Na spotkanie państw ASEAN, które odbywało się w Singapurze przybyła liczna rosyjska delegacja z prezydentem Putinem na czele. Przybyła w swoim stylu, tzn. z półtoragodzinnym opóźnieniem. Putin znany jest z tego, że każe swoim rozmówcom czekać – czekał Papież, ostatnio przybył w ostatnim momencie, oczywiście spóźniony, na uroczystości zakończenia I wojny światowej. Trudno powiedzieć czy jest to wynik pewnego chaosu organizacyjnego, czy celowe działanie mające na celu okazanie rozmówcom lekceważenia. Za czasów mojej młodości rozpowszechnionym był pogląd, że taki ostentacyjny brak punktualności jest przede wszystkim przejawem braku kultury. Ale nie oczekujmy zbyt wiele od rosyjskich oficjeli.

W każdym razie do Singapuru rosyjski prezydent przybył spóźniony, ale jak pisze towarzyszący mu korespondent Kommiersanta, było to takie spóźnienie, że w jego wyniku nie rozsypuje się cały program dnia, jeszcze wszystko można było na nowo poukładać. Ale tu spotkała Putina zaskakująca i chyba przykra niespodzianka, a raczej seria niespodzianek. Putin chciał wysiąść z samolotu, bo teraz już zaczął się spieszyć na spotkania, ale kolumna samochodów nie podjeżdżała. Jak się później okazało, powodem tej zwłoki było to, że zgodnie z singapurskimi zasadami bezpieczeństwa pilot winien najpierw wyłączyć silniki, a nie zrobił tego. Nikt z witających rosyjską delegacje na najwyższym szczeblu nie poinformował o takim warunku z prostej przyczyny – w składzie witających nie było żadnego wysokiego rangą przedstawiciela władz kraju. Prezydent Halimah Yacob po prostu nie przybyła, albo poinformowana o spóźnieniu zrezygnowała z witania Putina i nie pojawiła się na lotnisku. Trzeba zauważyć, że w singapurskim systemie rządów prezydent to funkcja głównie reprezentacyjna i witanie gości jest jego (jej) jednym z głównych zadań. Ale to nie koniec afrontów. Putina przybył witać jego doradca ds. zagranicznych Jurij Uszakow, który jak donoszą media nie został przepuszczony „szybką ścieżką”, ale poddany dość drobiazgowej kontroli przez służby bezpieczeństwa lotniska.

Kiedy w końcu Putin wydostał się z samolotu i opuścił lotnisko, okazało się że właśnie z powodu spóźnienia zaplanowane na ten dzień spotkanie z premierem Singapuru Lee Hsien Loong (najstarszy syn Lee Kuan Yew, premiera kraju od 1959 roku do 1990) w ogóle tego dnia się nie odbędzie, bo ma on inne ważne spotkania z uczestnikami szczytu, a z powodu spóźnienia „okienko” jakie miał dla Putina właśnie się zamknęło. Zamknęło się też z tego powodu, że zanim kawalkada rosyjskich oficjeli wyjechała z lotniska, to uczestnicy delegacji oraz samochody dość dokładnie zostali przeszukani przez przedstawicieli miejscowej służby bezpieczeństwa. Następnego dnia Putinowi kazano przejść przez bramkę bezpieczeństwa w centrum konferencyjnym, mimo, że nigdy tego nie robi. Później musiał czekać, do czego nie przywykł, na swych rozmówców – prezydenta Korei Południowej, a także premiera Japonii.

Trudno ocenić, czy to co się stało w Singapurze jest wyrazem lekceważenia Rosji czy też po prostu w tryby sprawnej organizacyjnej maszyny tamtejszych władz Putin przez swe spóźnienie wsypał trochę piasku i wszystko się, niczym domek z kart, zaczęło sypać. Trudno jednak pozbyć się myśli, że azjatyccy liderzy nie uznają Rosji ani za państwo najważniejsze, ani nawet za potrzebne na szczycie ASEAN.

