Ks. Oko: Eucharystia na tle wulkanów i pośród lodów Alaski. Mało kto wie, że ks. prof. Dariusz Oko zajmuje się także ewangelizacją poprzez… ekstremalne podróże. Opowiada o tym w tej wyjątkowej rozmowie tuż po powrocie z Antarktydy.

 

Ks. prof. Dariusz Oko znany jest z bezkompromisowej i skutecznej walki z genderyzacją naszego życia i już wielokrotnie swoimi argumentami pokonał różne gwiazdy telewizyjne. Ale ks. Oko ma też drugą stronę swojej działalności, bardzo ciekawą – otóż zajmuje się ewangelizacją poprzez… ekstremalne podróże. A przy tej okazji zawsze z dumą prezentuje swoją polskość. Na ten temat rozmawia z nim w aktualnym wydaniu miesięcznika „Wpis” Jolanta Sosnowska. Poniżej obszerny fragment rozmowy: 

 

Ks. prof. Dariusz Oko: Latem jeździmy po Europie, zimą na dalsze wyprawy, a w październiku mamy trzydniowe wypady po Polsce i okolicach. Latem ubiegłego roku byliśmy w Kanadzie i na Alasce. Podczas długich przelotów nadrabiam zaległości w lekturze. Podczas ostatniej, lutowej wyprawy na Antarktydę po raz pierwszy zabrakło mi książek. 

Jolanta Sosnowska: Ile zatem trwała ta podróż?

Najpierw pociąg z Krakowa do Warszawy – 3 godziny, potem lot z Warszawy do Londynu następne 3 godziny, z Londynu do Buenos Aires 14 godzin – nie licząc czasu spędzonego na poszczególnych lotniskach. Następnego dnia polecieliśmy z Buenos Aires do portu Ushuaia, na południu kraju, co trwało 4 godziny. Stamtąd popłynęliśmy na Antarktydę – 900 km przez cieśninę Drake'a. 

Ile trwa rejs ku wiecznym lodom?

Dwa do trzech dni, w zależności od stanu morza. W drodze powrotnej morze było spokojne, dopłynęliśmy więc w dwa. To najbardziej burzliwe miejsce świata, występują największe sztormy. W drodze na Antarktydę zaczynało być groźnie. Akurat wróciła stamtąd duża grupa Chińczyków, która wynajęła cały statek. Wyglądali po rejsie strasznie, bo podczas rejsu trafili na sztorm o sile 10 stopni w skali Beauforta. Tak potwornie kołysało statkiem, że myśleli, iż wiatr go przewróci. O mały włos nie zatonęli. Nam się udało przemknąć między dwoma sztormami – było tylko 6 stopni w skali Beauforta, ale statek zalewały kilkumetrowe fale. 

Jakie jeszcze pielgrzymki odbyliście do najdalszych krajów?

Np. do Meksyku, do sanktuarium Matki Bożej z Guadelupe, w której uczestniczyło 100 osób; podobnie było podczas podróży do Chin, gdzie lecieliśmy największym samolotem świata – Airbusem 370 – zabierającym na pokład 600 ludzi. Byliśmy też w Indiach, Australii i Nowej Zelandii, na Wyspach Wielkanocnych, na Kubie – zobaczyliśmy większość krajów Ameryki Łacińskiej. Średnio w naszych pielgrzymich podróżach naszych uczestniczy 50 osób. Podczas podróży do Chile, Argentyny i Urugwaju naszym wspaniałym przewodnikiem był prof. Ryn; Ignacy Domeyko naszych czasów, który przez 6 lat był ambasadorem w Chile.  

Ile tych zagranicznych pielgrzymek od 1999 r. Ksiądz zorganizował?

Podróż na Antarktydę była 33. Zobaczywszy kawał tak bardzo różnorodnego świata mogę więc powiedzieć, że Pan Bóg rzeczywiście wspaniale go stworzył. Nawiedziłem wszystkie najważniejsze sanktuaria w Polsce i Europie, wiele ważnych na świecie, dwa razy byłem w Ziemi Świętej. Dane mi było zobaczyć większość rzeczy uznawanych za najpiękniejsze w skali globu nie tylko, jeśli chodzi o piękno natury i krajobrazu, ale też dzieł sztuki i architektury, w tym najwspanialsze katedry, kościoły i opactwa. Każdy wyjazd dla mnie jest piękny – czy w nasze Tatry, czy na Mazury, czy też na koniec świata. 

Czy są tacy, którzy boją się pielgrzymować z groźnym medialnie ks. Oko? Wiem, że lekarze z prowadzonego przez księdza duszpasterstwa zabierają na wyjazdy swoje rodziny i przyjaciół, że zdarzają się ludzie wątpiący, poszukujący.

