyzm stał się„ideologią" lub też „religią". W tej „religii laicyzmu" liczą się trzy wartości:postęp, wiedza i wolność. „Świat nie stał się ani bardziej przyjazny życiu, anibardziej ludzki dzięki tym ideologiom, wręcz przeciwnie". Konsekwencje tego faktu przyszły papież dostrzega w nowoczesnym poli-teistycznym ateizmie.
Zamiast Boga bowiem adorowane są liczne idole. „Dziś nie ma już bożków, które by były tak nazywane. Są jednakże siły, przed którymiczłowiek się kłania". Wśród nich jest kapitał i żądza posiadania, ambicja i wiele innych. W cywilizacji Zachodu kult złotego cielca wydaje się przyjmowaćz wielkim powodzeniem. Niesie to - według Ratzingera - ogromne ryzyko.„Jeśli światło odkupieńcze Chrystusa miałoby zagasnąć, mimo całej swejmądrości i technologii, świat popadnie w zgrozę i przygnębienie". Mamy jużoznaki nawrotu mrocznych sił, w świecie zsekularyzowanym wzrastają kultysatanistyczne. „Bierze górę głębokie poczucie niezadowolenia, i to właśnie tam,gdzie dobrobyt i wolność osiągnęły poziom dotąd niespotykany". W samychWłoszech odnotowuje się rocznie 10 min telefonów do różnych horoskopów,a na 30 tys. księży katolickich przypada 100 tys. magów i wróżbitów.Jest to pokusa wyzwolenia się od Boga, by samemu zawładnąć ludźmi,posługując się w tym celu nieznanymi siłami - wyjaśniał kardynał. Wiąże sięona z szukaniem szybkich doświadczeń i natychmiastowych satysfakcji. Tokłamstwo na początku wydaje się czymś pięknym i podniecającym: stawać siębogiem! Lecz w końcu przechodzi w autodestrukcję.
W wielu krajach Europy, na przykład w Niemczech - mówił w jednymz wywiadów - mamy do czynienia z nawrotem pogaństwa, zwłaszczana obszarach, które wcześniej były komunistyczne. Poza tym na północy kraju protestantyzm ulega rozkładowi, zostawiając miejsce pogaństwu, które nie odczuwa potrzeby atakowania Kościoła, wiara stała siętam bowiem tak nieobecna, że nie ma po co jej napadać.
Ogólnie rzecz ujmując, Europa rozwinęła kulturę, która w sposób dotąd ludzkościnieznany wyklucza Boga ze zbiorowej świadomości, i to do tego stopnia, że zostajeOn całkowicie zanegowany, bądź też Jego istnienie traktowane jest jako nieuchwytne, niepewne, a zatem przynależne do świata wyborów subiektywnych. Staje sięzatem kimś nieistotnym dla życia publicznego. Jest to przewrót z punktu widzeniaświadomości moralnej niesłychany. Za racjonalne w tym sposobie myślenia jestuznawane jedynie to, co się da sprawdzić przy pomocy eksperymentu. A ponieważ moralność przynależy do sfery całkowicie odmiennej, zatem jako taka zanika.W świecie opartym na kalkulacjach o tym, co należy uznać za moralne, a czegonie, decyduje szacowanie skutków. Nic samo w sobie nie jest ani dobre, ani złe.Wszystko zależy od skutków, jakie działanie pozwala przewidzieć.
Jeśli chrześcijaństwo z jednej strony znalazło swą najskuteczniejsząpostać w Europie - powiada w jednej ze swoich ostatnich wypowiedziprzed konklawe kard. Ratzinger - należy też z drugiej strony stwierdzić, że w Europie rozwinęła się kultura, która stanowi najbardziejradykalne z możliwych przeciwieństwo nie tylko chrześcijaństwa, leczrównież tradycji religijnych i moralnych ludzkości.
Zakłada się, że jedynie kultura radykalnie oświeceniowa może być istotna dlaeuropejskiej tożsamości. I mimo że kultura ta niesie na sztandarach hasła tolerancji, w rzeczywistości stanowi rodzaj zabsolutyzowania jednego sposobumyślenia i życia.