Najistotniejszą polityczną deklaracją, przynajmniej z punktu widzenia obserwatora tego co się dzieje w Rosji jest wspólna deklaracja prezydenta Putina oraz japońskiego premiera Abe, o tym, że strony ustaliły, iż podstawą rozwiązania kwestii japońskich roszczeń do Archipelagu Kurylskiego będzie wspólna japońsko – rosyjska deklaracja zawarta w Moskwie jeszcze w 1956 roku. Przypomnijmy, że we wrześniu prezydent Putin zaproponował Japonii, przy czym propozycja ta padła dość niespodziewanie, zawarcie traktatu pokojowego formalnie kończącego II wojnę światową. Wówczas Tokio odpowiedziało, iż warunkiem doprowadzenia do takiej umowy jest uprzednie rozwiązanie kwestii spornych 4 wysp. Z tego punktu widzenia trzeba na singapurska deklarację spojrzeć jako na niewielkie, ale jednak ustępstwo Moskwy. Warto też zauważyć, że jest, a raczej będzie to, trzeci traktat Putina regulujący zadawnione spory graniczne. A zatem deklaracja może być z jednej strony wynikiem osobistych ambicji Putina, który po rozstrzygnięciu sporów granicznych z Chinami (przekazanie Pekinowi kilku wysp na rzece Amur) oraz zawarciu w ubiegłym roku traktatu z Norwegią, może chcieć przejść do historii jako ten, który uregulował zadawnione spory. Doświadczenia rozmów z Pekinem, które też rozpoczęły się od wspólnej deklaracji w 2004 roku, a formalnie zawarcie porozumienia miało miejsce w roku 2008 pokazują, nie tylko to, że Rosja może oddać część terytorium, które uważa za własne, ale również i to, że nie są rozmowy łatwe, ani takie które trwać będą krótko. Z tego powodu wydaje się, że opinie niektórych rosyjskich komentatorów jakoby podpisanie stosownych dokumentów planowane było na czerwiec przyszłego roku, kiedy to Putin odwiedzi Tokio, są nieco zbyt optymistyczne. Z jednej strony rosyjska opinia publiczna, ankietowana w sprawie możliwości oddania Japończykom spornych wysp, dość jednoznacznie (76 %) wypowiedziała się w tej sprawie negatywnie. Z drugiej strony mamy do czynienia z japońską opinią publiczną, która opowiada się za odzyskaniem czterech wysp, a moskiewska deklaracja, która ma być podstawą rozmów mówi o podziale 2 na 2, przy czym Japonii mają przypaść dwie najmniejsze i najbardziej na południe wysunięte wysepki, stanowiące raptem ok. 7 % spornego terytorium. A kształt ewentualnego porozumienia jest też niepewny, bo Putin wielokrotnie mówił, że moskiewskie porozumienie z 1956 roku nie reguluje kwestii statusu wysp, ani trybu przekazania. Zdaniem rosyjskich komentatorów przyjęcie takiej wykładni może oznaczać np. przekazanie wysp w japońską jurysdykcję, ale bez pozbywania się suwerenności nad nimi, czy też jakąkolwiek inną „miękką formułę”. Te zastrzeżenia wydają się dość kluczowe, nie tylko z tego względu, że najprawdopodobniej uczynią rozmowy trudnymi i czasochłonnymi. Moskwa zdaje się testować nowe formuły suwerenności, nowe rozwiązania jak sprawować kontrolę nad jakimś terytorium nie będąc jego formalnym suwerenem. Oczywiście odbywać się to będzie na mocy dwustronnego porozumienia, za zgodą umawiających się państw i w takim sensie będzie miało wagę obowiązującej umowy prawnomiędzynarodowej. Wypracowanie takiego rozwiązania w sprawie Kuryli, może dać Moskwie dogodne narzędzie rozwiązania, o ile zmienią się okoliczności, sytuacji wokół prawnomiędzynarodowego statusu Krymu.