Wiadomo, że podczas wyjazdów ze mną panuje żelazna dyscyplina. Czasem uczestniczący w nich rektorzy uczelni, profesorowie, politycy różnych partii trochę przeciw temu buntują. Można powiedzieć, że podczas tych pielgrzymek proponuję im „klasztor na kółkach”, nieraz mamy dziennie kilka godzin wspólnej modlitwy. Najpierw Msza św. z kazaniem, a moje nie należą do krótkich, następnie różaniec, koronka do Bożego Miłosierdzia. Puszczam też w autobusach filmy religijne, a do tego dochodzi wspólne zwiedzanie świątyń. Wszystko to jest wielkim przeżyciem religijnym, które sprzyja umocnieniom i nawróceniom. Dwa tygodnie intensywnego obcowania z Bogiem i pięknem Stworzenia może nieraz dać człowiekowi więcej niż długie lata tradycyjnego duszpasterzowania. Nigdy nie brakuje chętnych na następną pielgrzymkę. Gdy kończymy jedną, pojawiają się propozycje następnej. Są tacy, którzy uczestniczą w co drugiej pielgrzymce, inni rzadziej, a jeszcze inni cały rok na nią oszczędzają. Z każdego miejsca jednak z radością wracamy do Krakowa, czujemy się szczęściarzami, że możemy mieszkać właśnie w tym mieście, w którym kultura, wiara i tradycja tak pięknie się łączą.

W mieście, w którym jest grubo ponad sto zabytkowych świątyń. Tymczasem Msze św. podczas pielgrzymek sprawowane są nie tylko w murowanych czy drewnianych kościołach. 

Szczególnie kocham te pośród naturalnego krajobrazu, pośród świątyni ukształtowanej przez piękno natury, w której drzewa są jak kolumny katedr. Nazywam je „Mszami kosmicznymi”. Pamiętam jedną z nich odprawioną w Turcji o wschodzie słońca, na brzegu morza w Assos, skąd św. Paweł wyruszał do Europy. W tle mieliśmy starożytne ruiny, spokojną taflę morza i góry. Poczuliśmy się jak na górze Tabor, zgromadzeni wokół Chrystusa, nie chciało nam się stamtąd schodzić. Podobnych przeżyć dostarczyła Eucharystia sprawowana pod wulkanami w Chile na wysokości 5 tys. m czy na tle wulkanów na Wyspie Wielkanocnej oddalonej od stałego lądu o 3 tys. km. Ocean stanowi niesamowitą wprost ścianę ołtarzową. Bóg jest właśnie jak ocean, jak potężne fale bijące o brzeg i jak spokojna tafla wody. To są prawdziwie niebiańskie godziny. Gromadzimy się w przyjaznym gronie w najpiękniejszych miejscach świata wokół Eucharystii, wokół Chrystusa – czego chcieć więcej… Nie ma nic piękniejszego. Każdy z nas czeka na następne takie spotkania. 

Słyszałam nawet hasło: „Z firmą Oko zajdziesz wysoko”. Czy przykład waszej religijności zachęca innych czy też może spotykacie się z jakimiś szykanami? 

W krajach niekatolickich najczęściej odprawiam Msz św. w hotelu, w krajach muzułmańskich szczególnie trzeba być ostrożnym. W Chinach musieliśmy odprawiać Msze św. bardzo wcześnie rano, przed uruchomieniem sal restauracyjnych. W Indiach nie pozwolono nam odprawiać Mszy św. w nowoczesnym międzyreligijnym ośrodku duchowości… Podczas podróży morskiej na Antarktydę sprawowałem ją na pokładzie statku, gdy dołączył się do nas ukraiński marynarz katolik i ludzie z USA. W niedzielę i święta staramy się przeżywać Eucharystie z jakąś miejscową wspólnotą w ich języku. Wszędzie chętnie przyjmowane są obrazki z Jezusem Miłosiernym, św. Faustyną i św. Janem Pawłem II. Obecność pielgrzymów pośród nieraz bardzo zeświecczałych turystów daje im do myślenia, prowokuje pytania i rozmowy. 

Czy przeżycia, doznania i wiedza zdobywane na pielgrzymkach mają potem jakieś szersze wykorzystanie czy też pozostają jedynie w sferze osobistych przeżyć?

Cieszę się, że wszystkim tym mogę dzielić się z innymi w swej pracy kapłańskiej, dydaktycznej, naukowej i publicystycznej. O ile nauka daje mi wiedzę w głąb – filozoficzną i teologiczną, o tyle wszystkie wyjazdy oraz praca duszpasterska wiedzę moją poszerzają. Dostarczają mi też masy argumentów do walki z przeciwnikami Kościoła, którą prowadzę m.in. w mediach. Jakże mogą zarzucać mi przeciwnicy, że jestem niedzisiejszy i nie znam świata? Przecież zobaczyłem i poznałem dużo więcej niż oni. Ale tak już jest, jeśli nie mogą poradzić sobie intelektualnie używając argumentów – ubliżają, używają wyzwisk. Kiedy w poniedziałek wielkanocny wystąpiłem w TVP Info i wreszcie można było poprowadzić normalną rozmowę, kulturalną wymianę poglądów, nagle dowiedziałem się, że jestem koncyliacyjny, ekumeniczny i łagodny. Choć w mediach wrogich Kościołowi zapraszany byłem zazwyczaj „na pożarcie”, zawsze starałem się prezentować jak najlepsze argumenty i szacunek dla każdego człowieka. Długofalowo przynosi to najlepsze skutki, niejednego udało mi się przekonać.