Prawdziwa sprzeczność cechująca dzisiejszy świat - kontynuuje przyszły papież - to nie ta pomiędzy różnymi tradycjami religijnymi, ale ta pomiędzy całkowitym uniezależnieniem się człowieka od Boga z jednej strony, a wielkimikulturami religijnymi z drugiej. Jeśli dojdzie do zderzenia kultur - przewidujeRatzinger - nie będzie to zderzenie wielkich religii, lecz zderzenie pomiędzytą wielką emancypacją człowieka a kulturami historycznymi.
Tego typu nowoczesny dogmatyzm wierzy, że posiada ostateczne poznanierozumu, i w związku z tym ma prawo traktować wszystko inne jako formyprzejściowe lub wręcz już przeżyte.Przy tej okazji warto zauważyć, w jaki sposób Ratzinger interpretuje faktzagrożenia fundamentalizmem religijnym w Europie.
Jeśli dla przykładu małżeństwo i homoseksualizm są uznawane zarównoprawne, jeśli ateizm zamienia się w prawo do bluźnienia,zwłaszcza w sztuce, takie fakty są czymś okropnym w oczach muzułmanów. Dlatego też w świecie muzułmanów przeważa wrażenie, żechrześcijaństwo umiera, że Zachód się kończy. Żywią przekonanie, żetylko islam przynosi światło wiary i moralności.
To utrata poczucia świętości i szacunku do tego, co dla innych jest święte, budzi odruch samoobrony wewnątrz świata arabskiego. Za wzrost fundamentalizmu, według kardynała, odpowiedzialny jest „dziki laicyzm". Ostatecznie nie tylko to jest niepokojące i groźne, lecz również sam fakt, że „Zachód jakbyznienawidził siebie samego. W sposób godny uznania odnosi się nieraz dowartości zewnętrznych, ale siebie już nie kocha".Cale rozumowanie Ratzingera zmierza w jednym kierunku:
Potrzeba korzenia, aby przeżyć. Nie możemy stracić Boga z pola widzenia, jeśli chcemy, aby godność człowieka nie zanikła. W tej historycznejchwili potrzebujemy ludzi, którzy za pomocą oświeconej i przeżywanejwiary uczyniliby Boga wiarygodnym w tym świecie. Tylko przez ludzi,którzy zostali dotknięci przez Boga, Bóg może zwracać się do ludzi.
Wzorem takiego człowieka dla Josepha Ratzingera jest św. Benedykt z Nursji,który w swej Regule pisał:
Podobnie jak istnieje zawziętość zła i gorzka, która oddala od Bogai prowadzi do piekła, tak jest i gorliwość dobra, która oddala od grzechów, a prowadzi do Boga i do życia wiecznego.
W swą wielką wizję ratowania świata dobrego i prawdziwego nowy papieżusiłuje zaangażować także niewierzących. Widzi potrzebę określenia uniwersalnych zasad moralnych istotnych dla każdej kultury i każdej wrażliwości,które byłyby zbieżne z prawem naturalnym i normami etyki chrześcijańskiej.W epoce oświeceniowej starano się zrozumieć i zdefiniować istotne normymoralne, takie jednakże, które nie straciłyby na ważności nawet wówczas,etsiDeus non daretur- gdyby Bóg nie istniał.
Należy więc odwrócić aksjomat oświecenia i powiedzieć: także ten,kto nie potrafi znaleźć drogi akceptacji istnienia Boga, powinien przynajmniej starać się tak żyć i tak ukierunkować swoje życie, jak gdybyBóg istniał -veluti si Deus daretur.Jest to rada, którą już Pascal dawałniewierzącym przyjaciołom. Ja również dzisiaj chciałbym jej udzielićmoim przyjaciołom, którzy nie wierzą. W ten sposób nikt nie zostałbyograniczony w swej wolności, ale wszystkie nasze sprawy znalazłybyoparcie i kryterium, którego bardzo potrzebują.