Oczywiście najpierw musi zmienić się władza w Kijowie, bo jak niedawno oświadczył rosyjski prezydent z obecną nie ma sensu współpracować. Ale Moskwa nie próżnuje. Po pierwsze doprowadziła do połączenia dwóch prorosyjskich formacji silnych na wschodniej Ukrainie. Twórcą tego politycznego aliansu jest Wiktor Medwedczuk, zaprzyjaźniony z Putinem, który już wielokrotnie używał swoich kontaktów i wpływów w Rosji aby doprowadzić np. do wymiany jeńców. Teraz może dojść do sytuacji w której wspólny kandydat wschodniej Ukrainy w najbliższych wyborach prezydenckich, wysforuje się na drugie miejsce w rankingach i wtedy, niezależnie od tego kto ostatecznie wygra wybory, całościowe rozwiązanie problemów z Ukrainą może być na wyciagnięcie ręki.

Wracając jeszcze do kwestii Archipelagu Kurylskiego jest jeszcze jeden, militarny, aspekt, który trzeba poruszyć. W Japonii poufne rozmowy prowadził szef rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa, generał Patruszew. Miały one podobno dotyczyć kwestii wojskowych. I podobno Japończycy zadeklarowali, że odzyskane przez nich wyspy nie zostaną wykorzystane przez Amerykanów, którzy na podstawie zawartego zaraz po II wojnie światowej porozumienia z Tokio, mają do tego prawo, w charakterze bliskich rosyjskiemu wybrzeżu przyczółków wojskowych. Gdyby tego rodzaju informacje się potwierdziły, to mogłoby to oznaczać, że jednym z celów i też niewątpliwym sukcesem, Moskwy jest osłabienie siły japońsko – amerykańskich relacji. Pozwoliłoby to zbliżyć się, o czym Moskwa marzy, do uzyskania statusu regionalnego stabilizatora. Państwa, którego zdanie trzeba uwzględniać, o ile chce się uzyskać jakiekolwiek wymierne efekty. Kolejnym obszarem w którym Moskwa może chcieć potwierdzenia własnych pozycji w regionie są rozmowy zjednoczeniowe między obydwiema Koreami, które prędzej czy później się rozpoczną. I wreszcie uregulowanie relacji z Japonią oraz udział w rozmowach koreańskich umożliwi Moskwie rozpoczęcie, o czym marzy, szeregu projektów gospodarczych związanych ze wspólnym wydobyciem i eksportem surowców, ale nie tylko, bo również mówi się o projektach energetycznych. Pisałem o tym wielokrotnie, nie ma zatem sensu powtarzać tego po raz kolejny, ale Moskwa jest przekonana, że bez gospodarczego ożywienia jej polityka na Dalekim Wschodzie nie osiągnie zakładanych celów, przede wszystkim walki w wyludnianiem się. Współpraca z Japonią i Koreą ma też równoważyć nadmierne uzależnienie od Chin. W tym kontekście uwagę obserwatorów przyciągnęło ostatnio dodanie do Okręgu Dalekowschodniego nadzorowanego przez ministra Trutniewa, terenów położonych nad jeziorem Bajkał. Po tym ruchu, który większość komentatorów odczytywała jako działanie na rzecz poprawy tego jak dystrybuuje się środki budżetowe Okręg Dalekowschodni zaczynał się będzie już ponad 2 tys. km od wybrzeży Oceanu Spokojnego. Warto zwrócić uwagę na inną interpretację tego dość zaskakującego posunięcia Kremla. Otóż Aleksandr Morozow, wybitny rosyjski socjolog, napisał, że po tych zmianach całość granicy chińsko – rosyjskiej znajdować się będzie w ramach jednego okręgu wojskowego, co zmienia regionalny układ sił.

Marek Budzisz

dam/salon24.pl