Na wielu zdjęciach z pielgrzymek widać Księdza z narodową flagą.

Od lat zabieram ją ze sobą, a do niej składany maszt. Nosimy ją wszędzie, często służy jako punkt orientacyjny, ozdoba ołtarza polowego. Wzbudza u przechodniów odruchy sympatii i życzliwości. Wyraża naszą radość z bycia przedstawicielami wspaniałego narodu. Mamy piękną flagę, która wspaniale komponuje się z pięknem natury. Gdy byliśmy na Nordkapp w Norwegii, inni nam jej zazdrościli. Niemcy, którzy swojej nie mieli, pożyczyli naszą, by się z nią sfotografować. Dziwi mnie obowiązująca w Polsce regulacja prawna, że poza ustawowymi świętami nie wolno wywieszać flagi narodowej. To jakby zaplanowane tłumienie patriotyzmu, obecny rząd musi to zmienić. W innych krajach, np. w Norwegii, Kanadzie, Wielkiej Brytanii flagi wiszą wszędzie, w USA lub w Argentynie znajdują się nawet w kościołach.

Uczestnicy pielgrzymek z „Biurem Podróży Oko” zawsze dokładnie wiedzą, że podróżują z kapłanem, że wyjazd ma głęboki wymiar duchowy, a nie tylko turystyczny. Jak z perspektywy oglądu świata wygląda zdaniem Księdza polska religijność tak często przez polskich ateistów i tzw. lajtowych katolików krytykowana za zaściankowość i siermiężność?

Trzeba być skromnym, ale trzeba też mówić prawdę, nie wolno kłamać. Na podstawie moich licznych podróży i pielgrzymek mogę powiedzieć z całą pewnością, że Kościół polski jest najmocniejszym, najbardziej żywotnym Kościołem świata. Kiedy byłem teraz w Buenos Aires, które liczy 3 mln mieszkańców, a cała aglomeracja 15 mln, okazało się, że 3 lata po wyborze ich metropolity na papieża do tamtejszego seminarium duchownego zgłosiło się tylko 3 kleryków. Podczas Mszy św. w katedrze nie było ani jednego ministranta, a piękny kościół jezuicki w samym centrum Buenos Aires otwierany jest tylko kilka razy w miesiącu.

Nie ma tam więc efektu Franciszka... A jak było w Polsce 3 lata po wyborze kard. Wojtyły?

Do krakowskiego seminarium zgłosiło się wówczas ponad 90 kandydatów, najliczniejszy rocznik. To świadczy nie tylko o sile osoby, ale też o sile polskiego Kościoła. Nadal mamy najwięcej powołań na świecie. Potencjał polskiej wiary, potencjał intelektualny i duszpasterski jest naszym ogromnym skarbem. Nieraz słyszę z ust kobiet, szczególnie kiedy podróżujemy po krajach muzułmańskich czy tam, gdzie wyznawany jest hinduizm: „jak to dobrze, że urodziłam się Polką i katoliczką”. Wiadomo, że sytuacja kobiet najlepsza jest w chrześcijaństwie.

Religijność polska jest naszym „towarem eksportowym”, nią ubogacamy świat. W Meksyku spotkaliśmy cztery pomniki Jana Pawła II, nawet na Kubie był jeden. W wielu kościołach Ameryki Południowej, Europy, Azji, a na pewno w każdej katedrze i w najważniejszych sanktuariach światowych, które zwiedziliśmy, wszędzie znajdują się obrazy Jezusa Miłosiernego i św. Siostry Faustyny. Nierzadko występują też wizerunki św. Jana Pawła II. Widać więc, że Boża iskra z Łagiewnik rzeczywiście poszła w świat, rozpala go wiarą i miłosierdziem. Widać, że to jest nasz charyzmat dany w sprawach najważniejszych – wspólnoty z Najwyższym i życia wiecznego. Warto dzielić się tymi wspaniałymi środkami i drogami zbawienia, których przez Polskę udziela światu sam Bóg.

I chyba to najbardziej irytuje oraz prowokuje do awantur wszelkich ateistycznych lewaków jednoczących się w walce nie – jak mówią – o Europę, ale przeciwko Bogu i wierze, a tym samym i przeciwko Polakom-katolikom, choć tych jest przeszło 90 proc. To nie strach przed odejściem Polski od Europy jest powodem manifestacji i opluwania ludzi o prawicowych zapatrywaniach, ale strach przed tym, że Polska poprowadzi narody Europy do Boga. Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiała: Jolanta Sosnowska

Cała rozmowa znajduje się w aktualnym numerze miesięcznika „Wpis” (4/2016).