Pokusy Kościoła i śmiałe spojrzenie w przyszłość
Wielu osobom głęboko zapadły w pamięci słowa kard. Ratzingera wypowiedziane przy okazji rozważania Drogi Krzyżowej w Wielki Piątek tego roku[2005- przyp. red.]. Mówił on wtedy wyjątkowo mocno o brudach Kościoła:o pysze, o samowystarczalności i o tym, że Kościół nieraz przypomina łódźnabierającą wody albo pole, na którym wzeszło więcej kąkolu niż ziarna. OtóżKościółi kondycja samych chrześcijan to trzeci wielki temat papieża. Jakostrażnik wiary czuł potrzebę dbania o czystość doktryny, jako pasterz widziałkoniecznośćczystości katolickich serc. Życiem wewnętrznym Kościoła jestnawrócenie:„Zawsze musimy pamiętać, że Kościół nie jest nasz, ale Jego.Prawdziwareforma polega na tym, by zanikało w najwyższym stopniu to, cojest«nasze», by lepiej ukazało się to, co jest Jego, Chrystusa". W tym celu nietyletrzeba reformować struktury, ile samych siebie.
W związku z tym przyszły papież czuł potrzebę demaskowania pokus,którym lubią ulegać uczniowie Chrystusa, tracąc tym samym na swej wiarygodności i skuteczności misyjnej. Jedną z nich jest pokusa działania na poziomiepolitycznym dla władzy. Choć przyszły papież uznawał za koniecznąobecność katolików w sprawach publicznych, by rozjaśnionym przez wiaręumysłem wnosili światło Ewangelii w zawiłe obszary polityki czy ekonomii,niemniej posiadanie władzy ziemskiej może być niebezpieczne lub wręczzgubnedla Kościoła. Kościołowi w tym względzie - według Ratzingera - wyszłona dobre rozstanie się z ideą Kościoła państwowego. „Państwo kościelnepadło w 1870 roku. I dzięki Bogu, musimy przyznać".
Blisko władzy jestbogactwo.„Niestety, w ciągu dziejów zawsze było tak, że Kościół nie byłzdolnysam oddalić się od dóbr materialnych, lecz były mu zabierane przezinnych, a co w końcu okazywało się dlań zbawienne". Czymś innym jest dlaRatzingerasprawa Boga w konstytucji, aby Europa nie ograniczyła się do czystejtechnokracji, w której jedynym kryterium dobra jest wzrost spożycia. JużBultmann mówił: „Państwo niechrześcijańskie jest możliwe, ale ateistyczne- nie". Gdzie nie istnieje prawo ponad naszymi przekonaniami, pozostaje narzucanie własnej woli i ogromne ryzyko, że człowiek będzie niszczył samegosiebie. Przekonały nas o tym aż nazbyt dobitnie doświadczenia XX wieku.Innąniebezpieczną pokusą Kościoła jest porzucanie tego, co istotne.PorzucenieChrystusa, by zmieniać świat po ludzku i siebie samych dostosowywać do płytkich mód zbanalizowanego myślenia. W tym świetle wieluz tych, co są wewnątrz Kościoła, duchowo jest już poza nim. Z punktu widzenia teologicznego „w Kościele napotykamy wiele z tego, co jest antykościelne,wręcz antychrześcijańskie".
Dla niektórych większy sens ma służba rozwojowi socjalnemu niż głoszenie Ewangelii Chrystusa. „Lecz o jakim pozytywnymrozwoju socjalnym śnimy, jeśli mu towarzyszy analfabetyzm w dziedzinieBoga?". Aby odpowiedzieć na potrzeby człowieka, Kościół potrzebuje świętości bardziej niż sprawnego zarządzania. Potrzeba wiary dojrzałej, czyli nietej, która podąża za falą mód i ostatnich nowości, ale tej, która jest głębokozakorzeniona w przyjaźni z Chrystusem. Wówczas chrześcijaństwo będzie„konkretną alternatywą" wobec trywializowania człowieka i relatywizowaniawszystkiego. Właśnie będąc antynowoczesnym i odważnym wobec tego, cojest wygodne i powszechnie uznawane, Kościół potrafi podołać swej misji„proroczego sprzeciwu".Kryzys Kościoła - w ocenie Ratzingera - wynika w dużej mierze z marginalizowania tematu Boga. Nierzadko zajmuje się on zbytnio sobą samymi nie przemawia z dostateczną mocą i radością o Bogu, o Chrystusie, podczasgdy świat jest spragniony nie poznania naszych wewnętrznych problemów,ale przesłania, które powołało Kościół do istnienia: ognia, który Jezus rzuciłna ziemię. Toteż trzeba nowego zrywu duchowego, nowego napięcia i nowejpasji wiary.Papież Jan Paweł II niejednokrotnie mówił, że Kościół dzisiejszy nie potrzebuje nowych reformatorów. Kościół potrzebuje nowych świętych. I szukałich zwłaszcza w najmłodszych pokoleniach, skłonnych - mimo powodów donarzekania nad sposobem życia wielu z nich - do wielkiej szczerości i hojności względem Boga. Mówił im rzeczy trudne i wymagające. W zamian zato miał ich wokół siebie coraz więcej. W podobny sposób zdaje się patrzećw przyszłość Benedykt XVI.
To, co budzi nadzieję Kościoła powszechnego, a co płynie z samegokryzysu w Kościele świata zachodniego - zauważa - to powstawanienowych ruchów, przez nikogo nie projektowanych, spontanicznych,będących wyrazem żywotności samej wiary. Manifestuje się w nich,choć jeszcze w sposób przyciszony, coś w rodzaju Zielonych Świątw Kościele. Coraz częściej zdarza mi się spotkać grupy młodych ludzi całkowicie oddanych wierze Kościoła. Młodych żyjących wiarą i mających w sobie wielki zapał misjonarski. Radość wiary, której dają wyraz,ma w sobie coś zaraźliwego. To wśród tych grup rodzą się autentycznepowołania do służby kapłańskiej i do życia zakonnego. Zapału tychmłodych ludzi nie zaplanowano w żadnym urzędzie duszpasterskim,ale objawił się sam... Wyłania się z nich nowe pokolenie Kościoła, naktóre patrzę z wielką nadzieją.
W jednej ze swych książek nawiązał do wspomnień:
Dla mnie osobiście bliższe zetknięcie się po raz pierwszy w latachsiedemdziesiątych z takimi ruchami jak neokatechumenat, comunionee liberazione i focolarini, było cudownym wydarzeniem. Sam wtedydoświadczyłem wielkiego porywu i entuzjazmu, z jakim przeżywaliswą wiarę, a w tej radości wiary musieli dzielić się także z innymiotrzymanym darem. Był to czas, kiedy Karl Rahner i inni często mówilio zimowej porze w Kościele, i w rzeczywistości - po wielkim zrywiesoborowym - wydawało się, że zamiast wiosny pojawił się mróz, a zamiast nowego zrywu - znużenie... Ale nagle pojawiło się coś, czegonikt nie zaplanował. Można by powiedzieć, że Duch Święty znowu sampoprosił o głos.
Niektórzy, co prawda, mogą poczuć się zagrożeni w swych intelektualnychdyskusjach czy konstruowanych przez siebie „modelach zupełnie innegoKościoła, tworzonego na ich własne podobieństwo". Stare formy nieraz uwikłały się w wewnętrzne sprzeczności i znalazły upodobanie w negacji. Kościółmusi nieustannie poddawać rewizji istniejące w nim organizacje, ażeby gonadmiernie nie obciążyły, żeby się nie stawały twardym pancerzem, uciskającym jego własne duchowe życie. „Jeśli się będą zamykać we własnych planachi projektach, Kościoły mogą się stać nieprzenikalne dla Ducha Bożego, dla tejsiły, która decyduje o ich życiu".Benedykt XVI wydaje się nie mieć w tym względzie żadnych wątpliwości i tym samym zmierza podobną ścieżką co Jan Paweł II: trzeba ponownieewangelizować nadchodzące pokolenia. „Zasadniczym pytaniem każdegoczłowieka jest: jak się stać człowiekiem? Jak nauczyć się sztuki życia? Jaka droga wiedzie do szczęścia?
Ewangelizować oznacza pokazać tę drogę- uczyć sztuki życia". Stare przysłowie powiada: „Sukces nie jest imieniemBoga". Ewangelizacja nie może oznaczać przyciągnięcia natychmiast przypomocy sposobów najbardziej wyszukanych wielkich tłumów oddalonych odKościoła. Wielkie rzeczy zaczynają się zawsze od małego ziarenka, natomiastruchy mas są zawsze zwodnicze. Przypowieść o maleńkim ziarnku gorczycyprzeobrażającym się powoli i cierpliwie w duże i dojrzale drzewo - oto w największym skrócie ujęta metodologia duszpasterska Josepha Ratzingera.Jan Paweł II, mimo wyzwań i trudności obecnej epoki, które są nie doprzecenienia, nie ulegał pesymizmowi. Wezwał Kościół do nowej ewangelizacji względem tych, którzy utracili już sens i potrzebę Jezusa Chrystusa.Dostrzegał zwłaszcza obszary nazywane przez niego „nowymi areopagami",czyli świat uniwersytetu, kultury, środków masowego przekazu.
Nie przestawał też wzywać do pierwszej ewangelizacji, tej skierowanej do współczesnychpogan, ateistów i osób mających inne doświadczenia duchowe; tej, która zakłada przepowiadanie Dobrej Nowiny o zbawieniu w Chrystusie i wzywaniedo nawrócenia. Był świadom, że horyzonty tejże misji stale się poszerzają,w związku z tym powtarzał, że „misjaad gentesdopiero się zaczyna". Jestona „cudownym zadaniem dla każdego wierzącego". Kościół w ramach swego posłania na świat musi doceniać także rangę dialogu z innymi religiamioraz z niewierzącymi i promować rozwój społeczno-materialny człowieka.Niemniej „dialog nie zwalnia od ewangelizacji" i nie można jej niczym innym zastąpić. Podobnie jak prawdziwą służbą bratu jest głoszenie Ewangelii,dzięki czemu „Chrystus uzdrawia i wynosi na nowy poziom osobę". Nie wystarczy budowanie szpitali, drukarni czy ośrodków pomocy społecznej, bo odpersonalizacji człowieka zależy ostatecznie humanizacja świata.Jan Paweł II znany był z profetycznego sposobu odczytywania rzeczywistości.
Gdy u schyłku drugiego tysiąclecia od przyjścia Chrystusa - pisałw swej encyklice poświęconej misyjności KościołaRedemptoris missio- obejmujemy spojrzeniem ludzkość, przekonujemy się, że misjaKościoła dopiero się zaczyna i że w jej służbie musimy zaangażowaćwszystkie nasze siły" (nr 1 oraz 40 i49).
Także nowy papież [scil. Benedykt XVI - red.], dzięki Bogu, myśli podobnie. Mimo że był nieraz oskarżany o nadmierny pesymizm w diagnozowaniu rzeczywistości, Benedykt XVIzamierza „patrzeć spokojnie w przyszłość, bo jest pewne, że Pan nie porzuci swego Kościoła. Jeżeli tylko staniemy przed tym kryzysem bez żadnychuprzedzeń - zapewnia - zdołamy go przezwyciężyć". Pozwala mi to skończyćartykuł, wierząc, że Mario i Iggea, wspomniani na wstępie małżonkowie misjonarze, odzyskają siły i powrócą na Syberię, by nadal głosić Tego, któregomoc objawia się w słabości.
Ks. Robert Skrzypczak
Pismo Poświęcone Fronda nr 38 / 2006